Gęsty śnieg padał przez dzień cały. Już przed nocą, dachy okryły się lśniącą pierzyną. Po ulicach trzeba było z trudem brnąć po kolana w śniegu. Gałęzie na drzewach uginały się pod ciężarem nisko, aż do okien połyskujących żółtym światłem, i za każdym poruszeniem wiatru strząsały z siebie smugi śniegu. Wiatr uderzył w szyby nową nawałą śnieżycy. Do drzwi ktoś zakołatał raźno raz i drugi. Kto tam? - zapytała Andrzejowa, gospodyni domu. Adwokat Stefanowski. Zgrzytnął klucz w zaniku i skrzypnęły drzwi, które na kilka sekund otwarto na oścież, by wpuścić mecenasa. Andrzejowa powitała grzecznie gościa, którego kochała bardzo i szanowała. Przywitał się z przybyłym i Andrzej, który dodał: Panie mecenasie, pragnąłbym panu przedstawić moją bratową, panią Janinę Kozińską. Proszę pani, oto jest adwokat Leon Stefanowski. Bardzo miło mi pana poznać. Dziękuję. Mnie też cieszy ta znajomość. Mecenas szepnął Andrzejowi do ucha: A gdzie Teresa? I zaraz nadstawił ucho ciekawie. Gospodarz odrzekł: Skryła się za fotelem w saloniku, gdy posłyszała głos pana. Ale niech pan da mi kapelusz i zdejmie palto i proszę ze mną do salonu. Tymczasem pani Andrzejowa poprawiła tu i owdzie sprzęty, a za chwilkę wszystko znalazło się na właściwym miejscu. Gdy obaj panowie weszli do bogato umeblowanego salonu, wszystko już stało w najlepszym porządku- foteliki w ładnych pokrowcach, draperie i żaluzje urządzone z gustem. Mecenas usiadł w fotelu, za którym kryła się Teresa. Wtem, całkiem nieoczekiwanie, jakieś dwie rączyny zasłoniły oczy Stefanowskiego. Teresa! zawołał uradowany adwokat. Figlarna dziewczynka już stała przed nim. Ubrana była dość schludnie w sukienkę, która sięgała do połowy łydek. Warkocze w dwa sploty zarzucone były na plecy. Wywijała się na pięcie i śmiała się z zadowoleniem. Adwokat oglądał ją na wszystkie strony. , W końcu wyjął z kieszeni złoty naszyjnik i wręczył go dziewczynce. Potem winszował jej wszystkiego dobrego w dniu urodzin. Dziewczynka ostrożnie włożyła na siebie piękny naszyjnik, po czym podniosła na mecenasa oczy, uściskała go mocno i pocałowała w policzek. Za chwilę mecenas wstał i przeprosił wszystkich, gdyż musiał już zabierać się do odejścia. Mówił, że ma jeszcze ważną sprawę do załatwienia i że mu się śpieszy, bo jest już po ósmej. Wszyscy żałowali, że on musiał odejść tak wcześnie. Adwokat Stefanowski obiecał, że przyjdzie w następną niedzielę. Teresa odprowadziła go ku drzwiom; tu mecenas życzył dobrego snu dziewczynce i każdemu z osobna rzekł: Do widzenia! Czapla, Ryby i Rak Czapla stara, jak to bywa, Trochę ślepa, trochę krzywa; Gdy już ryb łowić nie mogła, Na taki się koncept wzmogła. Rzekła rybom: Wy nie wiecie, A tu o was idzie przecie. Więc wiedzieć chciały, Czego się obawiać miały. Wczora z wieczora, Wysłuchałam, jak rybacy Rozmawiali: 'wiele pracy Łowić wędką lub więcierzem; Spuśćmy staw, wszystkie zabierzem; Nie będą mieć otuchy, Skoro staw będzie suchy'. Ryby w płacz; a czapla na to: Boleję nad waszą stratą, Lecz można złemu zaradzić, I gdzie indziej was osadzić, Jest tu drugi staw blisko: Tam obierzcie siedlisko; Chociaż pierwszy wysuszą, Z drugiego was nie ruszą. Więc nas przenieś! rzekły ryby, Wzdrygnęła się czapla niby, Dała się nakoniec użyć, Zaczęła służyć. Brała jedną po drugiej w pysk, niby nieść mając, I tak pomału zjadając. Zachciało się nakoniec skosztować i raki. Jeden z nich widząc, iż go czapla niesie w krzaki, Postrzegł zdradę, o zemstę zaraz się pokusił: Tak dobrze za kark ujął, iż czaplę udusił. Padła nieżywa. Tak zdrajcom bywa! Ignacy Krasicki.