Prof. Magdalena Środa zaobserwowała przed wyborami do PE "rosnące w siłę formacje antyeuropejskiego faszyzmu". Filozofka straszy narodowcami i podkreśla, że bierność to... grzech. Prof. Magdalena Środa na łamach "Wyborczej" przypomina tekst Karla Jaspersa "Kwestia winy niemieckiej", w którym autor przedstawiał możliwe przyczyny narodzin i powodzenia niemieckiego faszyzmu. Dlaczego filozofka przywołuje akurat ten tytuł? Bo jej zdaniem, tekst Jaspersa jest uniwersalny. Publicystka zauważa, że przecież Niemcy też mówili "robiłem swoje", "byłem posłuszny", "cóż mogłem zrobić". Ten pompatyczny ton to wstęp, jaki prof. Środa czyni do... straszenia rzekomo odradzającym się w Polsce (i nie tylko) faszyzmem. Etyczkę przerażają "rosnące w siłę formacje antyeuropejskiego faszyzmu". Wprawdzie prof. Środa nie pisze wprost, że chodzi jej o Ruch Narodowy, ale nie trudno się tego domyślić. Publicystka wskazuje bowiem, że jedynym programem antyeuropejskich faszystów jest nienawiść, a wizję "niepodległości" opierają oni na XIX-wiecznych mitach państwa narodowego. "Z historii znają głównie przegrane i wygrane drużyn piłkarskich, których są kibicami; katolicyzm (bo faszyści są wielkimi zwolennikami religii i tradycji) traktują jako narzędzie panowania (uciszania, piętnowania, wykluczania, poniżania "obcych")" – charakteryzuje felietonistka "Wyborczej". "Faszyzm żywi się obojętnością" – tak prof. Środa przechodzi do sedna swojego wywodu. Filozofka krytykuje polską bierność ("świat się nie zawali, jeśli nie zagłosuję") i dyletanctwo ("wszyscy już rządzili, niech spróbują faszyści"). "Niektórzy liczą wręcz na to, że silna polaryzacja stanowisk w nowym Parlamencie Europejskim związana z obecnością radykalnych nacjonalistów przyspieszy nie tylko artykulację, ale też realizację ważnych dla integracji europejskiej celów. Oby się nie przeliczyli" – ostrzega Środa. Jednak zakończenie jej felietonu jest zdecydowanie najmocniejszym akcentem. Etyczka wprawdzie przyznaje, że dzisiejsza Polska znacznie różni się od Niemiec z lat '30, ale nasza "wszechogarniająca bierność polityczna i moralna tworzą nader podatny grunt do tego, by historia mogła się powtórzyć. Bierność bywa tak samo śmiertelnym grzechem jak przemoc". "Faszyzm, wszędzie widzę faszyzm!" To chyba powinno się leczyć... Od dzisiaj to już powinien zacząć się witać okrzykiem „Allah akbar” i zacząć nosić turban. A wszystko dlatego, że Agata Bielik-Robson oznajmiła z wysokości swojego filozoficznego autorytetu, że jestem „imamem polskiego szariatu”. Dlaczego? Powody są dwa. Otóż po pierwsze przypominam o wartości posłuszeństwa, a to Bielik-Robson kojarzy się z islamem. Odnosząc się do ks. Lemańskiego filozofka oznajmia, że obóz tradycjonalistyczny wysunął przeciwko księdzu tylko „argument islamski”, czyli „zarzut złamania ślubów posłuszeństwa, które składa każdy kleryk, przyjmując na siebie zobowiązanie wierności wobec Kościoła i jego hierarchii”. Problem z tą tezą polega na tym, że nie jest jasne, od czego zacząć pokazywanie jego absurdalności. Otóż nie kleryk, tylko ksiądz, i do tego w islamie takiego ślubu nie ma, bo też nie ma hierarchii... A do tego o wadze posłuszeństwa mówili wszyscy wielcy święci Kościoła, od św. Ignacego Loyoli, św. Franciszka z Asyżu, św. Teresy z Avila, do św. Maksymiliana i św. Faustyny. Oni też w turbanach powinni być przedstawiani? I drugi argument, to zarzut, że uznałem, że „nagość kobiety jest dla jej męża”. Taki argument zaś „kojarzy się” Bielik-Robson z... islamem. „Debata ta do złudzenia przypominała sąd muzułmańskich starców nad niewierną: ukamienować? Publicznie znieważyć? Zapuszkować na dwa lata za gwałt, jaki się na niej dopuszczono?” - oznajmiła filozofka. Nad jej skojarzeniami ja nie mam władzy, ale między stwierdzeniem, że nagość jest dla męża, a ukamienowaniem jest jednak pewna przestrzeń... I na koniec dowiedziałem się, od wzorca ewangeliczności z UW, że w moim chrześcijaństwie nie ma ani grama Ewangelii. „Jego katolicyzm to nawet nie żadna religia, tylko banalna potrzeba zniewolenia” - przekonuje Bielik-Robson. A ja odpowiadam, że w myśleniu filozofki nie ma nawet grama wiedzy o chrześcijaństwie. Jest za to sporo złości i wrogości wobec niego. „Pomysł kompromisu w sprawie ustawy o in vitro jest równie absurdalny, jak rzekoma wrażliwość biskupów i ministra Gowina na cierpienie czy "zabójstwo" zamrożonych komórek. Są sprawy, w których kompromis jest cenny: takie, gdzie istnieje wiele rozbieżnych opinii (np. politycznych) i trzeba je - w zgodzie z demokratycznymi standardami - uzgodnić. Nie może być kompromisu w sprawach, o których rozstrzyga nauka, w tym przypadku, medycyna” - napisała Środa. I już tylko ostatnie zdanie z tego akapitu pokazuje, że filozofka albo kompletnie nie rozumie natury nauki, albo nie wie, jakie są cele etyki, albo zwyczajnie kłamie. Spór jaki się toczy wokół in vitro nie jest bowiem sporem biologicznym czy medycznym. Nikt nie spiera się o to, czy metodę tę da się wykonać, ani nawet o to, na ile jest ona skuteczna, ale o to, czy jest ona moralna. I tu odpowiedzi nie może dostarczyć medycyna, a musi się włączyć etyka. Nie inaczej jest z prawem. Odpowiedzi jak mają wyglądać prawne uregulowania procedury in vitro nie da się odnaleźć w nauce, ale trzeba ją wypracować w debacie politycznej, czyli w demokracji. I dlatego potrzebny jest kompromis. Nie etyczny, ale prawny. Nauka za polityków tego nie zrobi, choćby dlatego, że nie da się zdecydować naukowo, co zrobić z zarodkami nadliczbowymi, albo jak zdefiniować macierzyństwo. A dalej jest tylko gorzej. Tu już nie występują manipulacje, ale zwyczajne kłamstwa, które trzeba krótko, ale jasno zdementować. „Warto przypomnieć, że cała "awantura" z zapłodnieniem in vitro zaczęła się od zbierania podpisów na refundację zabiegu” Zdanie to jest fałszem, bowiem debata zaczęła się od projektu Contra In Vitro, który został odrzucony. . Jeszcze bowiem kilka lat temu nikt przy zdrowych zmysłach nie podnosił wątpliwości na temat "moralności" tego zabiegu, tak jak nie podnosi się ich w przypadku transplantacji czy zakładania implantów w zębach. Ba! Jeszcze wtedy ani wrażliwość biskupów, ani prawicowych posłów nie była tak rozwinięta, by przejmowali się "zabójstwem" blastocysty, bo zapewne nic o blastocyście nie wiedzieli. I ponownie jest to kłamstwo. Pierwsze wypowiedzi Stolicy Apostolskiej na temat in vitro ukazały się pod koniec lat 70, a dokumenty pochodzą z roku 1987. Od tego momentu stanowisko to było także znane w Polsce. A biskupi, bioetycy, dziennikarze, a nawet część polityków mówili o nim. Ja sam zadawałem pytania o in vitro licznym politykom przed wyborami w 2005 roku. Wyrafinowana fantazja na temat rzekomej aborcji "braci i sióstr" pojawiła się całkiem niedawno, zapewne z lenistwa; biskupi i posłowie kształcić się nie lubią, ekonomia ich nudzi, dobro wspólne czy dobro bliźniego jest im obojętne, a na empatii wobec zapłodnionej komórki można zrobić nie tylko karierę medialną, ale wpłynąć na układ sił politycznych. Bo nikt mnie nie przekona, że głównym motywem działań ministra Gowina i polskich hierarchów jest nadzwyczajne współczucie i wola działania na rzecz słabszych. Kolejne kłamstwa, z którymi nawet trudno polemizować. Zapłodniona komórka to bowiem człowiek, a na walce z in vitro trudno dziś zrobić karierę polityczną. Nieliczni odważni, którzy chcą się w tej sprawie wypowiadać od razu są określani mianem oszołomów, talibów czy nienawidzących dzieci. I oczywiście Środa o tym wie, posługuje się jednak kłamstwem, by obrzydzić swoich adwersarzy. Głównym celem ustawy powinna być skuteczność, troska o zdrowie kobiet, by nie musiały być narażone na powtarzanie szkodliwej dla zdrowia terapii hormonalnej, a więc zamrażanie zarodków jest konieczne, tak jak konieczna powinna być ich "selekcja", by upragnione dziecko nie było nosicielem chorób genetycznych. To zdanie oznacza ni mniej ni więcej tylko tyle, że można zabijać ludzi, przeprowadzać ich selekcję ze względu na stan zdrowia, byle tylko rodzice mieli upragnione dziecko, bez chorób i maksymalnie zdrowe. Los innych dzieci się nie liczy, one mają być złożone w ofierze, poświęcone na ołtarzu zadowolenia rodziców, tego, by mieli oni takie dziecko jakie sobie zażyczą. Zapłodnienie in vitro nie może być rodzajem okrutnej loterii - jak chce tego Gowin – żeby kobieta zdawała się w tym względzie na wolę bożą i była narażona zarówno na kolejne męki hormonalne, jak i na urodzenie chorego dziecka. I znowu jakiś absurd. Otóż każdy z nas skazany jest na okrutną loterię, także na urodzenie chorego dziecka czy na własną chorobę. Sugestia, by lekarstwem na przypadek, los było zabijanie jest przerażająca. W sprawie in vitro nie może być żadnych kompromisów między ignorantami a specjalistami. I tu po raz pierwszy muszę się zgodzić. Problem w tym, że akurat ignorantką w tej sprawie jest Środa, co pokazała całym swoim tekstem. I rzeczywiście w dyskusji z nią nie może być mowy o jakimkolwiek kompromisie, bo nie jest on możliwy z kimś, kto kłamie niemal w każdym zdaniu. A zdrowie kobiet nie może być w rękach politycznego karierowicza. I warto też pamiętać o tym, że to państwu powinno zależeć na zwiększonej dzietności i szczęściu obywateli - dlatego zabiegi in vitro powinny być refundowane. Procedura in vitro, o czym Środa doskonale wie, jest bardzo droga i bardzo mało skuteczna. Jeśli zatem państwo chce rzeczywiście zwiększać dzietność, to pieniądze powinno przeznaczyć na politykę prorodzinną, a nie na niemoralną i mało skuteczną procedurę. A od troski o własne szczęście są sami ludzie, a nie państwo. Ono niech się od naszego szczęścia trzyma możliwie najdalej. Woli bożej powinni słuchać się przede wszystkim ci, którzy w nią wierzą. A co do ekskomuniki - to uważam, że to świetny pomysł. Podobnie jak biznesowe pielgrzymki na Jasną Górę, aktywność medialna hierarchów, wiara w cuda pojawiające się na ściętych pniach drzew - to kamienie milowe na drodze do sekularyzacji społeczeństwa. Tu manipulacja polega na sugestii, że hierarchia wierzy w cuda pojawiające się na ściętych pniach. Środa doskonale wie, że to kłamstwo, ale posługuje się nim, by obrzydzać Kościół. Już nawet tak krótka analiza tekstu Środy pokazuje całkowicie jednoznacznie, że w debacie o in vitro, w walce z Kościołem radykalna feministka jest gotowa posunąć się do wszystkiego. Kłamstwo, manipulacja to jej chleb codzienny. A to niestety oznacza, że wyklucza się ona sama z normalnej cywilizowanej debaty. Odmowa powierzenia kierowania Pracownią Pytań Granicznych prof. Tomaszowi Polakowi może być "uwarunkowana uprzedzeniami żywionymi wobec jego niedawnych wyborów instytucjonalnych i osobistych" - pisze 18 naukowców, obawiając się o instytucję stworzoną przez byłego księdza. W poniedziałek senat Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu będzie debatował nad przyszłością Pracowni Pytań Granicznych. Trzy lata temu stworzył ją ksiądz prof. Tomasz Węcławski, który rok później porzucił Kościół, ożenił się z działaczką feministyczną i zmienił nazwisko na Polak. Według "Gazety Wyborczej", władze uczelni planują wcielić pracownię w struktury wydziału nauk społecznych, co jest sprzeczne z jej statutem jako jednostki międzywydziałowej. Od ponad roku PPG nie ma kierownika, gdyż kandydaturze Polaka sprzeciwili się naukowcy z wydziału teologicznego. List w obronie PPG podpisali: dr Krzysztof Abriszewski, dr Edwin Bendyk, prof. Przemysław Czapliński, dr Agnieszka Graff, prof. Andrzej Friszke, dr Marcin Jaworski, prof. Andrzej Klawiter, prof. Leszek Koczanowicz, prof. Małgorzata Kowalska, prof. Ewa Kraskowska, dr Katarzyna Kuczyńska-Koschany, prof. Stanisław Obirek, prof. Monika Płatek, dr hab. Shoshana Ronen, prof. Piotr Śliwiński, prof. Paweł Śpiewak, prof. Magdalena Środa, prof. Joanna Tokarska-Bakir, prof. dr hab Ewa Wiegandt. Co im się podoba w działalności prof. Polaka? Na przykład to, że Pracownia umożliwiała "Teolog może podjąć tu dyskusję o Bogu z astrofizyczką, politolog może debatować o społeczeństwie z biolożką molekularną, a matematyk wdać się w rozmowę o rachunku różniczkowym z filozofką" - napisali lewicowym żargonem w swoim liście. W ramach Pracowni prof. Tomasz Polak prowadzi kontrowersyjny cykl wykładów pt. "Uniwersum wczesnych chrześcijan - rekonstrukcja i znaczenie krytyczne", w którym otwarcie podważa boskość Jezusa Chrystusa. Tomasz Polak współpracuje także z lewackim środowiskiem Krytyki Politycznej. Tragedią świata w którym żyjemy jest to, staliśmy się apostatami. Wielu z nas porzuciło nadprzyrodzone skarby dane nam przez Objawienie - mówi Alice von Hildebrand. Publikujemy wywiad z Alice von Hildebrand, filozofką, żoną wybitnego filozofa, fenomenologa Dietricha von Hildebranda, dotyczący jej książki pt. „Przywilej bycia kobietą” Co zainspirowało Panią do napisania tej książki? Trucizna sekularyzmu głęboko przeniknęła przez nasze społeczeństwo. Robiła to etapami. Mężczyźni byli jej pierwszymi ofiarami. Stawali się coraz bardziej przekonani, że, aby być kimś, muszą odnieść w świecie sukces. Sukces oznacza pieniądze, władzę, sławę, uznanie, kreatywność, sukcesy naukowe itp. Wielu z nich, aby to osiągnąć, poświęciło życie rodzinne: przychodzili do domu tylko po to, żeby odpocząć i się zabawić. Praca była poważną częścią ich życia. Niesamowita kobieta! Gra na fortepianie, jest pilotem, ma czarny pas - ale nie ma rąk! Gra na fortepianie, jest pilotem - ale nie ma rąk! Takie podejście zrujnowało niezliczoną liczbę małżeństw. Żony słusznie uznały, że stały się tylko zwykłymi dodatkami – koniecznym relaksem. Mężowie byli zbyt zajęci by mieć czas na wymianę uczuć. Dzieci rzadko widywały ojców. Cierpienie żon było nie tylko zrozumiałe, ale też uzasadnione. Dlaczego należy przekonać kobiety, że dobrze jest być kobietą? Zadziwiające jest to, że feminizm, zamiast uwrażliwić kobiety na piękno i godność ich ról jako żon oraz matek, a także na duchową moc, jaką mogą wpływać na swoich mężów, przekonał je, że one także muszą się dostosować do mentalności sekularystycznej. Że one także muszą podjąć zatrudnienie, że również muszą udowodnić sobie, że są kimś – zdobywając dyplomy, konkurując z mężczyznami na rynku pracy, pokazując, że są sobie równi, i – jeśli da się im szanse – mogą przechytrzyć mężczyzn. Dały się przekonać, że kobiecość osłabia. Zaczęły patrzeć z góry na cnoty – takie jak cierpliwość, bezinteresowność, oddanie, czułość – i zapragnęły stać się w tych kwestiach takie jak mężczyźni. Niektóre z nich nawet były przekonane, że muszą używać szorstkiego języka, aby wykazać, że są „silną” płcią, że nie są delikatnymi, kruchymi, mało ważnymi lalkami, jak sądzą mężczyźni. Trwała wojna płci. Kobiety, które wpadły w pułapkę feminizmu, chciały stać się, w każdym obszarze, takie jak mężczyźni i sprzedały swoje przyrodzone prawa za miskę soczewicy. Stały się ślepe na fakt, że mężczyźni i kobiety, chociaż równi, co do godności ontologicznej, są z wybory Bożego całkiem inni – mężczyzną i niewiastą uczynił ich. Różni i komplementarni. Każda płeć ma swoje mocne strony, i każda płeć ma swoje słabe strony. Wedle wspaniałego Bożego planu rolą męża jest pomóc żonie przezwyciężyć te słabości, tak aby rozkwitły wszystkie skarby jej kobiecości, i vice versa. Wielu mężczyzn jest tak naprawdę „sobą” dzięki miłości swoich żon. Wiele żon zostaje przemienionych przez siłę i odwagę swoich mężów. Tragedią świata w którym żyjemy jest to, staliśmy się apostatami. Wielu z nas porzuciło nadprzyrodzone skarby dane nam przez Objawienie. Grzech pierworodny był w istocie atakiem na hierarchię wartości – człowiek chciał się stać taki jak Bóg, ale bez Boga. Kara była straszna. Ciało człowieka obróciło się przeciwko jego duszy. Dziś odwrócenie wartości zaszło tak daleko, że Peter Singer zaprzecza wyższości człowieka nad zwierzętami i ratuje się małe wieloryby, podczas gdy ludzkie dzieci są mordowane. Wszystko jest do góry nogami – rozbite małżeństwa, wielu nawet nie myśli o zawarciu małżeństwa, partnerstwo trwa tak długo, jak kogoś satysfakcjonuje. Modne są nienaturalne związki, tak surowo potępione przez Platona. Związki te chcą żeby ich prawa były zrównane z tymi, które ustanowił sam Bóg. Jak rzekoma słabość kobiet może być postrzegana jako źródło ich siły? Zakładamy, że z naturalistycznego punktu widzenia mężczyźni są silniejsi – nie tylko z powodu swojej siły fizycznej, ale także dlatego, że są bardziej twórczy, bardziej pomysłowi i bardziej wydajni – największe dzieła teologiczne, filozoficzne i artystyczne zostały stworzone przez mężczyzn. Są oni największymi inżynierami, największymi architektami. Jeśli myślisz, że modlitwa osobista ochroni cię przed szatanem to mylisz się! Same Twoje modlitwy nie wystarczą w walce z szatanem! Ale z chrześcijańskie przesłanie jest takie, że jakkolwiek cenne te wynalazki by nie były, są one prochem i pyłem w porównaniu z każdym aktem cnoty. Ponieważ każda kobieta ze swej natury jest matką – każda kobieta, zamężna czy niezamężna, jest wezwana do tego, by być biologiczną, psychologiczną czy duchową matką – wie ona intuicyjnie, że oddawać, pielęgnować, troszczyć się o innych, cierpieć z nimi i za nich – bo macierzyństwo zawsze oznacza cierpienie – jest nieskończenie bardziej cenne w oczach Boga niż podbój narodów czy loty na księżyc. Kiedy czyta się żywoty św. Teresy z Avilla czy św. Tereski z Lisieux, zaskoczeniem może być fakt, że one ciągle odnoszą się do swojej „słabości”. Historie tych heroicznych kobiet – a jest ich wiele – uczą nas, że świadomość i akceptacja własnej słabości, w połączeniu z bezgraniczną ufnością w miłość i moc Bożą, udziela tym uprzywilejowanym duszom siły, która jest tak wielka, ponieważ jest nadprzyrodzona. Naturalna siła nie może konkurować z siłą nadprzyrodzoną. Dlatego Najświętsza Maryja jest „silna jak wojsko gotowe do bitwy”. I nazywana jest „clemens, pia, dulcis Virgo Maria”. Ta nadprzyrodzona siła wyjaśnia – jak wspomniano w Roku liturgicznymDom Prospera Gueranger’a – że Diabeł boi się tej skromnej dziewicy bardziej niż Boga, ponieważ jej nadprzyrodzona siła która miażdży jego głowę jest dla niego bardziej upokarzająca niż siła Boża. Dlatego Zły uruchamia dziś największy atak przeciw kobiecości jaki kiedykolwiek miał miejsce w historii świata. Wiedząc, że z powodu zbliżającego się końca czasów nadchodzi jego ostateczna klęska, podwaja swoje wysiłki, by zaatakować swojego największego wroga: kobietę. Księga Rodzaju (3,15) mówi: wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie a niewiastę. Ostateczne zwycięstwo należy do niej, jak widzimy po „przypadku” kobiety ukoronowanej słońcem. Tragedią świata jest to, że staliśmy się apostatami! Alice von Hildebrand Tragedią świata w którym żyjemy jest to, staliśmy się apostatami. Wielu z nas porzuciło nadprzyrodzone skarby dane nam przez Objawienie - mówi Alice von Hildebrand. Dlaczego sądzi Pani, że kobiety mają siłę moralną? Dzisiejsza misja kobiety ma kluczowe znaczenie. W pewnym sensie mają one klucz do świętości – pierwszy krok w kierunku nawrócenia. Nadprzyrodzoność jest oparta o naturę, więc jeśli nie wrócimy do naturalnych fundamentów, utracimy wzniosłość nadprzyrodzonego przesłania. Dlaczego mają one klucz? Ponieważ kiedy prawdziwie rozumieją swoją rolę i misję, ich wpływ na mężczyzn jest olbrzymi. Cały czas słyszę księży mówiących, że swoje powołanie zawdzięczają mamom lub babciom. Niesamowita kobieta! Gra na fortepianie, jest pilotem, ma czarny pas - ale nie ma rąk! Gra na fortepianie, jest pilotem - ale nie ma rąk! Św. Monika, we współpracy z Bogiem, przyprowadziła do Niego swojego krnąbrnego syna. Matka św. Bernarda, matka św. Franciszka Salezego (była od niego jedynie 15 lat starsza) czy matka św. Jana Bosko były kluczowymi czynnikami w ich duchowej drodze do świętości. W jaki sposób Maryja jest modelem kobiecości? Kobiety mają klucz, ponieważ są strażnikami czystości. Wyraźnie to wskazuje już struktura ich ciał, która skromnie ukrywa ich części intymne. Ponieważ ich narządy są „zakryte”, co wskazuje na ich tajemniczość i świętość, kobiety mają ogromny przywilej dzielenia płci z Najświętszą Maryją, najświętszym ze wszystkich stworzeń. Feminizm został zapoczątkowany w krajach protestanckich, z tej prostej przyczyny, że odwróciły się one od Matki Chrystusa, przez co Zbawiciel poczuł się pozbawiony czci oddawanej Jego ukochanej Matce. Maryja, o której tak chwalebnie mówi Apokalipsa, jest modelem kobiety. Zwracając się do Niej, modląc się do Niej i kontemplując Jej cnoty kobieta odnajdzie drogę powrotną do piękna i godności swojej misji. Jak napisanie tej książki wpłynęło na Pani wzrost uznania dla bycia kobietą? Napisanie tej książki było przywilejem. Dało mi to wyjątkową okazję do refleksji nad wielkością misji kobiety, drogi śladami Matki Boskiej. Maryja uczy nas dwóch dróg prowadzących do świętości. Pierwsza brzmi:„Oto ja służebnica Pańska. Niech mi się stanie według słowa twego”. Oznacza to, że zadaniem kobiety jest dać się zapłodnić łaską – otwartością na świętość. Druga to: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. To jest program, który oferuje nam Kościół. Nie ulega wątpliwości, że jeśli kobiety zrozumieją to przesłanie, małżeństwo, rodzina i Kościół przezwyciężą dotykający je okropny kryzys. Jak mówią teksty liturgiczne,„Bóg oddał zbawienie w ręce kobiety.” „To, że prof. Chazan jest okrutnikiem nie ulega wątpliwości, ale czy jest on chrześcijaninem? Tego nie jestem pewna”. Wątpliwości takie ma prof. Magdalena Środa, jak się okazuje, specjalistka także od chrześcijaństwa. A raczej od kryteriów, jakie należy spełnić, aby na miano chrześcijanina zasłużyć. I, jak nietrudno się domyślić, prof. Bogdan Chazan, zdaniem feministki, tych kryteriów nie spełnia. Słusznie prof. Środa zauważa na łamach „Wprost”, że najważniejszą zasadą w chrześcijaństwie jest miłość bliźniego. I przypomina zasadę postępowania, wyrażoną w Ewangelii św. Mateusza, która brzmi: „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie”. Zgoda, ale… W interpretacji etyczki zasada ta znajduje jednak zastosowanie tylko w przypadku określonych grup społecznych, inne pomijając. Bo, jak rozumiem, nie mogłabym uczynić kobiecie czegoś, czego sobie samej nie życzę (w tekście prof. Środy chodzi oczywiście o aborcję), ale już dziecku w jej łonie – a owszem! Nie mogłabym odmówić kobiecie aborcji, bo jest ona pojmowana jako dobro, a przecież brak dobra jest złem. Mogłabym natomiast zło, jakim jest unicestwienie, uczynić jej dziecku. Dalej filozofka zauważa, że ludzkie sumienie jest niepewne, podlega deformacjom, zaś z powodu grzechu jest skażone „niewiedzą niepokonalną”. Prof. Środa powołuje się na Jana Pawła II i „Veritatis Splendor” i chwała jej za to! Szkoda tylko, że dokonując już własnych interpretacji całkiem przeinacza naukę Kościoła i zwyczajnie z niej szydzi. Jimmy Carter: Jezus zaakceptowałby aborcję i homomałżeństwa Carter: Jezus zaakceptowałby aborcję i homomałżeństwa Bo czym innym jest twierdzenie, że z racji tego niepewnego sumienia katolicy mają ślepo i bezkrytycznie wykonywać polecenia biskupów? W dodatku etyczka drwi z prof. Chazana pisząc, że ten „wyprzedza nawet biskupów”, a z racji medialnych występów jego sumienie nie może być „tajnym sanktuarium”. „Bałabym się Boga, który przebywa z prof. Chazanem. Ale może niepotrzebnie. Może Pan Bóg nic nie wie o prof. Chazanie? Tak jak prof. Chazan nic nie wie o miłosiernym Panu Bogu?” – konstatuje filozofka. Doprawdy, człowiekowi, który właśnie – jako jeden z nielicznych lekarzy odważnie deklaruje, że ma miłosierdzie dla najmniejszych, trudno zarzucać deficyt tego miłosierdzia. A już porównywanie lekarzy, kierujących się sumieniem w kwestii życia do inkwizytorów z XV wieku wydaje się całkiem żałosne. Zresztą, nie tylko ja tak uważam. „Na przykład dokonane przez panią profesor porównanie lekarzy do dominikańskich inkwizytorów to po prostu strzał kulą w płot. Przyczyny narodzin prawodawstwa inkwizycyjnego to materiał na obszerną dysertację, niemniej nie należy w jednym zdaniu zestawiać z sobą dwóch materii, których żadną miarą zestawić z sobą nie można, gdyż kontekst polityczny, społeczny, czy wreszcie historyczny jest zgoła odmienny” – napisała na portalu Natemat.pl Magdalena Ogórek, którą trudno posądzić o przynależność do katotalibanu. Ogórek, zresztą całkiem trafnie, wytyka prof. Środzie (i polskim feministkom), że aktywizują się jedynie na hasła „aborcja” albo „gejowskie małżeństwa”, co w środowisku Frondy zauważamy (i podkreślamy) już od dawna. Sprawa prof. Chazana i wściekłość feministek po raz kolejny dowodzi, że działaczki znad Wisły gdzieś mają prawdziwe problemy kobiet. Nie obchodzi je to, czy Polki mają godne warunki pracy czy też od kilku lat w jednym miejscu są na „umowach śmieciowych”. Nie biją się o możliwość urlopu macierzyńskiego dla matek na „śmieciówkach” (a to przecież wielki problem!), nie pytają o miejsca w żłobkach i przedszkolach, by kobiety mogły wrócić do pracy. Zamiast tego mają na sztandarach gender, gejów i aborcję. A teraz prof. Chazana. Prof. Chazana, którego zresztą tak boi się prof. Środa. Nie ma czego się bać, pani profesor. Naprawdę, o wiele niebezpieczniejsi są lekarze, którzy za nic mają sumienne, a prawo jest dla nich über alles. Efekty tego Europa widziała już kilkadziesiąt lat temu… Według jednej z definicji, polityka jest sztuką zdobywania władzy. Dla nikogo nie jest zaskoczeniem, że polityk tej władzy chce. No, chyba, że polityk nazywa się Jarosław Kaczyński. Wtedy jego sztuka jest obrzydliwością. Przynajmniej według Magdaleny Środy. "Z fascynacją i obrzydzeniem przeczytałam wywiad Teresy Torańskiej z Jarosławem Kaczyńskim ("My", rozmowy Torańskiej). Zrobiła go przed wielu laty (1990-93), a więc - wydawałoby się - w czasach, gdy wszystko było jeszcze świeże, naiwne, pełne entuzjazmu i idealizmu. Bo właśnie zdobyliśmy wolność, niepodległość, demokrację i polityka mimo rożnych układów stawała się troską o dobro wspólne, realizacją ideałów, debatą ludzi zaangażowanych, bezinteresownych i w miarę kompetentnych. Jednak z pewnością nie dla Kaczyńskiego - grzmi Magdalena Środa w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej". Słynna filozofka wytyka liderowi PiS-u, że zawsze prowadził gry mające na celu m.in. zawieranie politycznych sojuszy, awansowanie współpracowników czy kończenie z nimi współpracy (sic!). Doprawdy, karygodne. Podobnie, jak to, że dla Kaczyńskiego określenie "nasze" oznaczało "jego i brata" (przynajmniej według Magdaleny Środy). "Miałam bowiem wrażenie, że przynajmniej początek demokracji w Polsce widziany był przez czołowych polityków jako związany z walką o wartości, a nie tylko o władzę. I że taki na przykład solidarnościowy działacz Kaczyński, ścigając agentów, zdrajców i układowców, robił to w imię wolności, niezależności, dobra wspólnego. Ale to naiwność! Kaczyński chciał w wolnej Polsce jednego - władzy. Za każdą cenę, bez waloryzowania metod, byle mieć ją skutecznie i trwale" - wyraża swoje ubolewanie publicystka "Gazety Wyborczej". Biedna pani Magdalena nie zetknęła się nigdy w żadnym innym środowisku politycznym z chęcią zdobycia władzy i jej utrzymania. Cóż, najprawdopodobniej wszystkie książki do WOS-u, tudzież podręczniki akademickie napisał sam Kaczyński, po to aby omamić naród... pardon - społeczeństwo (określenie "naród" jest już passé). To jednak nie wszystko. Teraz prawdziwa gratka dla czytelników portalu Fronda.pl: znana feministka zarzuca Kaczyńskiemu, że nie jest szczery... w obronie życia! "Kto myśli, że chodzi o ochronę nienarodzonych, czyli o szczególną (prenatalną) wrażliwość pewnych polityków, ten jest w błędzie. Polityka nie jest przecież dla dzieci, nie jest dla idealistów i demokratów, tylko dla bezwzględnych graczy. Gdy trzeba, mogą posłać miliony na śmierć lub chronić niewidoczny zarodek. Nie chodzi o życie, chodzi o zwycięstwo!" - mowi zbulwersowana Magdalena Środa. "Karier w polityce nie robi się dzięki obronie jakichś wartości, ale dzięki sprawianiu wrażenia, że się to robi. Bo tak naprawdę chodzi wyłącznie o władzę. Tego uczy nas Wielki Brat Kaczyński w rozmowie z Teresą Torańską" - wyraża oburzenie filozofka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby felieton "Kaczyński zawsze chciał władzy" napisał jakiś były kolega polityka, który wytyka przyjacielowi sprzed lat, cynizm, parcie na władzę i brak wiary w ideały o które niegdyś razem walczyli. Ale - na milość Boską - dlaczego robi to wojująca feministka Magdalena Środa? Czyżby każdy powód do kopnięcia w Kaczora był dobry? Również - przypisywany mu przez przedstawicielke środowisk lewicowych - brak szczerości w walce z aborcją czy in vitro?! Prof. Środa z wyrzutem uznaje zakaz aborcji za jedyny przejaw, obowiązującej w Polsce etyki. Rozumiem, że gdybyśmy godzili się na zabijanie nienarodzonych dzieci, to bylibyśmy bardziej etyczni, niż teraz... Pisząca co tydzień swoje felietony w „Gazecie Wyborczej” prof. Magdalena Środa zainspirowała nas do stworzenia cyklu komentarzy, w których warto punktować absurdy wywodów pani etyk. Dziś prof. Środa pisze o problemie ważnym, i jak pokazuje wiele aktualnych przykładów, potrzebnym – mianowicie o etyce zawodowej. Filozofka, skądinąd całkiem słusznie, dołącza do chóru oburzonych (przede wszystkim studentów) "doktoratem" pana Goliszewskiego. „Potrzeba posiadania naukowych ornamentów (dr) wśród ludzi biznesu może być równie wielka jak potrzeba wzbogacenia swojego wydziału (i siebie) dzięki zaprzyjaźnionym ludziom biznesu” - komentuje. Wytyka też brak etyki lekarskiej dr Zadrożnemu, który w telewizji opisał szczegóły choroby Anny Przybylskiej. Lekarzowi zarzuca, że chciał pójść w ślady... prof. Bogdana Chazana i zostać „medialnym celebrytą”. I do tego momentu właściwie można by się zgodzić z prof. Środą (pomijając kuriozalne porównanie do prof. Chazana), bowiem dalej jest już tylko coraz bardziej irracjonalnie. "W Polsce etyka lekarska zdaje się składać z jednego tylko paragrafu, który w tym przypadku nie miał zastosowania, a mianowicie - zakazu aborcji. Lekarskie sumienie obwieszcza światu swoje istnienie tylko wtedy, gdy można pokazać pogardę wobec kobiet poprzez głoszenie nadrzędnej wartości (godność!, dobro!, prawa!) zarodka. Zdobywa się na tym rozgłos i - często - robi polityczną karierę” - szydzi etyczka. Dodaje też, że nigdy nie słyszała o lekarzu, którego sumienie odezwało się wobec pacjenta, którego nie stać na drogi zabieg. Pani profesor z wyrzutem uznaje zakaz aborcji za jedyny przejaw, obowiązującej w Polsce etyki. Rozumiem, że gdybyśmy godzili się na zabijanie nienarodzonych dzieci, to bylibyśmy – w logice prof. Środy – bardziej etyczni, niż teraz. Absolutną nieprawdą jest też zarzucanie katolikom czy Kościołowi, że gardzi kobietami, kiedy nie godzi się na aborcję. Przecież sprzeciw wobec zabijania wynika właśnie z afirmacji godności człowieka, tak kobiety, jak i mężczyzny! To właśnie ze względu na szacunek do każdej osoby ludzkiej nie można zgodzić się na unicestwianie człowieka, który sam nie może się obronić. Naprawdę, trzeba mieć bardzo wiele złej woli, by twierdzić, że zgoda na zabijanie dziecka byłaby zachowaniem bardziej etycznym, aniżeli niedopuszczenie do jego śmierci... Nikt nie chce nikomu zmieniać płci! Czy posłanka Kempa jest aż tak głupia, że myśli, że ideologia gender prowadzi do tego, żeby dzieci wybierały sobie płeć albo żeby płeć zamazać? - zastanawia się prof. Środa. Prof. Magdalena Środa zastrzegła jednak, że słowa "głupia" używa jako opisu, a jej intencją nie jest obrażenie Beaty Kempy. W rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet filozofka tłumaczyła, czym jest gender. Przekonywała, że chodzi po prostu o równość i przełamywanie stereotypów. Zdaniem prof. Środy, polski kryzys demograficzny nie wynika jedynie z warunków ekonomicznych. „Kobiety będą miały dzieci, kiedy będą miały partnera. W Polsce jest dużo mężczyzn, a niewielu partnerów. Mężczyźni chcą, żeby kobieta pracowała zawodowo, a jednocześnie sto procent obowiązków domowych ma być na jej głowie” - tłumaczyła etyczka. I tutaj zapewne lekiem na całe zło ma być gender, który od przedszkola nauczy chłopców, że „jak będą chcieli się zajmować dzieckiem, przewijać to dziecko, realizować się w tak zwanych zawodach kobiecych, to będą mogli to robić”. Na sugestię Moniki Olejnik, że kiedyś kobiety wpychano na traktory, prof. Środa opowiedziała, jak sama kiedyś zbierała na wsi ziemniaki i nie wsiadła na traktor, bo to był „stalinowski chwyt”. „Chodziłam za tym traktorem brudna, w polu, które było prawie błotem. Następnego dnia usiadłam na traktor. Cichutko, frajda wielka. Kobieta na traktorze nie jest niczym złym. Lepiej być na traktorze niż za traktorem” - skonstatowała prof. Środa na antenie Radia Zet. Ostatnio rozgorzała dyskusja nad poziomem polskiej nauki. Profesorowie bili się mocno w piersi. A Magdalena Środa i jej wypowiedzi potwierdzają, że luminarze polskiej nauki mieli racji. Poważnym naszym problemem jest bowiem zwyczajne nieuctwo profesorów. Z prof. Środą na czele. Etyk (zwana także etyczką i filozofką) postanowiła pochylić się nad kazaniem kardynała Stanisława Dziwisza i rwać szaty nad śmiercią katolicyzmu otwartego, spadkiem po Vaticanum II, uwspółcześnianiem Kościoła. „Wczorajsze święto Bożego Ciała miało wydźwięk historyczny. Definitywnie zamknęło okres nadziei na istnienie Kościoła otwartego w Polsce, tym samym ostatecznie pogrzebało legat drugiego Soboru Watykańskiego z jego ideą - wyrażoną przez papieża Jana XXIII - «uwspółcześnienia Kościoła», otwarcia go na zmiany w świecie nowożytnym. Grabarzem ostatecznym nadziei okazał się kardynał Dziwisz” - oznajmiła Środa na łamach portalu radia Tok FM. Na czym polega zbrodnia kard. Dziwisza? Otóż metropolita krakowski powiedział kilka słów prawdy o Telewizji Trwam i o tym, że ogranicza się prawa katolików w Polsce. I właśnie to ma wyznaczać koniec katolicyzmu otwartego. „Kazanie z pozoru takie sobie, ale znaczące. Bo to ostatnie kazanie Kościoła otwartego. Teraz czekają nas już tylko mroki średniowiecza, które rozświetlać będzie ojciec Rydzyk” - kończy prof. Środa. I właśnie to zdanie najlepiej pokazuje, że etyczka jest zwyczajnym nieukiem (a może lepiej powiedzieć nieuczką). Okres średniowiecza nie był bowiem etapem mroków. To właśnie wtedy kształtowała się wielka filozofia (by wymienić tu tylko Tomasza z Akwinu, Jana Dunsa Szkota, Wilhelma Okhama), logika. Kwitła klasyczna łacina i matematyka. Rozwijała się architektura, której następne epoki mogą średniowieczu zazdrościć. Światłości i otwarcie na rozum mogą więc kolejne epoki średniowieczu zazdrościć. A jeśli gdzieś jest mrok, to raczej w umyśle Środy. Jak zawsze postępowa i stojąca na straży lewicowej pierekowki dusz „Polityka” raczy nas wywiadem z doktor Joanną Różyńską, która jest przedstawiana jak socjolożka, prawniczka i filozofka po uniwerku w Warszawie i po bioetyce na Mount Sinai School of Medicine w Nowym Jorku. Pani doktor, jak przystało na osobę z elity intelektualnej zachodu rozważa w wywiadzie czy można skrzywdzić człowieka „obdarzając go istnieniem". I daje prawdziwe „miłosierną” odpowiedź. Pani doktor swoją pracę doktorską zatytułowała: "Krzywda istnienia". Jest on bardzo znamienny. „W pracy tej starałam się odpowiedzieć na pytanie, czy w erze nowoczesnej diagnostyki prenatalnej i preimplantacyjnej, skutecznych i bezpiecznych metod kontroli płodności oraz wspomaganej prokreacji jest coś moralnie nagannego w świadomym powołaniu do istnienia dziecka obarczonego poważnym upośledzeniem bądź chorobą o podłoży genetycznym. Czy rodzice, którzy mają dostęp do zdobyczy współczesnej medycyny i świadomie dokonują takiego wyboru, wyrządzają dziecku krzywdę? Czy życie w ogóle może być traktowane w kategoriach krzywdy?”- pyta się pani filozof, socjolog, prawnik i bioetyk. I odpowiada na nie szybko. „Pytania te wielu osobom mogą się wydać niedorzeczne. Przez tysiąclecia przekazywanie życia było traktowane jako coś oczywistego i nieproblematycznego. W Polsce do dziś dominuje takie myślenie. Uznaje się, ze życie zawsze jest błogosławieństwem bez względu na to, z jakim wielkim cierpieniem i jakimi ograniczeniami się wiąże. Nie zgadzam się z tak kategorycznym poglądem. Uważam, że są sytuacje w których obdarzenie kogoś istnieniem może być uznane za czyn moralnie nieodpowiedzialny, a nawet naganny”. Pani doktor powraca swoim pytaniem do eugenicznych przesądów, które mówiły, że społeczeństwo ma prawo decydować jakie jednostki mogą a jakie nie mają prawa się urodzić. Wiemy do czego doprowadziła eugenika i jak fascynowała elity intelektualne zachodu, które w przeciwieństwie do plebsu dorosły do prawa do egzystencji. Dopiero nazistowskie eksperymenty naukowe, przez lata wspierane przez Amerykanów i resztę „cywilizowanego świata”, pokazały czym w rzeczywistości była eugenika. Jednak jej główne założenia przetrwały dziś w ideologii aborcyjnej ( polskie prawo aborcyjne jest eugeniczne) i eutanazji (czym innym jest ona jeżeli nie zabijaniem słabszych jednostek?). Pani doktor uważa, że czasami obdarzanie ludzi istnieniem jest moralnie naganne. Nie wiem jednak w jaki sposób pani doktor chciałaby powstrzymać ludzi przed „obdarzaniem innych istnieniem”. Czy państwo ma kastrować opóźnionych w rozwoju, alkoholików, przestępców czy w końcu osoby o niższym IQ bądź gorszym wykształceniu niż pani doktor? Nie podejrzewam, że osoba tak znakomicie wykształcona, będąca na dodatek po bioetyce w Nowym Jorku, nie zdaje sobie sprawy, że z „obdarzeniem kogoś istnieniem” mamy do czynienia w pierwszych sekundach po połączeniu się komórek rozrodczych. No chyba, że wzorem różnych nieuków pani doktor uważa, iż życie powstaje dopiero w trzecim miesiącu od zapłodnienia albo w momencie narodzin. Jednak nie podejrzewam pani doktor o taką ignorancję. Choć następny fragment wywiadu przyprawia mnie o ciarki na plecach. Terlikowski: Popierasz in vitro? Jesteś poza pełną wspólnotą wiary! Terlikowski: Nie ma Komunii ze zwolennikami in vitro „Potrafimy dziś utrzymać przy życiu skrajnie niedojrzałe wcześniaki. (...) Wiele z tych, które udało się uratować, ma poważne problemy oddechowe, neurologiczne, problemy ze słuchem i wzrokiem. To zaś rodzi fundamentalne pytania moralne: czy zawsze powinniśmy wdrażać agresywne leczenie i walczyć o życie tak skrajnie niedojrzałych wcześniaków?”- pyta pani doktor po socjologii, filozofii, prawie i bioetyce. Otóż odpowiedź na to fundamentalne pytanie moralne brzmi tak: Mamy obowiązek walczyć o każde ludzkie życie. Zarówno niedojrzałego wcześniaka, jak i niedojrzałego umysłowo nieszczęśliwca, niedojrzałą moralnie osobę z doktoratem jak i panią doktor jeżeli, nie daj Bóg, doświadczyłaby wypadku i miała nieodwracalne problemy oddechowe, neurologiczne, problemy ze słuchem i wzrokiem. Tym właśnie różnimy się od zwierząt i barbarzyńców. Ratujemy życie ludzkie za wszelką cenę. Zapraszamy do naszego klubu, który założył biedak z Nazaretu. My dbamy nie tylko o zdrowych i wykształconych z wielkim miast, ale o całą resztę ludzi, którzy mają swoją godność i prawo do życia. Prof. Magdalena Środa: Pedofilia Polańskiego Marta Brzezińska-Waleszczyk (fot. archiwum prywatne) Prędzej czy później to musiało nastąpić. Ktoś musiał głośno powiedzieć, że pedofilia w wykonaniu Polańskiego jest „lżejsza” niż pedofilia abp Wesołowskiego. Na niezawodną prof. Środę można liczyć. Kilka dni temu satyryczny „Asz Dziennik” napisał „newsa” o zwrocie w sprawie oskarżonego pedofilię abp Wesołowskiego, który zaczął przekonywać opinię publiczną, że jest... znanym reżyserem. Jego adwokaci mieli argumentować, że „artystom” więcej wolno, a poza tym były nuncjusz na Dominikanie swoje już wycierpiał. To oczywiste nawiązanie do sprawy Romana Polańskiego, który kilka dni temu zawitał do Warszawy na otwarcie Muzeum Żydów Polskich. „Asz Dziennik” to oczywiście kopalnia zmyślonych wydarzeń i cytatów, ale... Czytając tamten „żarcik” miałam poczucie, że jest tylko kwestią czasu to, kiedy ktoś całkiem serio powie, że pedofilia w wykonaniu reżysera jest „lżejsza” niż ta, której dopuścił się duchowny. Długo nie trzeba było czekać, a z pomocą przyszła jak zawsze niezawodna prof. Magdalena Środa. Etyczka rozwodzi się na łamach dzisiejszej „Gazety Wyborczej” nad „złożonością” sytuacji etycznych, których nie da się sprowadzić do siebie, a już czasem wręcz niemożliwością jest wydanie jednoznacznej oceny. Oczywiście, filozofka nazywa pedofilię przestępstwem, ale... „Jednak porównując pedofilię Polańskiego z pedofilią Wesołowskiego czy innych, którzy latami molestują dzieci, korzystając z władzy, jaką nad nimi mają, można powiedzieć, że przestępstwo to bywa lżejsze i cięższe” - czytam w felietonie prof. Magdaleny Środy i nie wierzę własnym oczom, a to jeszcze nie wszystko. Kościół walczy z pedofilią ostrzej niż państwo Kościół walczy z pedofilią ostrzej niż państwo Środa, choć przyznaje, że z moralnego punktu widzenia można ocenić wielkość wyrządzonych krzywd, to już trudno jej uznać, kto jest bardziej winny – ten, kto molestuje w domu znanego aktora czy ten, kto robi to na plebanii? Prof. Środa pisze również, że wina Polańskiego „wydaje się lżejsza”, ale nie jest „leciutka”, jak przekonywał Krzysztof Zanussi. „O przypadku Polańskiego nie mam jednoznacznej opinii. Jako osoba prywatna i lubiąca jego filmy uważam, że trzeba dać mu spokój; jako osoba szanująca prawo jestem za ekstradycją; jako etyk uznaję, że przebaczenie ofiary wymazuje winę sprawcy. Reszta powinna być sprawą jego własnego sumienia” - przekonuje na łamach „Wyborczej”. Doprawdy, aż ciężko uwierzyć, że takie brednie wychodzą spod pióra sztandarowej feministki III RP, profesor, wykładowczyni na uniwersytecie i etyczki roszczącej sobie prawo do pouczania nas na temat moralności. Czytam jej felieton i zastanawiam się, gdzie są te wszystkie feministki, rzekomo walczące o dobro kobiet? Przecież swoimi słowami Środa całkiem deprecjonuje feministyczny ruch! Mowa o zgwałconej dziewczynce, dziś już dorosłej kobiecie, parszywie wykorzystanej przez starzejącego się reżysera o wydumanym ego. Czy to, że wybaczyła oznacza, że nie było sprawy?! A może, idąc dalej za propozycjami prof. Środy, przestańmy też ścigać gwałcicieli? Z pewnością znajdą się wśród nich tacy, a już na pewno wśród gwałcących mężów, którzy przekonają swoje kobiety, by im przebaczyły, zapewniając słodko, że to był już ostatni raz... Nie przemawiają do mnie argumenty, że jeśli komuś ofiara wybaczyła, to nie ma potrzeby karania jego zbrodni. Podobnie jak nie przemawia do mnie argument, że jeśli ktoś dokonał czegoś wielkiego, jest znanym na całym świecie reżyserem, to może mieć „fory” i pozostawać bezkarnym. A już absolutnie nie rozumiem relatywizowania przewin, w ramach którego jedni mogą więcej, a inni nie. Dla mnie nie ma różnicy pomiędzy pedofilem w sutannie i pedofilem-reżyserem. Obaj zasługują na najcięższe kary. A jeśli z całą mocą (a tak właśnie zachowuje się prof. Środa) domagamy się ścigania przestępców w sutannach (ja również za tym jestem!), to tak samo mamy ścigać pedofilów wśród dziennikarzy, nauczycieli i przedstawicieli każdej innej profesji. Bo jeśli będziemy przymykać oko na zboczeńców wśród artystów, to skrzywdzimy tym wyłącznie ich ofiary. Czy prof. Środa choć przez chwilę o nich pomyślała? Czy może raczej uznała, że wykorzystanie przez reżysera jest jakieś „lepsze” (może przynosi ciekawsze doznania?) niż zgwałcenie przez księdza? „Przypadek Polańskiego ujawnił też, jak relatywnie traktujemy prawo - jeśli kogoś uważamy za naszego, to jesteśmy skłonni go uniewinniać, jeśli za obcego, to widzimy jego winę w całej surowości” - konstatuje prof. Środa. Szkoda, że i ona temu ulega... Dokument bioetyczny episkopatu uwyraźnił, że pokolenie abp. Hosera - ze zdziwieniem konstatujące przemeblowanie umysłów za sprawą ideologii gender - najzupełniej nie jest przygotowane intelektualnie do konfrontacji z nowym "wrogiem". Incydent genderowy na KUL wcisnął mnie w fotel. Nawet afera pedofilska nie nasunęła mi w myśli tak złych skojarzeń, co zapoczątkowane przez bp. Meringa polowanie na uniwersyteckie czarownice. Po prostu Hypatia. Neutralna religijnie filozofka, stała się ofiarą mizoginicznej nagonki radykalnych bractw w gorliwej po chrześcijańsku Aleksandrii. Po jednostronnym, aroganckim i nie kierowanym osobiście do rektora wystąpieniu bp. Meringa nie mam wątpliwości, że zdolni do wzruszenia autonomii naukowej fundamentaliści są w polskim Kościele obecni. Łajany przez podwórkowych dziennikarzy jak sztubak rektor najsilniejszej katolickiej uczelni w naszym kraju 10 razy w wywiadzie dla "Naszego Dziennika" tłumaczył, że kurs genderowy w Lublinie ma charakter krytyczny. Na nic to się zdało. Parabolanie wiedzą lepiej, pomimo tego, że ich zapał religijny w obronie chrześcijańskiej wizji społecznej, która wymaga wyrafinowanej intelektualnie odpowiedzi, żenuje impotencją. To nie pierwszy i ostatni taki przypadek, gdy bezradności towarzyszy doskonałe samopoczucie skrzyżowane z pychą. Nie mam nic przeciwko chrześcijańskiej ekstremie. Dopóki ta nie zajdzie w swoich żądaniach zbyt daleko i nie zdominuje całkowicie krajobrazu chrześcijańskiego, bywa potrzebna i dodaje smaku wewnętrznym dyskusjom. Ale gdy smakowitą inkrustację stanowi na przykład tropiące szatana w "dziwkarskim Rzymie" prawowierstwo w Rosji i skutecznie blokujące ekumeniczne spotkanie patriarchy moskiewskiego z papieżem - robi się smutno i nieprzyjemnie. Dlaczego wpuszczam gender na KUL http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/36492,dlaczego-wpuszczam-gender-na-kul.html W dokumencie bioetycznym nie-parabolanów, ale najwyższych lotów, bardzo poważanego przeze mnie, hierarchy abp. Hosera wątek definicyjny został niestety skreślony. Biskupi dziwią się, jak można słów używać bez odniesienia do ich pierwotnego znaczenia. Zdziwienie to jednak nic nie wnosi.Hierarchowie nie mają odwagi i (de)konstrukcyjnej świadomości, by redefinować zredefiniowane. O wyzwaniach bioetycznych przed ktorymi stoi wspolczesny czlowiek http://episkopat.pl/dokumenty/pozostale/5066.1,O_wyzwaniach_bioetycznych_przed_ktorymi_stoi_wspolczesny_czlowiek.html . Kościół zbyt długo ignorował obecność genderu i zbyt późno oszacował zagrożenie płynące z tej ideologii. Nie prześledziwszy jej genezy i rozwoju oraz zmian, które się dokonały w sferze pojęć i terminologii przemawia jak człowiek zupełnie wyautowany z ducha czasu, w których żyje. To oczywiście fałszywe wrażenie. W końcu, gdy okazało się, że ideologia genderowa ma definitywne przełożenie na politykę społeczną hierarchowie zaczęli protestować. Ale było już za późno. Doszło do nieodwracalnych zmian. Z protestami biskupów nikt się już nie liczył, bo chrześcijańska narracja stała się mniej zrozumiała i komunikatywna w świecie indywidualistycznym niż ta genderu. Anarchizująca życie społeczne i intelektualne nowomowa buduje na postulatach równości społecznej, co zawsze jest nośne. Demagogicznie i bez skrupułów genderyści eksploatują poczucie ludzkiej przyzwoitości, gdy chodzi o solidarność ze słabszymi. Tą drogą chcą zrealizować postulaty antropologicznego redukcjonizmu, który umieszcza kwestie ludzkiej duchowości i płciowości biologicznej poza marginesem zainteresowania publicznego. Ażeby przejąć inicjatywę i zacząć kontrolować dyskurs publiczny należy klasyczne definicje ustawić bliżej kontekstu społecznego, ponieważ feminizm - maksymalnie wykorzystując mechanizm wrażliwości sprawiedliwości społecznej - dokonał zmian definicyjnych, bez których prześledzenia nie odnajdziemy drogi wyjścia z pomieszania, w które gender wpakował ludzkość. Pojawiły się sporadyczne katolickie projekty omawiające i przybliżając meandry myśli genderowej, ale z racji ich zewnętrzności i powierzchowności rozumienie błędów genderowych jest nieporównane z intelektualną frondą katolicyzmu przeciw koncepcjom materialistycznym, takim jak marksizm. Gabriela Kuby czy ksiądz Dariusz Oko są prekursorami na tym polu. Jednak ich spojrzenie jest bardzo wąskie; także ich próbę prześledzenia ewolucji genderu z perspektywy chrześcijańskiej należy uznać za nieporadne. Kuby na przykład miesza wnioskowanie filozoficzne zbyt odległych nurtów społeczno-filozoficznych. Najlepszymi krytykami marksizmu byli nawróceni marksiści. Choćby profesor Leszek Kołakowski. Podobnie niedoścignionym krytykiem postmodernizmu jest postmodernista Zygmunt Baumann. (Że też Nasz Dziennik wzorem prawosławnych konserwatystów anatemizujacych zbliżenie z szatańskim Rzymem nie pikietował przed współwystąpieniem Kardynała Ravasiego i Baumanna? Środowisko ojca Rydzyka zapewne solidaryzowałoby się z działaczami NOP sabotującymi we Wrocławiu wykład profesora Baumanna, socjologia którego jest najbardziej celną odpowiedzią na herezję ponowoczesnej antropologii – co się z nami stanie, jeśli będziemy uderzać w sojuszników…?) . KUL: Bauman i Ravasi o "niewolnikach" korporacji i ponowoczesności http://www.wiadomosci24.pl/artykul/kul_bauman_i_ravasi_o_niewolnikach_korporacji_i_ponowoczesnosci_244733.html . Fenomen skutecznego odparcia genderu leży po stronie genderu. W nim, w rozumieniu jego słabości znajdujemy klucz do demontażu społecznej siły tak bardzo absolutyzowanej równości. Warto za prof. Anną Świderkówną zacytować Jeana Rudhardta, historyka religii greckiej, profesora Uniwersytetu w Genewie. Powiada on, że jeśli chcemy zrozumieć cokolwiek z tej czy innej religii, to "nie ma na to innego sposobu, niż stać się uczniem tych, których chcemy zrozumieć [...]. Krótko mówiąc, trzeba w miarę możliwości zapomnieć o naszych nawykach myślowych, aby odtworzyć w sobie - tam, gdzie chodzi o religię grecką - również i grecką mentalność"*. Podobnie i w przypadku genderu - słusznie jest spojrzeć na człowieka z perspektywy "niepewnej tożsamości" a zrozumiawszy wyczerpująco ideologiczną konstrukcję zróżnicować ją wtedy z chrześcijańską antropologią. Droga którą obrał KUL jest znakomita. Właśnie analiza dyskursu realizowanego przez myślicieli genderowych daje szansę na autentyczną konfrontację, w której ujawni się słabość i siła poszczególnych argumentów. Potem można je weryfikować i modyfikować by z całym przekonaniem dotrzeć do decydentów życia publicznego. Nie tylko powinno się zaprosić marksistów z "Krytyki Politycznej", od których pewne elementy genderu się biorą. Powinno się też z nimi podjąć dyskusję na akademickiej agorze. Mam pełne przekonanie do siły filozofii realistycznej pielęgnowanej w ośrodku lubelskim i przekazywanej młodemu pokoleniu studentów. Bo to ona jest władna wysunąć kontrpropozycję kulturową. Musimy jednak wiedzieć, co kontrujemy. Konieczne jest utworzenie interakademickiego ciała, które w sposób kompetentny konfrontowałoby naukę społeczną Kościoła z ideologią gender. Niewątpliwie aparat krytyczny dla takiej konfrontacji wypracowany może zostać w sposób zaproponowany przez KUL, w duchu tak brutalnie negowanej przez fundamentalistów inicjatywy. Prof. Magdalena Środa uważa, że wyborcy Janusza Korwin-Mikkego to "owoc polskiej edukacji i rosnącego w siłę polskiego konserwatywnego zaścianka". "To emanacja edukacyjnych planów Giertych i obietnicy, którą po wielokroć składał Tusk, że "żadnej rewolucji obyczajowej nie będzie" – pisze w najnowszym numerze "Wprost" Magdalena Środa, dodając, że w jej przekonaniu młode pokolenie się nie buntuje. Etyczka uważa, że to, co dzieje się w polskich szkołach, przygotowuje "trwałe warunki do przyszłych wygranych radykalnej prawicy i ruchów antydemokratycznych". Jej zdaniem, wyborczy sukces Kongresu Nowej Prawicy to dopiero wyznaczenie pewnego kierunku. "Państwo scedowało wychowywanie młodzieży na rodziny i Kościół. Żadna z tych instytucji nie jest demokratyczna i nawyków demokratycznych nie uczy" - przekonuje na łamach "Wprost" filozofka. Oczywiście wypomina brak zajęć z edukacji seksualnej w szkołach ("bo rodzice i Kościół są przeciw") oraz rezygnację z zajęć z edukacji obywatelskiej ("bo rodzice i Kościół nie są tym w ogóle zainteresowani"). Oglądając dziś wiadomości na Tv Trwam, dowiedziałam się, że Bronisław Komorowski postanowił, jak sądzę w imieniu całego narodu polskiego, odznaczyć Orderem Orła Białego Adama Michnika. Co więcej- jak postanowił, tak też uczynił. Order Orła Białego jest najwyższym odznaczeniem w Polsce, przyznawanym za szczególne zasługi na rzecz naszej Ojczyzny. Moje pytanie brzmi: Jakie zasługi dla Polski ma pan Adam Michnik? I które z nich są godne tego wyróżnienia? *** A oto lista kolejnych, typowanych przeze mnie, potencjalnych członków elitarnego grona odznaczonych przez Bronisława Komorowskiego: Kuba Wojewódzki- felietnista, dziennikarz, autorytet młodzieży Szymon Majewski- satyryk Kora Jackowska- wybitna artystka, myślicielka, matka i wielbicielka rozmaitych wizerunków Matki Boskiej Magdalena Środa- wybitna polska filozofka, walcząca o prawa uciśnionych Polek Manuela Gretkowska- artystka, literatka, polityczka Agata Bielik-Robson- publicystka polskiego salonu Ryszard Kalisz- polityk, adwokat, patriota Kazimierz Kutz- artysta, parlamentarzysta Grono osób wymienionych przeze mnie nie jest bynajmniej przypadkowe. Są to osoby związane z promocją ostatnich poczynań Janusza Palikota, znanego patrioty działającego, jak wiadomo, na rzecz lepszej Polski.