Narasta we mnie wściekłość Nie jestem człowiekiem. Jestem feministką uczestniczącą w protestach, więc jestem "to", jestem przedmiotem. Odhumanizowaną dziurą, na dodatek na tyle nieatrakcyjną, że nikt by mnie nie ruchnął. Tak, nawiązuję do tych słów Romana Sklepowicza. Prawicowy ekspert, prawnik, katolik demonstrujący swoje zaangażowanie religijne, przy akceptacji prowadzącego i ubawie gawiedzi sprowadził mnie do roli przedmiotu, który mógłby ruchać, gdyby chciał. I, naprawdę, nie ma znaczenia, że łaskawie nie chce mnie ruchać, bo jestem, w jego pojęciu, starą, nieatrakcyjną kobietą*. I oczywiście, można żartować z tego, że sam R. Sklepowicz jest panem 65+, z otyłością, który Adonisem już na pewno nie jest, że może jakaś impotencja, spowodowana cholesterolem się trafia,  ale tak naprawdę to nie w tym rzecz. Gdyby był obłędnie przystojnym 30-latkiem, jego wypowiedź byłaby równie skandaliczna. Bo oto w dyskusji publicznej ktoś mnie i inne uczestniczki protestów sprowadza do poziomu przedmiotu. Po który można sięgnąć. A nie sięga się tylko dlatego, że się nie chce. Kiedy coś takiego wygłasza człowiek, który niemal równocześnie jest zapraszany, w roli eksperta, do telewizji publicznej, takie słowa mają dodatkową siłę. I widać to wyraźnie, w komentarzach. Skoro ktoś taki może sobie pozwalać, przed kamerą, choćby tylko internetową, to tym bardziej mogą sobie pozwalać pospolici internauci. To pewnego rodzaju przyzwolenie. Przemoc zaczyna się od słów, a każdy pogrom - od zdehumanizowania obiektu. Wystąpienie tego uroczego ruchacza zbiegło się dla mnie z obejrzeniem niezwykle wymownego filmu - "Ptaki śpiewają w Kigali". Zawsze zaczyna się od słów. Takich właśnie, jak wygłosił R. Sklepowicz. Mówienie o uczestniczkach protestów per "to" to jawne przyzwolenie, a nawet zachęcanie do traktowania kobiet niepokornych jak przedmiotów.  A przedmiotowe traktowanie kobiet owocuje gwałtami. Nie ma na to mojej zgody. Staram się pisać bez używania słów powszechnie uważanych za zelżywe. Ale tak naprawdę rośnie we mnie wściekłość i mam ochotę krzyczeć. Wypowiedź R. Sklepowicza to jedna przyczyna. Druga również wydarzyła się wczoraj - to wejście policji do siedzib organizacji kobiecych, dzień po Czarnym Wtorku. Nie wierzę, żeby data była przypadkowa. Szczególnie, że jeżeli wierzyć doniesieniom, zgoda na akcję, została wydana przez prokuraturę ponad 2 miesiące wcześniej. Zatem termin nie wynikał z kalendarza postępowania. I, moim zdaniem, jest próbą zastraszenia środowisk, które protestują. Myślę sobie, że osoby, które pociągają za sznurki, nie do końca rozumieją jak to działa. Owszem, może kogoś to przestraszy. Ale zapewne, w wielu przypadkach zadziała to tak, jak na mnie. Im bardziej przykręcacie śrubkę, politycy, mężczyźni nienawidzący kobiet, tym bardziej narasta we mnie chęć działania. I tym mniej strachu w sobie odnajduję. Nigdy nie marzyłam o karierze aktywistki i uczestniczki demonstracji, ale czasami sytuacja zmusza nas do działania wbrew swoim marzeniom. Podczas wtorkowego protestu zapowiedziano już wielką manifestację na przełomie listopada i grudnia. I jeżeli 2 dni temu się jeszcze wahałam, czy przyjdę, to teraz, te dwie sytuacje, sprawiły, że wiem, że będę. Choćby po to, by wykrzyczeć mój gniew. By pokazać, że nie mam zamiaru być bierna. * jeżeli od tego miałby zależeć mój kontakt fizyczny z Romanem Sklepowiczem, a raczej pewność, że go uniknę, to jestem gotowa przysiąc na wszystko, że mam 200 lat i jestem najbrzydszą kobietą we Wszechświecie. Mało tego - jestem gotowa w to uwierzyć i zrezygnować dożywotnio z ruchania w ogóle, byle by tylko nie ruchał mnie R. Sklepowicz - jeżeli nie miałabym wyboru.