Moja relacja z serialem HBO „Girls” nie należy do najłatwiejszych. Po obejrzeniu pilotażowego odcinka byłam tak zszokowana i zniesmaczona, że na ponad rok zrezygnowałam z kolejnych odcinków. Uznałam je za całkowitą stratę czasu. Po co mam oglądać rozkapryszone dziewczyny, skoncentrowane wyłącznie na sobie i uprawiające seks z kim popadnie? Kiedy koleżanki zaczęły mnie pytać, czy jestem na bieżąco z „Girls”, dlaczego go nie oglądam, a do tego na moich ulubionych blogach kulturalnych zaczęły pojawiać się wpisy o serialu, postanowiłam dać mu drugą szansę. A później jeszcze trzecią i czwartą. Okazało się, że „Girls” to coś o wiele więcej niż naturalistyczne sceny seksu i fochy Hannah’y. 3 rzeczy, za które jestem wdzięczna „Girls” 1# Pokazanie, jak wygląda kobiece ciało Ten punkt może wydawać się śmieszny, prawda? Przecież każda z nas wie, jak wygląda kobiece ciało. Widzimy je u siebie, swojej mamy i sióstr, koleżanek, dziewczyn pokazywanych w gazetach, telewizji i internecie. Można więc przyjąć, że to oczywistość. Jednak zarówno samo kobiece ciało, jak i sposób jego pokazywania znacząco odróżnia „Girls” nie tylko od innych seriali, ale od mediów w ogóle. I jestem za to ogromnie wdzięczna. Gdybyśmy obraz kobiecego ciała kształtowały jedynie na Instagramie, serwisach plotkarskich i hitach kinowych, szybko okazałoby się, że 95% z nas do niego nie pasuje. Jeszcze kilka lat temu wpędzało mnie to w ogromne kompleksy. Mimo, że od liceum moja waga się nie zmienia i noszę ubrania w rozmiarze S albo M, uważałam, że jestem za gruba, żeby nosić szorty, bikini, zakolanówki, krótsze topy i odkryte sukienki. Uważałam, że skoro nie mam idealnie płaskiego brzucha i zgrabnych nóg, nie zasługuję na te ubrania. Media wspierają właśnie takie myślenie. Kiedy więc w „Girls” zobaczyłam Lenę Dunham, która zakłada bikini, biega po ulicy w krótkim topie i na luzie pokazuje swoje ciało w scenach seksu, miałam poczucie, że coś jest nie tak. Dziś wiem, że to nie z „Girls” jest coś nie tak, a z całą resztą filmów, seriali, teledysków. „Girls” pozwala kobietom, aby były prawdziwe. Wśród serialowych dziewczyn zobaczymy zarówno przepiękną, bardzo szczupłą Marnie i wysportowaną Shoshanę, jak i pełniejszą Jessę oraz mającą lekką nadwagę Hannah’ę. Każda z nich jest absolutnie wyjątkowa i zadowolona ze swojego ciała. Co więcej, „Girls” to chyba jedyny serial, w którym nie pada ani jedno słowo o diecie i potrzebie schudnięcia! Co najwyżej widzimy w nim dziewczyny uprawiające sport. „Girls” pozwolił mi zdystansować się do swojego ciała i powiedzieć sobie – „Jesteś fajna”. 2# Zwrócenie uwagi na pieniądze. W końcu. Nie mam problemu z pieniędzmi. Od kilku lat jestem już niezależna finansowo od rodziców, cieszę się z tego, co mam i nie mam w zwyczaju zwracać uwagi na to, ile ktoś inny ma pieniędzy. Mimo to zawsze drażniło mnie, w jaki sposób kwestie finansowe pokazywane są w serialach dla młodzieży i młodych dorosłych. Nikt nie jest w nich biedny, rozrywką nastolatek stają się wspólne, luksusowe zakupy, a karta kredytowa jednego z rodziców wydaje się rozwiązaniem wszystkich problemów. Jaka więc była moja radość, kiedy okazało się, że w „Girls” zwrócono uwagę na pieniądze. W końcu! Mamy więc cztery bohaterki, które właśnie wkraczają w dorosłość. Są świeżo po studiach i przekonują się o tym, że zdobycie pracy nie jest łatwizną, trzeba zapłacić czynsz, a rzucanie pracy dlatego, że strzeliło się focha, nie zawsze jest najlepszym pomysłem. Mimo, że bohaterki pochodzą z dobrych domów i w teorii wciąż mogłyby być na utrzymaniu rodziców, nie robią tego. Zaliczają staże, zmieniają prace, zastanawiają się, skąd wziąć pieniądze na rachunki. Pokazują, że życie młodych dziewczyn nie polega na piciu latte w kawiarniach i chodzeniu do drogich butików. Że na utrzymanie, studia, ubrania, książki i wyjścia do restauracji trzeba po prostu zapracować. 3# Nie ma jednego schematu Często próbuje nam się wmówić, że istnieje jeden sposób na dobre życie. Trzeba skończyć studia, znaleźć pracę, wziąć ślub, urodzić dziecko, kupić mieszkanie na kredyt. Serialowe dziewczyny znacznie odstają od tego wzorca. Ze znalezieniem fajnej pracy i odpowiedniego partnera wcale nie jest tak łatwo. Na dzieci jeszcze przyjdzie czas i nie wszystkie musimy odczuwać instynkt macierzyński. Co więcej, możemy nawet nie chcieć i nie lubić dzieci. Możemy mieszkać same, z koleżanką, z chłopakiem lub przyjacielem. Zazwyczaj jednak w ciasnym i wynajmowanym mieszkaniu w średniej dzielnicy. Jak więc swoje życie przeżywają bohaterki „Girls”? Chodzą na imprezy, koncerty, przedstawienia i instalacje artystyczne. Wyjeżdżają do Japonii, albo na studia pisarskie do innego stanu. Co chwila zmieniają pracę, bo nie wiedzą, co tak właściwie chcą robić w życiu. Wchodzą w relacje bez przyszłości, bo doświadczenie czegoś zupełnie innego jest ekscytujące. Nie mają pojęcia, co chcą robić w życiu. I nie ma w tym absolutnie niczego złego. O „Girls” i Lenie Dunham wspominałam również we wpisach o bikini body i kobiecości. Jakie jest Wasze zdanie o tym serialu? Czy jest w nim coś, za co również jesteście wdzięczne?