Za każdym razem, kiedy słyszę hasła „Prawdziwych mężczyzn już nie ma”, albo „Mężczyźni wyginęli”, zastanawiam się, kto wymyślił ten absurd. Przecież mijam mężczyzn na ulicy każdego dnia. Z jednym nawet mieszkam. Kto daje prawo do decydowania, kto jest „prawdziwym mężczyzną” a kto nie? I jakie właściwie są kryteria? Nie da się ukryć że płeć, to nie tylko biologia. To także kultura. To wszystkie zachowania o których uczymy się, że są typowo męskie lub typowo kobiece. Dlaczego mężczyzna chce płacić za nas rachunek w restauracji? Odsuwa nam krzesło i pomaga założyć płaszcz? Odprowadza nas do domu po wspólnie spędzonym wieczorze? Przecież nie są to zachowania, z którymi się rodzimy. Jest to coś, czego nauczyliśmy się w toku socjalizacji. Jest to termin stosowany w naukach społecznych na określenie procesu nauki do życia w społeczeństwie. Ta „straszna ideologia gender” to nie przebieranie chłopców za dziewczynki i ogólnie mieszanie dzieciom w głowach. To próba naukowego sprawdzenia, które nasze cechy i zachowania są biologicznie związane z naszą płcią, a które nabyliśmy kulturowo. W końcu cytując klasyczkę feminizmu Simone De Beauvoir „Nikt nie rodzi się kobietą, lecz się nią staje„. Stereotypy płciowe są czymś, co daje nam poczucie pewności w dość niestabilnym i niepewnym świecie. Dzięki nim wiemy, jakich zachowań możemy spodziewać się od kobiet, a jakich od mężczyzn. Dzięki nim nasze społeczeństwo wydaje się jako tako poukładane. W końcu wiadomo, kto ma przybić gwóźdź, a kto ugotować obiad. Dzięki temu dostajemy złudne poczucie bezpieczeństwa. Co jednak, jeśli ktoś nie wpisuje się w swoją rolę? Jeśli kobieta woli rolę chujowej niż perfekcyjnej pani domu, od macierzyństwa woli rozwój zawodowy, a zamiast nowej pary butów kupuje sobie książki? I jeśli mężczyzna chciałby poświęcić się wychowaniu dzieci, uwielbia piec ciasta i chodzić na zakupy? Czy robienie czegoś w zgodzie ze sobą (chociaż wbrew stereotypom płciowych) odbiera nam kobiecość/męskość? Tego, co jest męskie a co kobiece zaczynamy uczyć się bardzo wcześnie. Wiemy, dla kogo są lalki, a dla kogo samochody. Czyj pokój jest różowy, a czyj niebieski. Kto ma plecak z Elsą, a kto ze Spidermanem. Wiemy, że chłopcy nie płaczą, a dla dziewczynek ważne jest to, jak wyglądają. Jeśli nie wpasowujemy się w tej prosty schemat, odczujemy to bardzo szybko. W końcu najłatwiej jest atakować kogoś, kto odstaje. Chłopców bawiących się lalkami. Takich, którzy od Batmana wolą Świnkę Peppę. I których największym marzeniem wcale nie jest zostać strażakiem. Nie oczekuję, że ktoś będzie zachowywał się jak mężczyzna, bo sama nie chcę, by wciskano mnie w ramy kobiety. Te stereotypowe ramy, zgodnie z którymi powinnam prać, sprzątać, gotować, bardziej dbać o swoją urodę niż rozwój intelektualny i już szykować się do rodzenia dzieci. Według których mam zarabiać mniej od swojego faceta, całą swoją energię wkładać w życie rodzinne i nie właściwie nie oczekiwać od życia zbyt wiele. W swoim związku nie potrzebuję męskości. Potrzebuję partnerstwa.