Ten moment musiał w końcu nastąpić. Dziś na blogu dowiecie się, co myślę o feminizmie – a przede wszystkim co myślę o ludziach, którzy się mu sprzeciwiają. Uwaga, publikacja poniżej zawiera pewną liczbę wulgaryzmów związanych z tym, że autorowi bloga opadły kończyny i nie ma sił udawać, że mózg mu się nie topi od czytania niektórych rzeczy. Inspiracją do tego tekstu była cała masa różnych wypowiedzi i komentarzy, ale decydujący był niedawny wywiad z Joanną Przetakiewicz, projektantką mody. Pani w trakcie wywiadu wyrzuciła z siebie coś, co sprawiło, że skończyła mi się cierpliwość. A potem było tylko gorzej. Ze mną. Cytuję: Jestem kobietą, która kocha kobiecość. Feminizm czy gender mnie nie interesują. (…) Kobiety na pewnym poziomie cywilizacyjnym wiedzą, że żeby udowodnić swoją siłę, nie muszą chodzić w garniturze, krótkich włosach i na płaskim obcasie. Ja ze swojej kobiecości nigdy nie zrezygnowałam i nie zamierzam. Pierwszy w miarę sensowny komentarz, który przychodzi mi do głowy po zapoznaniu się z treścią tej wypowiedzi brzmi: no ja pierdolę. Kobieta sukcesu z wyższym wykształceniem, na stanowisku kierowniczym, zajmująca się modą myśli, że feminizm i gender oznaczają odrzucenie kobiecości i świadczą o braku „pewnego poziomu cywilizacyjnego”. Do tego mają jakiś związek z uczesaniem. No kończyny opadają. Sił brak. Chce mi się płakać. Wikipedia Rok 1912. Panie walczyły o prawo wyborcze. Kiedyś to była rewolucja, dziś coś normalnego. Chyba. Co to w ogóle jest ten feminizm? Zacznijmy od podstaw, bo jak Joanna udowadnia wiedza w społeczeństwie jest na poziomie dennym. Pójdę na łatwiznę i wkleję tu definicję feminizmu z Wikipedii. Proszę bardzo: Ideologia, kierunek polityczny i ruch społeczny związany z równouprawnieniem kobiet. (…) Podstawą programu feminizmu jest dążenie do emancypacji kobiet i równouprawnienia płci, zarówno pod względem formalnym, jak i faktycznym. Feminizm zajmuje się też problemem kobiecości, konstrukcją płci kulturowej, oraz zwiększeniem udziału kobiet w różnych obszarach życia. Od lat sześćdziesiątych XX wieku wysunięto postulaty dotyczące uwzględnienia roli kobiet w historii, w której pomijano ich dorobek i osiągnięcia. Jeśli uważaliście na historii w szkole, to wiecie, że przez setki lat świat był nieco dziwny i dzielił ludzi na lepszych lub gorszych na przykład na podstawie płci albo koloru skóry. Ci gorsi mieli mniejsze prawa i cięższe życie. Wśród nich kobiety. Wikipedia W roku 1975 walczono między innymi o równouprawnienie na rynku pracy. Wyszło tak sobie, bo nadal go nie ma, ale i tak jest lepiej niż wtedy. Powiedzenie że jest się „przeciwko feminizmowi” to ta sama kategoria co powiedzenie, że popiera się segregację rasową. Feminizm to taki ruch, który stara się z tym walczyć i dążyć do równouprawnienia. Tylko tyle i aż tyle. To nie jest protest przeciwko obcasom ani ideologia polegająca na walce z kobiecością (skąd w ogóle ten pomysł?!). To nie jest zakaz otwierania drzwi kobietom, jak ktoś zasugerował wczoraj na Facebooku. To nie jest też „robienie kobiet z mężczyzn” ani tym bardziej wojna z męską częścią populacji. Jak pisałem wiele razy, rozumiem marketingowy problem słowa „feminizm”. Przez wypowiedzi w stylu pani Przetakiewicz rozpowszechnił się mit, że świat feminizmu to świat rządzony przez kobiety przebrane za facetów. Dlatego uważam, że słowo „równouprawnienie” brzmi znacznie bardziej neutralnie i może mniej strasznie dla nieuków, ale to nie zmienia faktu, że „feminizm” ma swoje słownikowe znaczenie – i nie jest to, do cholery jasnej, „wyzbywanie się kobiecości i obcinanie włosów”, jak by się niektórym mogło wydawać. Wczoraj przeczytałem komentarz dziewczyny, która napisała, że nie jest feministką „bo nie lubi szufladkowania”. No moment, przecież feminizm to właśnie sprzeciwianie się narzucaniu roli społecznej kobietom! Szufladkowaniu, które funkcjonuje od setek lat począwszy od odmiany nazwisk (-owa, -ówna, czyli automatyczne uzależnianie pozycji społecznej od relacji z mężczyzną) a skończywszy na pieprzonym sporcie. A co z tymi, którzy są przeciwko? Zwrócę się teraz do tych z Was, którzy deklarują, że są przeciwni feminizmowi. Podobnie jak Joanna. Upewnijcie się, że nie pominęliście fragmentu tekstu trochę wyżej. Tego zatytułowanego „Co to w ogóle jest feminizm?”. Od dziś to ma być blog, którego wszystkie czytelniczki są feministkami a wszyscy czytelnicy: feministami. Przeczytaliście? Czyli wiecie co to straszne słówko na „f” oznacza. Nadal się nie zgadzacie? To won. Tak jest: won. Nie chcę Was na tym blogu. To strona dla w miarę rozsądnych ludzi. Wy jesteście w najlepszym wypadku bezmyślni. Od dziś to ma być blog, którego wszystkie czytelniczki są feministkami a wszyscy czytelnicy: feministami. Nie musicie się zapisywać do klubów ani nosić naszywek, ale jeśli jawnie sprzeciwiacie się tej ideologii, to nie chcę Was tu widzieć. Dlaczego? Bo jeżeli ktoś jest przeciwny feminizmowi, to – jak udowodniłem wcześniej – nie oznacza, że lubi kobiety w długich włosach i sukienkach, tylko przyznaje, że jest przeciwko równouprawnieniu płci. Czyli uważa, że ludzie powinni mieć różne prawa w zależności od tego, czy mają siusiaka czy nie. A konkretniej: że jak nie mają to powinni mieć mniejsze. A to nie są poglądy, które mam zamiar akceptować wśród czytelników albo znajomych. Serio, chcecie w dzisiejszych czasach dyskutować o słuszności feminizmu? A może jeszcze o tym, czy nie przywrócić segregacji rasowej? Albo o tym, czy małe dzieci powinny pracować w fabrykach? Ja pierniczę, jako cywilizacja mamy to już chyba za sobą? Jeżeli jesteście „przeciwko feminizmowi” to mam rozumieć, że uważacie, iż kobietom powinno się odebrać prawo wyborcze i dostęp do edukacji? Bo na tym to między innymi polega przecież. A może po prostu sprzeciwiacie się czemuś, czego założeń de facto nie znacie? Wikipedia W USA kobiety walczyły o prawo wyborcze i dostęp do edukacji. Feminizm oznacza walkę o równouprawnienie – a równouprawnienie jest spoko, więc jeżeli ktoś uważa inaczej, to może sobie iść i nie wracać. To nie pierwszy temat na blogu związany w jakiś sposób z równouprawnieniem. Pisałem o naruszaniu nietykalności fizycznej i wykorzystywaniu „prawa natury” jako argumentu przeciwko jakimkolwiek poglądom innym niż nasze. Przy tamtych okazjach naczytałem się sporo kompletnie absurdalnych komentarzy od ludzi o absolutnie popieprzonych poglądach. Mam ich dość. Jedni próbowali udowodnić, że winę za przemoc ponosi ofiara, bo nie potrafiła się obronić (czyli jej się podobało). Nie wierzyłem, że ktoś może na poważnie tak uważać. Kto inny napisał (nie sprawdzając mojej płci), że gdybym był facetem i napisał taki tekst, to dostałbym po ryju i by mi przeszło równościowe podejście do rzeczywistości. Zaiste, porządny wpierdol jest najlepszym lekiem na tak chore poglądy jak feminizm. Nie, serio, wystarczy. Mam dość. Dziękuję serdecznie, ale w dupie mam poprawność polityczną. Od dziś na blogu mają być same feministki i sami feminiści. Feminizm oznacza walkę o równouprawnienie – a równouprawnienie jest spoko, więc jeżeli ktoś uważa inaczej, to może sobie iść i nie wracać. Tyle mam do powiedzenia.