Parę dni temu facebooka obiegło zdjęcie kartki zapisanej przez uczennice pewnej klasy. Na oko, czyli sądząc po piśmie i błędach ortograficznych, nie starszych niż 9-letnie. Zabawę zaczęła nauczycielka, zdaniem: „Chcę, żeby dziewczynki na całym świecie wiedziały, że…”. Klasa dopisała resztę*. – nie muszą być piękne, – mogą się wspinać na drzewa, – mogą grać w piłkę, – nie muszą się uśmiechać, – mogą być silne, – nie muszą mieć męża, – mogą mieć krutkie włosy, – mogą się złościć, – nie muszą chodzić w sukienkach, – dziewczyny mągą mieci pracę, – nie muszą mieć dzieci, – mają prawo chodzić do szkoły, – mogą pracować na budowie, – mogą być odważne Obrazek celnie skomentowała na swoim fanpage’u Hakierka: „Rodzimy się z feminizmem, serio, serio. Dopiero potem zabierają nam kawałki osobowości i zaczynamy bać się nazwać feminizmem własnych przekonań. Bo wszyscy wierzymy, że dziewczynki przede wszystkim mogą być sobą, prawda?” I tak właśnie jest. Na starcie wszystkie uważamy się za równe chłopcom. Na starcie wszystkie wierzymy, że mamy takie same możliwości. Jako kilkuletnie dziewczynki wierzymy, że możemy wszystko. Ale to nie trwa długo. Zaczęłam zastanawiać się, kiedy następuje ten krytyczny moment, w którym stwierdzamy, że czegoś nie możemy tylko dlatego, że jesteśmy dziewczynami. Czy to ta sama chwila, w której zaczynamy czuć się brzydkie? Czy to ten sam czas, w którym ktoś powie nam po raz pierwszy, że jesteśmy w czymś całkiem nieźle jak na dziewczyny? Czy wtedy, gdy zaczynamy wpadać w pułapkę społecznych oczekiwań, gdzie nie ma już „mogę” i „nie muszę”, jest tylko „muszę” i „nie mogę”. I to „muszę” i „nie mogę” będzie wraz z wiekiem już tylko się rozrastać, robiąc nam w życiu okropne kuku. Na starcie, kiedy jeszcze nawet nie znamy słowa feminizm, w sumie znamy jeszcze bardzo mało słów, wszystkie jesteśmy feministkami. A potem wchodzi wychowanie, obróbka skrawaniem, rzeźbienie z nas dziewczynek, czyli istot uważających się za z natury słabsze i mniej sprawcze od męskich przedstawicieli własnego gatunku. Istot, które uważają, że nie mają z chłopcami równych szans i to nie dlatego, że zdają sobie sprawę z tego, że nierówność szans wynika z systemu społecznego, w którym żyją, lecz dlatego, że uwierzyły, że zwyczajnie są gorsze. Że wielu rzeczy nie mogą, nie wolno im, nie wypada. Że muszą starać się o wiele mocniej. I co jest najgorsze, wierzą już, że to jest normalne. To wszystko dzieje się bardzo wcześnie. Ostatnio Nina, pięcioletnia córka mojej przyjaciółki, zastanawiała się, czy może być nauczycielką baletu, czy żoną Patryka. Jej matka prosi mnie: powiedz jej, że może jedno i drugie, bo mnie jednej nie chce wierzyć. Ktoś gdzieś po drodze, może w przedszkolu, może w jakiejś kreskówce, musiał zaszczepić w niej podskórne przekonanie, że takie dwie rzeczy się wykluczają, są nie do pogodzenia. Na szczęście Nina ma matkę* i stado ciotek do przyklaśnięcia, które powiedzą jej: Nina, możesz wszystko, niczego nie musisz. Niestety nie wszystkie dziewczynki mają takie szczęście. Najwyższy czas to zmienić. * pisownia oryginalna ** Fakt, że Nina nie chodzi na lekcje baletu i zupełnie nie ma tego w planach, nie ma tu nic do rzeczy. *** która zabiera ją też na demonstrację i potem dziecko chodzi i skanduje „Beata, niestety, twój rząd obalą kobiety”