Ubiegłotygodniowa akcja #metoo, do której w mediach społecznościowych przyłączyły się miliony kobiet pokazała, jak wielką skalę ma molestowanie seksualne (liczbę hashtagów prawdopodobnie należałoby podwoić lub potroić, bo przecież nie każda osoba używa facebooka czy twittera i nie każda też jest skłonna przyznać się do tego, że była ofiarą jakiejś formy przemocy wobec kobiet). Pokazała też coś jeszcze, coś co w naszym kraju (i nie tylko w naszym, ale nasz widzę na co dzień) obserwujemy przy okazji nie tylko kobiecych protestów i akcji, lecz w zasadzie w większości przypadków, gdy kobieta zabiera głos, by bronić swoich praw czy zwracać uwagę na ich łamanie. Skalę pogardy i skalę uciszania. Upadek Harveya Upadek Harveya Weinsteina, wielkiego hollywoodzkiego producenta oskarżonego o molestowanie seksualne przez wiele znanych i mniej znanych aktorek, był iskrą, od której się zaczęło. Prawdopodobnie jeszcze kilka lat temu podobną sprawę zamieciono by pod dywan, ale tym razem, przynajmniej na obecną chwilę, Weinstein wydaje się skończony. Pewnie nie byłoby tak, gdyby wśród oskarżających go kobiet nie znalazły się wielkie gwiazdy takie jak Jolie, czy Paltrow, chociaż kilkadziesiąt lat temu być może to ich kariera stanęłaby pod znakiem zapytania. W każdym razie, upadek Weinsteina pociągnął lawinę. Kilka dni później, islandzka wokalistka Bjoerk, na swoim facebooku opisała, jak to była molestowana na planie filmowym przez duńskiego reżysera (nie wskazuje jego nazwiska, ale wszyscy wiemy, że chodzi o Larsa von Triera), a aktorka Allyssa Milano rzuciła hasło #metoo. Me too. If all the women who have been sexually harassed or assaulted wrote „Me too.” as a status, we might give people a sense of the magnitude of the problem (copy and paste)! Ja też. Jeśli wszystkie kobiety, które były kiedyś molestowane seksualnie napisały „Ja też” w statusie, być może pokazalibyśmy ludziom jaką skalę ma to zjawisko (więc kopiuj i wklej). Okazało się, że mamy więcej wspólnego z gwiazdami Hollywood, niż mogłoby się wydawać, i niestety nie chodzi o zarobki na koncie i fryzjerów. Miliony kobiet przyznały, że one również były molestowane seksualnie, niektóre szczegółowo podzieliły się swoimi historiami. Wsparło je wielu rozumnym mężczyzn. Na akcję #metoo powstała również męska odpowiedź w formie przeprosin za wszystkie te klepnięcia w tyłek, wszystkie zaczepki z ich strony i zachowania, po których mogłyśmy były czuć się niekomfortowo. Niestety, jak można było się spodziewać, wyszło też z worka szydło, które zawsze w takich przypadkach wychodzi. Pogarda, lekceważenie, deprecjonowanie. Jednym słowem: uciszanie. Za brzydka na gwałt i w ogóle się prosi Typowe pogardliwe reakcje, jakie mogłyśmy w tym tygodniu przeczytać w mediach społecznościowych wyglądały mniej więcej tak, jak wygląda to zawsze. Padły te same argumenty, które zawsze padają. W odpowiedzi na niekiedy dramatyczne świadectwa, mężczyźni (i czasem też kobiety), którzy nienawidzą kobiet, atakują, miotają zarzuty i obrażają logikę według starego i znanego wzorca. Należy podważyć wiarygodność. Niewiarygodne są kobiety brzydkie, puszczalskie, samotne, pragnące sławy. Generalnie wszystkie oprócz cnotliwych dziewic. A nie, one też, bo jak można tak bez seksu, na pewno o tym marzą, zboczenice. Tak, panie Freud, który przestraszyłeś się prawdy i zacząłeś wygadywać, że pacjentki, które opisywały gwałty po prostu o nich fantazjowały, też masz pan w tym udział, sorry. Chcą się w ten sposób lansować To na pewno nieprawda. Popatrzcie na te pasztety, kto by chciał je molestować One o tym marzą, hehehe Mnie nikt nigdy nie molestował, to nie może być prawda, wymyślają sobie To już nawet dotknąć nie można, niedotykalskie cnotki A co z mężczyznami? Kto nas obroni? bla, bla, bla Fundamenty Możemy się śmiać, ale śmiesznie nie jest. Według raportu na temat gwałtów w Polsce, autorstwa fundacji Ster, 87 procent respondentów spotkało się z jakąś formą przemocy seksualnej, 22 procent doświadczyło gwałtu, a 23 procent jego próby. Tymczasem często same nie potrafimy się nie tylko przyznać (myślę tu o przyznaniu się przed samą sobą, nie na Facebooku), że ktoś naruszył nasze granice. Często nie potrafimy nazwać molestowania seksualnego, którego ofiarami jesteśmy. I czasem dotyczy to również gwałtów (dopiero niedawno zaczęliśmy mówić o gwałcie małżeńskim, a ile jest kobiet, które myślą jeszcze, że tak musi być?). Jestem gdzieś w tych statystykach, a ty? Nie zapędzając się jednak w najdramatyczniejsze historie, dotknijmy podstaw. U fundamentów tego, co określa się jako kulturę gwałtu, leżą zachowania normalizowane przez niemal wszystkich. “Chłopcy tak mają”, “muszą się wyszaleć, “nie obrażaj się na niego, to tylko końskie zaloty” – znamy te teksty prawda? Wciąż nie tylko nie uczymy masowo naszych córek, że mają prawo powiedzieć “nie”, ale to przecież nie rozwiązuje problemu. Bo trzeba też uczyć naszych synów, że “nie znaczy nie” i że się nie dotyka, nie całuje, nie narusza granic bez zgody. Masa roboty na kolejne pokolenia, bo od z pozoru niewinnych rzeczy się zaczyna i te z pozoru niewinne rzeczy wzmacniają kulturę, w której gwałt to przecież nic takiego, sama się prosiła, a zresztą gwałcą tylko zboczeńcy. Akcja #metoo pokazuje, że kobiety jednak to molestowanie widzą, ono ich dotyczy, ono ich dotyka, jest naszą codziennością. I jasne, mężczyźni też bywają molestowani, również przez kobiety (ci, którzy deprecjonują kobiece świadectwa, zawsze podniosą ten argument), ale to nie ta skala. O molestowaniu mężczyzn możemy porozmawiać przy innej okazji, teraz jest okazja taka, że kobiety mają głos. A przypominanie o tych mężczyznach to jeden z wielu elementów odbierania tego głosu. To mi przypomina pewną historię z mojego życia, której do dziś się wstydzę. Miałam jakieś 13 lat i na przerwie, biegnąc po schodach, klepnęłam w tyłek Marcina Brzozowskiego z ósmej klasy, który bardzo mi się podobał. Nie umiałam powiedzieć mu, jak bardzo mi się podoba, bo był starszy, a ja czułam się bardzo niepewnie w swoim dorastającym ciele, przejęłam więc chłopacki sposób zachowania. Nie wiem do końca po co. By się popisać, zwrócić na siebie uwagę. Chyba. W każdym razie, nie czułam się po tym ze sobą samą ani trochę lepiej i, jak już wspomniałam, wstydzę się tego nadal po ponad dwudziestu latach. Czy chłopcy wstydzą się takich rzeczy? Czy któremukolwiek przychodzi do głowy, że takie klepnięcie w tyłek dziewczyny bez jej zgody jest czymś złym? Rycerzy walczą w barwach swoich dam, a potem plądrują i gwałcą Sprawa ma się tak, że się budzimy. Kobiety się budzą. Kobiety chcą mieć głos. Mieć głos to nie tylko decydować przy urnie, jak chcieliby ci wszyscy ludzie tłumaczący, że feminizm nie jest już potrzebny, bo przecież od stu lat możecie głosować, to jest myślenie-nieporozumienie i poznawczy bullshit. Mieć głos to znaczy móc mówić w swojej sprawie i nie być co chwilę uciszaną. Móc mówić w swojej sprawie, która nie będzie co chwilę umniejszana. A jest, jak pokazuje teraz reakcja na #metoo i jak mogłyśmy obserwować przy czarnym proteście i w ogóle nie raz. I nie dwa. Tak gdzieś od 5000 tysięcy lat. My się budzimy, a tymczasem wokół nas wciąż śpią śpiący rycerze. Ci wszyscy faceci, którzy chcą żyć patriarchalnym snem, w którym wszystkie kobiety są ich, są ciche, usłużne, zawsze chętne, ale cnotliwe, nigdy nie odmawiają seksu, a jak odmawiają należy im się kara, która należy się również za seks. To jest słodki sen niektórych mężczyzn, który dla niektórych kobiet jest koszmarem na jawie. Rycerze walczą w turniejach w barwach swoich dam, a potem jadą na krucjaty, by plądrować i gwałcić. Stara historia, a model wciąż żywy. Pytanie, czy istnieje kopia wystarczająco ostra, by ich dźgnąć i obudzić. Na koniec zostawiam Was z cytatem z książki Rebeki Solnit, “Mężczyźni objaśniają mi świat” (tekst #yesallwomen dotyczący podobnej do #metoo akcji sprzed trzech lat).