Nie, nie poddałam się modzie na sport – zawsze go uprawiałam. Nie, nie będę nigdy Chodakowską czy Deynn czy fit-blogerką. Jestem feministką i dlatego uważam, że kobiety powinny robić coś przede wszystkim dla siebie. Powinny być aktywne – dla siebie. Powinny dbać o zdrowie i zdrowe ciało i zdrową sylwetkę – dla siebie. Od zawsze ćwiczę. Jak wiele z nas. Taniec, jeździectwo, gimnastykę, a teraz jeszcze siłownia i zaczynam biegać. Jestem feministką, więc nie jestem mimozą, która jest bierna w życiu. W przenośni i dosłownie. Bo bycie feministką to nie jest tylko (wbrew temu, co się innym wydaje), ględzenie, ale też robienie. Uważam, że sport wzmacnia charakter. Jeździcie pewnie na rowerze, zgadza się? I kiedy wjeżdżacie pod górkę, to co robicie? Pedałujecie mocniej i szybciej, bo jak przestaniecie, to co się stanie? Zlecicie z roweru. Tak samo (uwaga! Zapachnie Paulem Coehlo!) jest w życiu – kiedy jest pod górkę, trzeba mocniej zapieprzać. Oczywiście nie aż tak bezmyślnie dawać z siebie jak Koń w „Folwarku zwierzęcym”. A propos konia – kiedy koń pod wami wierzga i w lesie nie chce dalej iść (nie mówię o momencie, gdy zwierzę wyczuwa zagrożenie), niestety, ale trzeba utrzymać mocniej konia, nie, nie mówię tu o napieprzaniu go batem, tylko o silnej ręce do konia, bo kiedy zwierzę czuje, że może z człowiekiem na sobie zrobić wszystko, tak też uczyni. I nie będzie się miało nad nim żadnej kontroli ani współpracy – koń będzie galopował, cwałował i zrzucał nas z siebie. Szpagatu nie zrobi się od razu, czy stania na rękach lub na głowie. Kiedy moje trenerki taneczne nie były zbytnio delikatne wobec nas, dziewcząt w grupie tanecznej, i był płacz, koniec końców byłam im wdzięczna – zasuwałam więcej i mocniej, aż odpowiednie ruchy w choreografii były idealne. Tego nauczył mnie sport. Hartowania się i swojego charakteru. I dziś musiałam o tym powiedzieć, kiedy tak siedzę na emigracji w pracy i lekko nie jest. Nie z powodu warunków, bynajmniej, praca w Polsce była gorsza. Chodzi o momenty słabsze z powodu tęsknoty, wątpliwości i o momenty, kiedy mam ochotę zawrócić się, bo językowo jeszcze nie jest mi tak łatwo. Nie potrafię odpuścić, ale to też wynika z mojej płci – my kobiety zamiast zacząć chlać czy zasiąść przed tv, dajemy z siebie, ile wlezie. Uwielbiam mężczyzn, sama kocham i jestem szczęśliwie kochana, ale uważam, że ktoś kiedyś pomylił siłę fizyczną z siłą psychiczną i charakteru (dlatego wybrałam sobie na mojego ukochanego od dawna kogoś silnego psychicznie) i tak już został dziwny mit, że kobiety są słabsze psychicznie od mężczyzn. Wyobrażacie sobie, co by to było, gdybyśmy odpuszczały za każdym razem, gdy się źle poczujemy przez okres? Nie wyobrażacie, bo mimo tego, że przeżywamy ból brzucha, biegunka, potok krwi, odrętwiale nogi, a my codziennie wstajemy do pracy, zasuwamy w niej równie dobrze co faceci bez okresów. Wyobrażacie sobie co by było, gdyby pierwsze feministki odpuściły, bo faceci mówili, że kobiety nigdy nie będą głosowały i studiowały, bo są tylko kobietami? Nie wyobrażacie, bo kobiety sobie nie odpuszczają. Bo ta słaba płeć, wcale nie taka słaba.