Tekst Marzeny Chincz (pod niezwykłym tytułem „Terliko-kato-rodzina”) jest godzien uwagi raczej dla psychoanalityków, którzy mogliby z niego wyczytać w jakim modelu rodziny wychowywała się sama Chincz. Ale z pewnych powodów warto go przeanalizować, pokazuje on bowiem, co myślą o rodzinie i małżeństwie nasze polskie feministki, i jaką przyszłość chcą zgotować normalnym Polakom. A wizja to dość przerażająca, w której każdy, kto uznaje, że kobiety i mężczyźni się różnią, że ojciec ma inne zadania niż matka, jest zwolennikiem „wykastrowania ojcostwa do pojawiania się na akademiach” i „uczenia chodzenia dziecka po drzewach”. A wszystko to zostaje wyczytane przez „feministkę” z jednego krótkiego fragmentu mojego tekstu, w którym stwierdziłem, że „dziecko nie potrzebuje mamy i drugiej mamy, dwóch kobiet, które mają spaczoną skłonność seksualną, ale kobiety i mężczyzny. Ojca, który może przyjść na dzień ojca i matki, która przytuli. Ojca, który pomoże włazić na drzewo i matkę, która będzie się trzęsła ze strachu. Matki i ojca, którzy nauczą go ról płciowych, a nie „płynnych tożsamości”. I właśnie ta „skandaliczna” wypowiedź skłoniła Chincz do polemiki, w której prosi ona Boga o ochronę przed takim modelem rodziny, określa go mianem „katowni” i „komórki rakowej na ciele społeczeństwa”, a ludzi, którzy są mu wierni uznaje za pozostających na etapie skorupiaków. Aby w pełni docenić ten tekst trzeba go jednak przytoczyć w całości. Co niniejszym czynię. „Chroń mnie Panie od takiej rodziny i przypisanych mi tradycją ról płciowych. Dałeś mi wolną wolę, więc mam prawo wybierać. Choć pewnie gdybym była mężczyzną, może nie miałabym nic przeciwko temu, żeby ograniczyć swoje ojcostwo do wizyt na akademiach z okazji dnia ojca i okazyjnej nauki chodzenia po drzewach. Oczywiście zakładając, że byłby to syn, bo gdyby była córka, to w tej konstrukcji płci, ojciec powinien chyba się tylko ograniczyć do oficjalnych akademii. Jakoś nie widzę, żeby potrafił ją nauczyć „trząść się ze strachu i przytulać". Ten typ musi być "twardy" i nie może pokazywać uczuć. Choć z drugiej strony, wcale nie jestem pewna czy cena, jaką trzeba za to zapłacić, jest warta nagrody w postaci braku odpowiedzialności i obowiązków "rodzinnych i domowych". Chyba nie chciałabym być jednak wykastrowana emocjonalnie i pozbawiona radości prawdziwego ojcostwa, czyli tego wynikajacego z kontaktu emocjonalnego, a nie tylko ograniczonego do fasady, nakazów i zakazów. W ujęciu pana Terlikowskiego i jego wizji katolicyzmu, rodzina jawi się wręcz jako katownia. Już nie tylko kobiet, ale również dzieci i mężczyzn. Jak można dziecku wpajać takie bzdury i tak spaczać psychikę młodego człowieka? Podstawowa komórka społeczna, którą jest rodzina, przesiąknięta takimi zasadami jest komórką rakową dla społeczeństwa. Pewnie dlatego niektórzy cały czas są na poziomie skorupiaków” – napisała Chincz. TPT/Tokfm.pl