To mówi Pan Bóg: "Jeśli u siebie usuniesz jarzmo, przestaniesz grozić palcem i mówić przewrotnie, jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem. Pan cię zawsze prowadzić będzie (...)" Proszę mnie przywołać do porządku, gdybym w ferworze dyskusji o powyższym zapomniał. Odpowiedź jest krótka: bo innych celów już nie ma http://2.bp.blogspot.com/-3tX9juOqsbE/UD6EI2O91mI/AAAAAAAAB_s/XHezb3hFc0k/s1600/e03a78e86066cf7d71478fcd616f26b9_1M.png Po kolei. Tradycja a w tym i trzdycja katolicka pielęgnują znaczne rozróżnienie płci. Nie ma mowy o żadnym równouprawnieniu (w nowomowie zwanym "gender"). Religia wprowadza jasny podział ról i nie chodzi o zwykłe "zróżnicowane role w wychowaniu dzieci", czy "podział obowiązków" a o hierarhiczność, nazwaną wprost - poddaniem. Na tej koncepcji wyrosła cała Kultura Zachodu (i nie tylko) i prawdowstwo (w czasach PRL-u Polki mogły abortować na rejonie a w Hiszpanki aby założyć konto w banku musiała mieć zgodę męża). Pierwsza fala feminizmu postulowala RÓWNOŚĆ i zmiany prawodastwa w tym kierunku. Zakończyo się to całkowitym sukcesem Druga fala, to walka z patriarchatem - kulturowymi zaszłościami porzednich wieków. Ten etap w Polsce także został osiągnięty z okładem, natomiast, ku mojemu zaskoczeniu, jeszcze nie we wszystkich krajach działa. Zatem w Zachodnim filmie normą jest mąż mówiący "postanowiłem, że rodzina będzie..." a w produkcjach polskich koleś ględzący "posłuchaj kobieto.." to każdorazowo groteskowy komediant... albo zwyrodnialec. W każdym razie w Hiszpanii walka z patriarchatem ma racje bytu ("no machismo") i myślałem że usiądę, widząc incjatywę UM polegającą na ananimowym porzucaniu, we wskazanym miejscu, swych czerwonych szpilek - symbolu uległej kobiecości. :) Z resztą, każdy mówi o tym co zna, proponuję na najbliższej, rodzinnej imprezie powiedzić, że "jako Polak", albo "jako katolik" "uważam, że ostatnie słowo w małżeństwie należy do męża" i odebrać na sobie kubeł drugiej fali feminizmu. Co zatem zosteje zdeklarowanym aktywistkom, skoro prawa równe, obyczaje już takie, że rozwód to prawo przyrodzone a za samo wspomnienie o patrirchacie albo posłuszeństwie może dostać zjebkę od najbliższych? Ano aborcja. Kościół Katolicki z zasady wyklacza równouprawnienie, więc całkiem słusznie od początku był na celowniku feminizmu, jednak spokorniał w wymowie i nawet czytając Św Pawła, w kazaniach skupia się "wzajemnej miłości i poszanowaniu" delikatnie pomijając kwestie władzy i hierarchi a do tego jakoś tak się składa, że kojarzę mementa o ojcach pijakach a nie pzrypominam sobie krytyki wadliwego macierzyństwa. Tak - została tylko aborcja. Ta wyjątkowa okazja, by zrobić rozpierduchę w kościele