Buk nocą http://buknoca.blogspot.com/ „Bóg mi świadkiem” Makis Tsitas Makis Tsitas jest mało znanym w Polsce, za to bardzo popularnym w Grecji dziennikarzem, pisarzem, autorem kilkunastu książek dla dzieci. Prowadzi portal diastixio.gr poświęcony literaturze, sztuce i kulturze. W 2014 roku, za powieść „Bóg mi świadkiem”, otrzymał Europejską Nagrodę Literacką. Chrisowalandis to bezrobotny, niezbyt lotny, zadłużony, w co najmniej kilku bankach, a przy tym raczej leniwy pięćdziesięciolatek z nadwagą, chorujący na cukrzycę. Zamieszkuje z rodzicami i dwiema siostrami, które nieustannie stara się kontrolować, oczywiście mając na uwadze ich dobro. Czytelnik poznaje go w momencie, gdy ten traci pracę i rozpoczyna, niezbyt intensywne, poszukiwania kolejnego zajęcia. Chrisowalandis w swoim monologu za wszystkie spadające na niego nieszczęścia obwinia głównie kobiety, czasem również imigrantów, których liczba jego zdaniem niebezpiecznie wzrosła w ciągu ostatnich lat. Początkowo zabawne utyskiwania Chrisowalandisa wkrótce zmieniają się w rwący potok irytujących kalumnii, które bohater wygłasza względem kobiet. Zdaniem mężczyzny niewiasty Bóg stworzył jedynie po to by zwodziły, uwodziły, bałamuciły i ograbiały mężczyzn ze zdobywanych w pocie czoła pieniędzy. Chrisowalandis upatruje niepowodzeń u płci pięknej nie w niedostatkach swego charakteru, a jedynie w braku funduszy, którymi mógłby kupić przychylność kobiet i ich towarzystwo. Postać głównego bohatera jest przez autora celowo przerysowana, składa się z wielokrotnie powielanych klisz, stereotypów na temat leniwych Greków, którzy zamiast wziąć się do roboty wolą, pogrążeni w samouwielbieniu, sączyć wino i narzekać na ciężki los oraz przyjezdnych, zabierających im zajęcie i oczarowujących „ich” kobiety. Chrisowalandis koncentruje się na obwinianiu o swoje nieszczęścia byłego szefa, partnerek, sióstr, rodziców, wyimaginowanych „obcych” zamiast zastanowić się, czy może niepowodzenia, jakie go spotykają nie są przypadkiem zasługą jego samego i negatywnego przekazu, który kieruje do otoczenia. Mężczyzny nie da się polubić, a Makis Tsitas wprowadza pewne pogrążające go dodatkowo, iście tragikomiczne elementy do osobowości bohatera, który chce być niezależny, jednocześnie pozostając na garnuszku rodziców, z jednej strony pragnie przeżyć romantyczną miłość, a nieustannie wszelkie napotkane kobiety traktuje jak prostytutki, bardzo często się modli, a jednocześnie złorzeczy, przeklina i przedstawia czytelnikom swoje erotyczne fantazje. Nawet wzmianki o trudnym dzieciństwie Chrisowalandisa nie są w stanie złagodzić negatywnego wizerunku bohatera i wzbudzić w czytelniku odrobiny empatii. W książce Makisa Tsitasa jest pewien nieodparty urok, coś, co przyciąga jak magnes. Może to uczucie ulgi, że nawet, kiedy sytuacja wydaje się beznadziejna, to wystarczy wspomnieć los Chrisowalandisa i uświadomić sobie, że gorzej już być nie może. Kiedy wydaje nam się, że oto przegraliśmy z kretesem, brak nam talentu, ktoś był lepszy, zawsze warto przypomnieć sobie pozbawionego samokrytycyzmu bohatera „Bóg mi świadkiem” i jego toporne wiersze. Przede wszystkim zaś warto wyciągnąć naukę z monologu bohatera, uświadomić sobie, że najczęściej to my sami, zupełnie niepotrzebnie, stwarzamy sobie problemy i po prostu zacząć żyć, lepiej lub gorzej, ale w zgodzie z własnym sumieniem. Powieść „Bóg mi świadkiem” Makisa Tsitasa otwiera Serię z winnicą wydawnictwa Książkowe Klimaty. Przyporządkowany jest jej różowy kolor wina. Czytając ją zastanawiałam się, jakie wina mogę polecić do tej wcale niełatwej lektury. Ostatecznie wybrałam dwa oblicza Zinfandela/Primitivo nierujnujące portfela. Pierwsze to Invino Zinfandel Rose z Pugli, mocno owocowe, z przyjemną słodyczą, która w finiszu daje nieco pieprznych/gorzkich nut. Aromaty wiśni i truskawek przeplatają się z kwiatem pomarańczy i przyprawami. Mimo słodkich akcentów to wino przyjemnie odświeża. Dodatkowo nie zapłacicie za nie więcej niż 20 zł. Drugie proponowane przeze mnie wino to White Zinfandel od kalifornijskiego producenta Sutter Home, półsłodkie, mocno owocowe, z aromatem wiśni, truskawek i słodkich pomarańczy, mało skomplikowane i przyjemne, tutaj nie doświadczymy nieco gorzkiego finiszu pierwszego wina, bez zaskoczeń, za to płasko i bezpiecznie, można zatem skoncentrować się na lekturze. Cena również was nie zaszokuje, nie przekracza bowiem 25 zł. Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu Książkowe Klimaty. „Z nienawiści do kobiet” Justyna Kopińska „Są ludzie nieuleczalnie okaleczeni, których chciwość i próżność skaziła tak głęboko, że nie ma żadnego sposobu, aby się zbliżyć do ich chorej duszy.” Sándor Márai Justyna Kopińska jest wielokrotnie nagradzaną dziennikarką, pracowała w „Gazecie Wyborczej”, pisała reportaże dla „Dużego Formatu”. Fascynuje ją przede wszystkim tematyka kryminalna. Sprawy karne i problemy społeczne przez władze często bagatelizowane, dzięki jej tekstom wracają na świecznik i znajdują rozwiązanie, a bohaterowie reportaży pomoc i opiekę. Kopińska nie tylko nie boi się trudnych tematów, ale wręcz ryzykuje wiele w trosce o to, by prawda ujrzała światło dzienne, zwłaszcza w odniesieniu do instytucji teoretycznie nietykalnych, takich jak Kościół, sądy czy wojsko. W najnowszej książce, która zdaniem Szymona Jadczaka (dziennikarza śledczego TVN), powinna nosić tytuł „Piekło kobiet” Justyna Kopińska podejmuje po raz kolejny bolesne i elektryzujące opinię publiczną tematy, takie jak pedofilia w Kościele, molestowanie kobiet w wojsku, wykluczenie społeczne osób chorych psychicznie, antysemityzm, homoseksualizm. W jednym z reportaży autorka zwraca uwagę na celowe, błędne kwalifikowanie czynów przestępczych (zamiast porwania, pomimo oczywistych dowodów, prokuratora wszczyna śledztwo w sprawie kradzieży samochodu, które następnie umarza), postępowanie to ma na celu poprawianie policyjnych statystyk. Niestety sprawcy przestępstw w ten sposób unikają odpowiedzialności i mogą dalej bezkarnie krzywdzić innych. Dokładnie jak w „Ile mamy trupów w szafach?”, gdzie drugiego morderstwa można było uniknąć, gdyby Roman i Tobiasz trafili za kratki po popełnieniu pierwszego, a prokuratura dbała bardziej o bezpieczeństwo obywateli, a nie statystyki. Zbiór reportaży „Z nienawiści do kobiet” Justyny Kopińskiej to także okazja by lepiej poznać samą autorkę. Na końcu książki został umieszczony wywiad z dziennikarką przeprowadzony przez Szymona Jadczaka. Mowa w nim o dylematach moralnych towarzyszących pracy reportera, metodach pracy nad tekstami, odwadze koniecznej do wykonywania takiego zawodu. Wielkie znaczenie dla autorki ma kontakt z czytelnikami i ich opinie, widać też szacunek, jakim dziennikarka darzy bohaterów swoich reportaży oraz odbiorców. Justyna Kopińska opowiada ponadto o swoich podróżach (mieszkała w Kenii, studiowała w Wielkiej Brytanii), fascynacjach literackich, filmowych i muzycznych, a także o pierwszej powieści, nad którą właśnie pracuje. Nieprzypadkowo jako cytat wstępny tego wpisu wybrałam słowa węgierskiego prozaika Sándora Máraia, jest to bowiem jeden z ulubionych pisarzy Justyny Kopińskiej. „Z nienawiści do kobiet” to kolejna, solidnie przygotowana porcja tekstów, obok których trudno przejść obojętnie. Serdecznie polecam uwadze. „Dawna medycyna. Jej tajemnice i potęga” Jürgen Thorwald Jürgen Thorwald był niemieckim pisarzem, historykiem i dziennikarzem. Autor takich dzieł jak „Pacjenci”, „Kruchy dom duszy”, „Stulecie chirurgów”, „Triumf chirurgów, „Męska plaga” czy „Ginekolodzy” miał ogromny wkład w popularyzację wiedzy o historii medycyny. Jego książki, w sposób niezwykle przystępny wyjaśniają rozwój chirurgii, ginekologii, lecznictwa oraz opieki nad pacjentami osobom niezwiązanym zawodowo z lecznictwem. Zapewne wielu czytelników zdaje sobie sprawę, że początki nauki o zdrowiu człowieka datowane są na długo przed urodzeniem się Greka Hipokratesa, uważanego za ojca medycyny. Te same epidemie i choroby, które stanowią zagrożenie dla współczesnego człowieka, nękały mieszkańców Egiptu, Mezopotamii, Indii, Chin a także Meksyku i Peru. Tak samo jak dziś, tak i w dawnych czasach ulgę w dolegliwościach przynosili pacjentom lekarze. Choroba w powszechnym mniemaniu była zesłaną przez bogów lub demony karą za grzechy, których dopuścił się człowiek. Niezależnie od modlitw i zaklęć mieszkańcy dawnych krain szukali racjonalnych rozwiązań problemów medycznych stosując z dobrym skutkiem liczne zioła, narzędzia czy nawet zabiegi chirurgiczne. Tekst omawianego wydania oparto na wersji Ossolineum z 1990 roku. Niestety Wydawnictwo Literackie nie umieściło w swojej książce prawie żadnych ilustracji poza pierwszymi stronami poszczególnych rozdziałów (jest ich słownie: sześć). Zaburza to w znaczący sposób odbiór lektury, w wielu miejscach Thorwald podaje bowiem konkretne przykłady rzeźb i malowideł, które wskazują na rozpowszechnienie określonych chorób i zabiegów wśród omawianych populacji. Można oczywiście pokusić się o poszukiwanie ilustracji na własną rękę, ale wymaga to sporej ilości czasu (nie ma w tekście odnośników, które pozawalałyby na zlokalizowanie użytych przez Thorwalda materiałów). Pierwsze rozdziały „Dawnej medycyny”, dotyczące Egiptu i Mezopotamii, są zobrazowane dosyć szczegółowo, autor omawia Papirus Ebersa, Smitha, a także wspomina Bibliotekę Assurbanipala, ale przy ostatnich częściach książki, przedstawiających Peru i Meksyk, czytelnik może poczuć niedosyt. Niezaprzeczalnym atutem tej książki jest prosty, plastyczny język (choć tłumacze nie unikali pewnych niezręcznych archaizmów typu nagminne używanie słowa „przeciąg” w dawnym znaczeniu pewnego odcinka czasu). Zdumiewa fakt, że w Peru wykonywano z powodzeniem amputacje kończyn czy trepanacje czaszki, po których pacjenci żyli jeszcze długie lata. Dla mnie, jako farmaceuty interesujące były wzmianki o colla huayu, czyli wędrownych, peruwiańskich aptekarzach, którzy wozili ze sobą mineralne środki lecznicze i suszone zioła. W książce możemy niestety znaleźć jeszcze jedno niedopatrzenie redakcyjne, które wrażliwych czytelników może wprawić w osłupienie. Mam na myśli błędne datowanie. W tekście wielokrotnie pojawia się sformułowanie III w p.n.e. na określenie trzeciego tysiąclecia przed naszą erą (!). Mimo powyższych niedociągnięć warto sięgnąć po „Dawną medycynę”, znajduje się tu wiele ciekawostek, medycznych odkryć i choć część teorii przedstawionych przez Thorwalda (pierwsze wydanie książki miało miejsce w 1962 roku; odnoszę się tutaj między innymi do teorii dotyczącej kalendarzowej funkcji linii Nazca) porzucono, lektura i ogrom pracy, jaką włożył autor w przygotowanie tego kompendium mogą budzić zachwyt. Tym bardziej szkoda, że mało wnikliwa redakcja zmarnowała tak wielki potencjał omawianej lektury. „Witajcie, powracające widma” Kossi Efoui „Pomiędzy Tak i Nie, pomiędzy Przeciw i Za pozostają ogromne podziemne przestrzenie, w których najbardziej zagrożeni z ludzi mogliby żyć w pokoju.” "Witajcie, powracające widma" Kossi Efoui Kossi Efoui to pochodzący z Togo filozof, dramaturg i prozaik. Z powodu represji politycznych został zmuszony do opuszczenia kraju i zamieszkał we Francji. Za książkę „Witajcie, powracające widma” otrzymał w 2009 roku nagrodę Prix des Cinq Continents. „Witajcie, powracające widma” to poetycka opowieść, w której sen miesza się z jawą, prawda z fikcją, a groteska z rozpaczą. Akcja książki rozgrywa się kilka lat po bratobójczym konflikcie, w nienazwanym afrykańskim kraju, do którego powracają z wygnania sprawcy masakry. Rozdzielone w wojennej zawierusze rodziny próbują odnaleźć się po latach rozłąki. O ludobójstwie nie pozwalają zapomnieć błąkające się wśród ocalałych duchy zmarłych. Kossi Efoui, choć nie odnosi się bezpośrednio do konkretnego państwa, tworzy mozaikę złożoną z licznych konfliktów dotykających przez lata afrykański kontynent. Przebudowa kraju, narzucona odgórnie jedynie słuszna ideologia pojednania, nakaz milczenia o zbrodniach wskazują niewątpliwie na Rwandę, jako jeden z krajów będących inspiracją dla autora. Ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem ze strony agresywnych dzieci: „Strzeżcie się dzieci!” odnosi się z kolei do Ugandy i Armii Bożego Oporu stworzonej przez niebezpiecznego, samozwańczego proroka – Josepha Kony’ego. Opowieść o prowincji Riviera I przypomina losy Etiopii pod panowaniem Hajle Syllasje. Jedyny kraj bezpośrednio wspomniany przez pisarza to Sudan. W „Witajcie, powracające widma” Efoui odnosi się do „pomocy” udzielanej afrykańskim krajom przez WIELKICH DOBROCZYŃCÓW. Wyraża się w ten sposób o koronowanych głowach, konsulach, politykach, szejkach, przybywających z Francji i Arabii, którzy pod płaszczykiem zainteresowania problemami Afryki spędzają czas na polowaniach i na grabieniu bogactw naturalnych odwiedzanych krajów, sugeruje również, że zaopatrują oni autochtonów w broń, którą ci zabijają się nawzajem (mowa o karabinach Famas). Jak odnaleźć się w świecie, w którym doszło do potwornych zbrodni? Jak zwalczyć w sobie potrzebę odwetu, żądzę zemsty? Czy lepiej zapomnieć o wszystkim i uwierzyć w iluzję pojednania? Czy w pokonaniu traumy może pomóc dystans, ironia i sarkastyczne poczucie humoru? Co z resztą świata, która spokojnie przyglądała się bratobójczej walce? Te wszystkie pytania stawia przed czytelnikiem Kossi Efoui w powieści „Witajcie, powracające widma”. Polecam. „Widziałem ją tej nocy” Drago Jančar „Świat stanął na głowie. Jest rozbity, jak to lustro, w którym oglądam fragmenty swojej twarzy, poszarpane fragmenty swojego życia.” „Widziałem ją tej nocy” Drago Jančar Urodzony w Mariborze Drago Jančar jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych, najciekawszych i najchętniej tłumaczonych współczesnych pisarzy słoweńskich. Chociaż ukończył studia prawnicze nigdy nie podjął pracy w wyuczonym zawodzie, od zawsze pasjonowała go bowiem literatura. Początkowo zajmował się dziennikarstwem, a także redakcją książek. Drago Jančar jest autorem powieści, opowiadań, esejów i dramatów. Pierwszą książką autora przetłumaczoną na język polski była powieść „Galernik” z 1978 roku. „Widziałem ją tej nocy” to opowieść o zbrodni, winie, grzechu, nienawiści, wojnie i bolesnych ranach przez nią zadawanych, samosądach i niesprawiedliwości. To również poruszająca historia miłosna, niestety niezakończona happy endem. Autor oddaje głos kilku narratorom, dzięki temu czytelnik poznaje pełen obraz opisywanych wydarzeń. Główną bohaterką powieści jest Veronika Zarnik, piękna młoda mężatka, dziewczyna niezależna i ekscentryczna, o nieposkromionym apetycie na życie. Jest odważna, czasem beztroska, nie zwraca uwagi na obowiązujące reguły i zawsze podąża za głosem serca. Mężczyzn przyciąga jak magnes. I to oni stanowią źródło jej późniejszych problemów. Veronika w poszukiwaniu szczęścia porzuca męża dla serbskiego oficera, Stevana, lecz po pewnym czasie postanawia powrócić do wygodnego życia u boku ślubnego. Czy dlatego, że nie spodobało jej się obniżenie statusu majątkowego? Czy mąż skutecznie skusił ją obietnicą życia w luksusach? A może uczucie do Steva zgasło równie szybko, jak zapłonęło? Decyzje życiowe Veroniki mogą budzić kontrowersje, niemniej jednak, niezależnie od jej wyborów sercowych, jest to osoba niezwykle oddana innym, kocha zwierzęta, z chęcią pomaga swoim pracownikom, czule opiekuje się matką. W niespokojnych czasach wojennej zawieruchy jej znajomość języka niemieckiego i sympatia, jaką darzą ją niemieccy oficerowie pozwala nawet na uratowanie jednego z parobków z rąk gestapo. Jej mąż, Leo, prowadzi z kolei niebezpieczną grę lawirując pomiędzy okupantem a partyzantami ukrywającymi się w lasach otaczających zamek. „Widziałem ją tej nocy” to połączenie melodramatu, powieści historycznej, możemy tu również odnaleźć fundamentalne pytania o naturę zła, źródła nienawiści. W książce Jančara ukazane jest Królestwo Jugosławii tuż przed rozpadem, narodziny komunistycznej partyzantki Tito, upadek królewskiej armii, a także to, jaki wpływ ma wojna na lokalne społeczności i jednostki. Zdarza się, że konflikt zbrojny staje się pretekstem by załatwić osobiste porachunki z przeszłości. Na przykładzie losów Veroniki, Leo i Stevana oraz otaczających ich bliskich, a także pracowników, Drago Jančar pokazuje w przerażający sposób, że wojna uwypukla w ludziach najgorsze cechy, rodzi zło i niesprawiedliwość, zaślepia nienawiścią, nie dopuszcza do głosu racjonalnych argumentów, a wstyd każe schować, gdzieś głęboko na dnie serca. Pragnę zwrócić uwagę na znakomite tłumaczenie autorstwa Joanny Pomorskiej, które sprawia, że powieść pomimo przytłaczającej tematyki czyta się tak dobrze, jakby była napisana w naszym ojczystym języku. Bardzo polecam tę lekturę. „Kielonek” Alain Mabanckou i w końcu zrozumiałem, że nikt na tej ziemi nie przeczyta wszystkiego, że życie jest zbyt krótkie, by móc wszystko przeczytać, zauważyłem też, że więcej jest ludzi mówiących o złych książkach niż ludzi, którzy czytają i mówią o książkach prawdziwych, a ci, którzy mówią o złych książkach, są bezlitośni dla innych „Kielonek” Alain Mabanckou Alain Mabanckou to kongijski pisarz i poeta, a także producent muzyczny, tworzący w języku francuskim, urodził się 24 lutego 1966 roku w Kongo-Brazzaville, a dorastał w Pointe-Noire. Studia prawnicze rozpoczął w ojczyźnie, a ukończył w Paryżu, na Université Paris-Dauphine. Wykładał literaturę frankofońską i afroamerykańską na Uniwersytecie Michigan, obecnie pracuje na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. Powieść „Kielonek” to moje drugie spotkanie z twórczością Alaina Mabanckou, w zeszłym roku sięgnęłam bowiem po rewelacyjne „Zwierzenia jeżozwierza”. Może dlatego brak poszanowania dla zasad interpunkcji nie wywołał u mnie już takiego szoku, a nawet muszę przyznać, że bardzo mi się spodobał. Po co kropki, wyrzućmy wielkie litery, niech proza przypomina wartką mowę, niech rytm nadają przecinki i odstępy składające się na kolejne rozdziały. Te zabiegi, podobnie jak treść książki, wskazują na pewien ironiczny dystans, jaki cechuje autora względem utartych zasad i norm językowych, sprawiają, że obok prozy Mabanckou nie sposób przejść obojętnie. Uparty Ślimak, właściciel baru „Śmierć kredytom” wręcza stałemu bywalcowi lokalu – Kielonkowi zeszyt. Ów drobny moczymorda ma w nim zapisać historię baru i jego klientów. Tak zaczyna się ta szaleńcza przygoda, w której czytelnik poznaje nietuzinkowe postaci: gościa w pampersach, Drukarza, Spłuczkę, eleganckiego Kazimierza, oszusta Mouyeké oraz sprzedającą kurczaki nieopodal baru Łysą Śpiewaczkę. Kielonek spisuje historię powstawania lokalu, a także losy poszczególnych bywalców oraz swoje własne dzieje, a wszystko to przeplata licznymi anegdotkami. W książce odnaleźć możemy wiele odniesień do zachodniej literatury, do prozy Llosy, Márqueza, Hemingwaya, Saint-Exupéry’ego, Hessego czy tak fundamentalnych dzieł, jak chociażby „Hamlet” Szekspira. Mabanckou wyśmiewa afrykańskie zabobony, kpi z wszechpotężnych czarowników, z rodzinnych więzi. Słodko-gorzka opowieść Kielonka okraszona jest ironią. Zabawna, a jednocześnie tragiczna, czytanie jej wprowadza w pewnego rodzaju trans (może za sprawą dziwacznej interpunkcji). I choć wielokrotnie podczas lektury dławimy się ze śmiechu trzeba pamiętać, że to historia degeneratów, nieszczęśliwych pijaczków, wielkich przegranych, którzy w tanim winie palmowym szukają ucieczki przed szarą codziennością, odpowiedzialnością, życiem. „Kielonka”, jak również „Zwierzenia jeżozwierza” serdecznie polecam uwadze, a przede mną lektura „Papryczki”. Dodatkowo pragnę zwrócić waszą uwagę na wspaniałą okładkę zaprojektowaną przez niezrównanego Przemka Dębowskiego. „abc…mieliśmy raka…” „abc…mieliśmy raka…” to niewielka książeczka, która stanowi dość nietypowy podręcznik savoir-vivre’u. Została bowiem napisana przez byłych pacjentów oddziałów onkologii dziecięcej, którzy po zakończeniu leczenia założyli grupę „Liderzy”. Jest to stowarzyszenie wolontariuszy, które działa przy Fundacji Pomocy Dzieciom z Chorobą Nowotworową. Wnoszą oni na dziecięce oddziały onkologiczne namiastkę normalnego dzieciństwa, odwiedzają pacjentów, rozmawiają z rodzicami, wspierają swoim doświadczeniem, gdyż wiedzą jak trudne są długie miesiące leczenia i jak wielki jest ból, zwłaszcza jeśli przeżywa się je w samotności. „Liderzy” organizują dodatkowe zajęcia dla dzieci przebywających na oddziale – gry i zabawy, wizyty aktorów, studentów szkół teatralnych oraz pomagają kadrze merytorycznej podczas turnusów rehabilitacyjnych. Abc potrzeb chorego dziecka napisane przez „Liderów” to książka skierowana do rodziców, personelu medycznego, a także rówieśników chorych dzieci i ich opiekunów oraz wolontariuszy pojawiających się na oddziale onkologii dziecięcej. Byli pacjenci wspominają w niej jak traktowano ich podczas pobytu w szpitalu, a jakie były ich oczekiwania. Zdarzały się sytuacje, gdy w ogóle nie byli informowani o stanie swojego zdrowia i w tej książeczce piszą, jakie to może mieć konsekwencje dla procesu leczenia. Przychodzący z wizytą goście unikali pewnych tematów albo czuli się skrępowani w obecności pacjenta, niektórzy lekarze nie potrafili w przystępny sposób przekazać dziecku informacji o jego chorobie, oczywiście dostosowanej do wieku małego pacjenta. Rodzice bali się wyrażać swoje uczucia, a chorzy również obawiali się, że gdy okażą emocje, strach zranią tym najbliższych. Ta książka ma ciekawą formułę, nie jest to wyłącznie suchy zapis informacji. Byli pacjenci dzielą się osobistymi przeżyciami, bólem, lękiem, piszą o braku akceptacji ze strony otoczenia i o związanym z tym dodatkowym cierpieniu, ale wskazują też jak powinna wyglądać opieka nad chorym dzieckiem, pacjentem, kolegą. Prognozy dotyczące zachorowalności na nowotwory niestety wskazują, że większość z nas zetknie się prędzej czy później z jakąś postacią tej choroby. Ta książka będzie dobrym punktem wyjścia dla osób, które doświadczą bolesnej rzeczywistości choroby nowotworowej u bliskiej osoby. Za możliwość zapoznania się z tą niezwykle potrzebną lekturą dziękuję serdecznie Gosi z bloga Czytelniczy. „Diariusz najmniejszy” Umberto Eco Rzeczywiście, często się zdarza, że idzie się do biblioteki, bo chce się książki o znanym tytule, ale główną funkcją biblioteki, a przynajmniej funkcją biblioteki w moim domu i w domach wszystkich znajomych, jakich możemy odwiedzać, jest odkrywanie książek, których istnienia się nie podejrzewało, a które, jak się okazuje, są dla nas niezwykle ważne. "O bibliotece" Umberto Eco Umberto Eco, najsłynniejszy współczesny filozof, językoznawca, bibliofil, wybitny pisarz. Jego śmierć w lutym 2016 roku pogrążyła w żałobie cały literacki świat. Czytelnicy, tacy jak ja, byli zrozpaczeni. Akademia Szwedzka nie będzie miała okazji by uhonorować dorobek jego życia Nagrodą Nobla, która bez wątpienia powinna była trafić w ręce Eco. Moja przygoda z pisarzem zaczęła się wcześnie, od genialnej powieści Imię róży. Pech chciał, że następnie sięgnęłam po Wahadło Foucaulta, którego lektury po dziś dzień nie mogę ukończyć… Przez długie lata, aż do Tematu na pierwszą stronę (2015) nie sięgałam po książki włoskiego erudyty, stały na półce i pokrywały się powoli patyną czasu. Od śmierci pisarza zaczęłam zaś kompulsywne nadrabianie czytelniczych zaległości, nie tylko powieści, ale również tekstów eseistycznych, a także albumów pod redakcją Eco – Historii piękna i Historii brzydoty oraz Historii krain i miejsc legendarnych. Wielokrotnie szukałam odpowiedzi na pytanie, jakim człowiekiem był Umberto Eco. Część z nich znalazłam w tekstach, które ukazały się w „Literaturze na świecie” (NR 7-8/2016). Goffredo Parise, kolega pisarza ze szkolnej ławki, wspominał, że Eco był niewysoki, zwinny, szczupły, ale silny, nie miał ani jednej nieobecności spowodowanej chorobą podczas lat wspólnej nauki. Często się uśmiechał, ale nigdy nie śmiał. Pisząc nie odrywał pióra od kartki. Zawsze otrzymywał najwyższe oceny. Pozwalał od siebie ściągać na sprawdzianach, podpowiadał podczas odpowiedzi, ale zawsze czynił to tak, aby nauczyciele zdawali sobie sprawę z jego „pomocy”. Był bardzo sympatyczny, chociaż trzymał się raczej na uboczu. Charakterystycznym ironicznym uśmiechem obdarzał wszystkich, a zwłaszcza wykładowców. Co ciekawe do jednej klasy z Parisem uczęszczali dwaj wybitni pisarze. Jego kolegą był także Italo Calvino. Zupełnie inny typ człowieka niż Eco. Pewna anegdota, należy zaznaczyć, że nigdy niepotwierdzona przez żadną z występujących w niej postaci, rzuca nieco światła na to, jak wyjątkowo szlachetnym człowiekiem był Eco. Zarówno Calvino, jak i Eco byli zapalonymi filatelistami, często wymieniali między sobą znaczki. Pewnego razu Eco zauważył, że w jego albumie brakuje znaczka Wyspy pod Wiatrem, przedstawiającego ogromny statek z żaglami rozpostartymi na wietrze. Calvino wyciągając z kieszeni klucz do swojego mieszkania odnalazł ów znaczek, a działo się to w obecności Eco. Niczym niezrażony Eco oświadczył, że znaczek nie był jego własnością, a od zawsze należał do Calvina… „Diariusz najmniejszy” to wydany w 1995 roku zbiór felietonów pisanych dla włoskiego „L’Espresso”, kolejne tomy ukazywały się jako „Zapiski na pudełku od zapałek”. Już pierwszy tekst, zatytułowany „Nonita” (skojarzenia z Lolitą Nabokova są jak najbardziej na miejscu), w którym Umberto Umberto nieustannie smali cholewki do niewiast mocno nadgryzionych zębem czasu bawi do łez. „Poprawki redakcyjne” oraz „Trzy krótkie recenzje” (zmora dla niektórych autorów, a tak bliskie mojemu sercu) również skrzą się genialnym poczuciem humoru. Świetny jest tekst – „Z przykrością odrzucone” dotyczący recenzji wewnętrznych, w którym Eco bierze na tapet między innymi Biblię, Proces, Don Kichota, Boską komedię czy W poszukiwaniu straconego czasu. A jeśli czytelnik ma ochotę napisać scenariusz filmu, nic prostszego, wystarczy sięgnąć po felieton „Do your movie yourself”, w którym oprócz politematów Eco zawarł liczne transformacje, więc możemy otrzymać n wariantów skryptu. Te krótkie, mistrzowskie, dowcipne teksty przybierają różne formy literackie. W „Diariuszu najmniejszym” znajdziemy zatem fikcyjne biografie, listy, rozprawy naukowe, absurdalne instrukcje, wywiady, ankiety oraz transmisję z odkrycia Ameryki (!). Przenikliwość i erudycja owych felietonów zawstydza pospolitego czytelnika, takiego jak ja. Pozostaje mi chylić czoła przed mistrzem, nadrabiać lektury i śmiać się do łez. Czego i wam życzę. Podczas pisania powyższego tekstu korzystałam ze wspomnień Goffredo Parise w tłumaczeniu Anny Wasilewskiej, które ukazały się w „Literaturze na świecie” NR 7-8/2016, pod tytułem „W szkolnej ławie z Eco i Calvinem”. Cytat wstępny nie jest dziełem przypadku, wybrałam go świadomie. "Diariusz najmniejszy" wypatrzyłam bowiem w bibliotece Natalii z Kroniki kota nakręcacza.