Nie milkną głosy tych, którzy uważają, że niedawno udaremniony w Turcji wojskowy zamach stanu był krwawą inscenizacją (zginęło ponad 260 osób) wyreżyserowaną przez prezydenta Recepa Erdogana. Celem tej „ustawy" miało być prewencyjne uderzenie w przeciwników prezydenta ulokowanych w dowództwie armii i wymiarze sprawiedliwości, tak by Erdogan przejął w Turcji władzę absolutną. Nie przesądzając, czy ta teza jest prawdziwa, czy też nie, warto zauważyć, że przy okazji dramatycznych wydarzeń na ulicach Ankary i Stambułu ujawniła się po raz kolejny zresztą spora dawka hipokryzji wśród politycznych elit świata zachodniego. Nagle okazało się, że turecki prezydent traktowany dotąd w Brukseli, Paryżu czy Berlinie jako „polityk zmierzający autorytaryzmu" z godziny na godzinę stał się w oczach tych stolic ostatecznym gwarantem demokracji. Prezydent Obama, który przy okazji warszawskiego szczytu NATO przypomniał, że niezależne sądy, praworządność i wolne media są „wspólnymi wartościami NATO", słowem nie zająknął się na temat dokonywanych przez Erdogana czystek wśród tureckich sędziów po puczu (czy też „puczu"). Jak widać większą wartość z perspektywy Waszyngtonu ma twardy fakt w postaci liczebności tureckiej armii (drugiej co wielkości w NATO), możliwości korzystania z tureckiego terytorium i przestrzeni powietrznej przez amery- Turcja a sprawa polska z Światowi przywódcy po raz kolejny wykazali się hipokryzją kańskie F-16 stacjonujące w bazie ulokowanej we wschodniej Turcji czy znaczenia Turcji w toczonym z Rosją sporze o rynek surowcowy (przez Turcję prowadzi strategicznie ważny rurociąg, przez który płynie ropa z Morza Kaspijskiego). Nie pierwszy to raz, gdy elity światowego mocarstwa udowadniają, że potrafią rozróżnić względy amerykańskiej racji stanu od tzw. rozszerzania standardów demokratycznych na całym świecie. Kilka lat temu Waszyngton pokazał to milcząc (co było faktyczną aprobatą) wobec obalenia w Egipcie demokratycznie wybranego prezydenta, wywodzącego się z Bractwa Muzułmańskiego, przez tamtejszą armię. swój użytek hipokryzję uprawia polska opozycja. Już krótko po dramatycznych wydarzeniach w Turcji można Recep Erdogan z godziny na godzinę stał sip w oczach świata gwarantem demokracji było usłyszeć z ust polityków Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej komentarze, które zmierzały udowodnienia, że w Polsce rządzonej przez PiS jest prawie tak samo jak w nocy z na lipca 2016 roku na ulicach Ankary i Stambułu. Komentatorzy ci zgodnie zresztą uważają, że nie było żadnego puczu, tylko „ustawka" Erdogana. Okazuje się zresztą, że w tym przypadku nie ma mowy o żadnym uleganiu teorii spiskowej. Chodzi raczej o to, by w ten sposób „udowodnić" podobieństwa między Erdoganem a Jarosławem Kaczyńskim. Kiedyż wreszcie usłyszymy, że prawdziwym autorem sfingowanego puczu w Ankarze był prezes PiS Przecież już teraz odpowiada za zmiany klimatyczne, kryzys w strefie euro i wojnę w Donbasie. Absurd Oczywiście, że tak. Dość jednak posłuchać Ryszarda Petru i jego akolitek („myszek agresorek") czy Grzegorza Schetynę, by przekonać się, że argument „ad PiS-um" jest tam najchętniej używany, a nawet jest argumentem jedynym. Hipokryzja to inaczej dwulicowość. Dzisiaj, gdy politycy i Nowoczesnej tak ochoczo potępiają prezydenta Turcji za to, że „dla ratowania swojej władzy" wezwał ludzi wyjścia na ulice, warto przypomnieć, kto szukał głównego pola swojej politycznej aktywności -obok Europy właśnie na ulicy. Kto chciał miliona ludzi na ulicach polskich miast, by w ten sposób powrócić władzy Prof. Grzegorz Kucharczyk