Groby tułaczych dzieci Spośród czterech wywózek, jakie NKWD przeprowadziło wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, pierwsza, lutego 1940 roku, przyniosła najwięcej ofiar eugenia Zielińska miała sześć lat, gdy na początku lutego 1940 roku, podczas porodu jej siostry Lusi, zmarła ich mama. Czas nie osuszył jeszcze łez, gdy niespełna tydzień później nocą lutego drzwi załomotali sowieccy żołnierze. Zrewidowali ojca i zabrali wraz z sześciorgiem dzieci. Pozwolili spakować tyle rzeczy, ile mogli unieść, i pognali bydlęcych wagonów, które ruszyły w stronę Syberii. Wśród tysiąca jadących w transporcie nie brakowało najmłodszych, także niemowląt. Inne matki próbowały karmić maleńką Lusię, ale ona nie przeżyła trudów podróży, zmarła tuż za Uralem. Reszta rodziny dotarła na Syberię, gdzie ojciec poszedł pracy w kopalni, a jego czternastoletnia córka Stanisława rozładowywała wózki z rudą żelaza. Dzięki temu dostali przydziały chleba i tak przeżyli napaści Niemiec na Związek Sowiecki. Zostali zwolnieni po podpisaniu układu Sikorski-Majski i przedzierali się Wojska Polskiego tworzonego przez generała Władysława Andersa. Takich wspomnień są tysiące. zmarł tatuś tego dnia" Spośród czterech wywózek, jakie NKWD przeprowadziło wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, właśnie pierwsza lutego przyniosła najwięcej ofiar. Wyjątkowo mroźna zima, minus 30-40 stopni Celsjusza, zupełne zaskoczenie, wywózka w odległe, trudne klimatycznie rejony, mordercza praca, brak wyżywienia zbierały obfite żniwo. Sowieci wywozili wtedy całe rodziny, przeważnie polskich urzędników, kolejarzy, leśników, wojskowych osadników. Nie oszczędzili także tych najmłodszych. wypełnionych wagonów dochodził lament i płacz. Gdy pociąg ruszał, ludzie rozpoczynali śpiew „Pod Twoją obronę", „Serdeczna Matko, Opiekunko ludzi...". tak jechali tygodniami. Kto zdążył wziąć koce, spał na nich, inni na słomie bądź gołych deskach. Włosy i ubrania przymarzały ścian. Codziennie dostawali wiadro gorącej wody, nocą suchary, kawałek chleba, raz na tydzień jakąś rurę. Wygłodniałe matki traciły pokarm, obo- Wśród jadących w transporcie nie brakowało najmłodszych, także niemowląt lałe tuliły domagające się mleka, stale płaczące, niemowlęta. Brat Aldony Zagajewskiej miał dziewięć miesięcy. Nie było wody, więc jego mama zdrapywać z metalowego okna lód z resztkami farby i po roztopieniu dawała dzieciom pić. Doskwiera biegunka i inne, podobne choroby. Niemal na każdym postoju z wagonu wynoszono ciała zmarłych. Podczas kolejnej wywózki, w kwietniu 1940 roku, było już cieplej wtedy wywieziono matki z dziećmi, rodziny polskich oficerów, których pojmano wcześ- Blisko pół miliona dzieci polskich wywiezionych ze Lwowa lub Wilna poznawało z opalonego wagonu Kijów, jechało na Syberię lub Kazachstanu niej, a wtedy właśnie rozstrzelano w Katyniu, Charkowie, Twerze, Mińsku... tym czasie na Wschód jechały kolejne transporty, a później jeszcze były dwie zsyłki pod koniec czerwca 1940 i niespełna rok później, tuż przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej. Jedna z ocalonych matek powiedziała po latach: „Cała nasza trasa na Syberię usłana była grobami zmarłych dzieci". Ich los wspomniał też biskup polowy Wojska Polskiego ks. Józef Gawlina: „Blisko pół miliona dzieci polskich wywiezionych ze Lwowa lub Wilna poznawało z opalonego wagonu Kijów, jechało na Syberię lub Kazachstanu, gdzie jest Syr Darya lub Jenisej. Inne zna pustynię, wichurę śnieżną, umie rąbać drzewo, było pastuchem, nawet traktorzystą. Zna na tyle geografię, by wiedzieć, gdzie pogrzebało swoją mamusię!". Niektóre traciły oboje rodziców, tak jak Józefa Węgrzyn, której mama i tata zachorowali na tyfus w Uzbekistanie i zmarli, pozostawiając sześcioro pociech. Nierzadko same patrzyły na ich śmierć. Słyszały, jak ojciec przywoływał je w gorączce: „Kochane dzieci! bym chciał jeszcze wrócić Polski i jeszcze chleba najeść się syta". zmarł tatuś tego dnia. Rozpoczęliśmy bardzo. Tatusia trzeba pochować, a tu nie ma kto pomóc. Trumny nie ma". Trumienka ze skrzyneczki na ubranka Przed bramą polskiego sierocińca w Pawłodarze znaleziono trzyletnią dziewczynkę tulącą lalkę z gałganków. Prawdopodobnie zostawiła ją matka, licząc, że tylko tak uratuje jej życie podopieczni dostawali tam codziennie kromkę chleba ze smalcem. Starsze dzieci wykąpały ją i opatrzyły. Nigdy się nie uśmiechała ani nie płakała. Patrzyła tylko z ciekawością, nikt nie wiedział, jak się nazywa. Zmarła po trzech tygodniach. kazachskim stepie pogrzebała swoje roczne dziecko Anna Ziober. Tuliła je końca, a potem położyła w skrzyneczce służącej za walizkę na ubranie. Gdyby nie to pudełko, musiałaby je owinąć tylko w kocyk. Potem odrzuciła dwa metry śniegu, aby wykopać grób, ale krzyż z brzozowych patyków mogła postawić dopiero po roztopach na wiosnę. Masowo zmarły też te dzieci, których matki zostały wywiezione już w stanie brzemiennym i rodziły na nieludzkiej ziemi. Nadzieję przyniosło podpisanie umowy Sikorski-Majski i decyzja o „amnestii" oraz tworzenie się na południu Rosji Armii Polskiej, gdzie podążały dziesiątki tysięcy Polaków, wśród nich także kobiety i dzieci. Dla wielu i ta droga była ponad siły. Zabójcza okazała się też zmiana klimatu. Ci, którzy dotarli, zostali otoczeni pomocą, w którą zaangażowała się m.in. Hanka Ordonówna, co opisała w przejmującej książce „Tułacze dzieci". Gdy podjęto decyzję o ewakuacji w 1942 roku Wojska Polskiego, tylko dzięki uporowi gen. Andersa, przy niechęci Brytyjczyków, wyjechało Persji (Iran) razem z żołnierzami ponad tysięcy cywili wśród nich tys. miało poniżej lat. archiwalnych zdjęciach widać dzieci szkielety, te, którym udało się opuścić nieludzką ziemię, na której pozostały niezliczone groby ich rówieśników, nad którymi nikt nawet nie zdążył postawić krzyża, nie odmówił modlitwy. Ich los uwiecznił w „Trenach polskich" Mieczysław Bednarz: „Ileż Betlejem trzeba pomordować,/ Aby dorównać Betlejem polskiemu (Inne już teraz będziemy grać jasełka)/ Odetchnij z ulgą, Herodzie/1 niech krew wstydu zblednie ci na czole/ się znaleźli więksi dzieciobójcy.. Jarosław Szarek, IPN Kraków