I. Język jako wytwór kultury Człowiek ma zawsze skłonność uważać język za coś niepojętego, prawie odrębnego i niezależnego od siebie. Musi się go przecież uczyć, nie może go dowolnie zmieniać, tysiące i miliony najróżniejszych ludzi mówi jednako lub prawie jednako. Tak też myśleli długo bardzo nawet ludzie z zawodu językiem się zajmujący, gramatycy i filologowie. Człowiek pierwotny uważa wprost język za jakieś tajemnicze, boskie istnienie; wyrazy znaczą dla niego prawie tyle co rzeczy; język jest darem bogów. Człowiek kulturalny inaczej, ale również dochodzi do jeszcze większego wyodrębnienia języka: bo pisze go i czyta, a więc widzi przed sobą. Ma grube tomy słownika i gramatyki, w których język jest zawarty. Sto i dwieście, i więcej lat temu tak samo prawie ten język w księgach wygląda. Nowożytne językoznawstwo zagłębiając się w istotę swego przedmiotu zrobiło wielki krok naprzód, w czym mu zresztą pomagała filozofia i psychologia, i zobaczono, że język istnieje przede wszystkim w duszy ludzkiej i że jest wytworem ludzkiej kultury. Ale do prawdy dojść nie łatwo. I nowsze językoznawstwo, mimo całego postępu, nie sformułowało sobie właściwie jeszcze jasno sprawy. Z jednej strony, rozważając, jak mały wpływ ma osobnik na wygląd języka, że mówiąc co dzieli, krzycząc, łając, każąc sobie dawać jeść itd. bez końca nie rozmyśla się przecież zazwyczaj nad tym, jak się mówi i wymawia, że się nie troszczy o logikę w sposobie mówienia – otóż, rozważając to wszystko, językoznawstwo doszło do przekonania, że zmiany językowe, zwłaszcza fonetyczne, odbywają się nieświadomie. I to twierdzenie przeszło do podręczników naszej nauki, nawet przez bardzo wybitnych uczonych układanych. Jeżeli tak, to język byłby znowu czymś odrębnym od człowieka, od duszy ludzkiej. jeżeli może się rozwijać bez udziału świadomości, no to jest oczywiście jakimś osobnym istnieniem, bo jeżeli służy do wyrażania najwyższych stanów świadomości, najsilniejszych napięć uczucia, najgenialniejszych myśli, metafizycznych pomysłów, a przy tym, choćby częściowo tylko, rozwija się nieświadomie, no to jest znowu czymś zgoła tajemniczym, niepojętym! Przekonanie owo musi być zatem mylne. To jedno. Są znowu bardzo znakomici i myślący językoznawcy, którzy twierdzą i bez znużenia powtarzają taką prawdę: język istnieje tylko w duszy mówiącego, poza nią, poza odnośnymi wyobrażeniami go nie ma, wszelkie związki i zmiany odbywają się właściwie tylko w duszy, to jest w myśleniu językowym, wszystko inne to złudzenie. Ale człowiek zwyczajny mający zdrowe zmysły, nie może pojąć: jak to, przecież ja gadam, ruszam językiem i ustami, słyszę sam siebie, widzę i słyszę drugich, jak to samo robią, więc jakże języka nie ma poza duszą? To drugie. Wreszcie, rozważając język jako wytwór kultury ludzkiej, jako wynik kulturalnej pracy człowieka, jedni powiadają: język to jest przede wszystkim czynność, twórcza oczywiście, za każdym wyrazem, za każdym jego wymówieniem na nowo się odbywająca i to jest właściwa aktualność, właściwy język; drudzy zaś powiadają: język to twór kulturalny, rzecz przez czynność duszy stworzona. Tamci powiadają: język to przede wszystkim budowanie, ci: język to budowa. I jedno, i drugie mówią pierwszorzędni uczeni. Te wszystkie określenia są jednostronne, ale zbliżają nas do prawdy. Tak się zawsze dzieje. Jak artylerzysta chcąc w cel ugodzić robi tak zwane widły i stara się pierwszy pocisk puścić krótko, przed cel, a drugi długo, poza cel i potem połowiąc odległość aż do skutku, wcześniej czy później celu dosięgnie, tak i nauka, o ile genialnym rzutem oka, intuicyjnie, nie chwyci prawdy od razu, to ją takimi widłami – tylko nieświadomie – zagarnia. Prawda zaś, to jest istota. rzeczy danej, leży w tych widłach. Tak i w naszym wypadku. Rzecz jest, jak zobaczmy, prosta, ale wtedy dopiero, kiedy się ją już uchwyci. Język jest zupełnie oczywiście wytworem kultury ludzkiej czyli cywilizacji w szerokim tego słowa znaczeniu. Kulturę dzielimy zazwyczaj na duchową i materialną, zaliczając do pierwszej np. religię, etykę, prawo, zwyczaje, literaturę, sztukę, do drugiej np. narzędzia, sprzęty domowe, ubranie, domy i wiele innych rzeczy. Język zaliczamy jużci bez wahania do kultury duchowej. Oczywiście: różnica między wyrazem lub zdaniem, w ogóle powiedzeniem jakimś, a stołkiem, butem, chomątem lub wozem jest niewątpliwa i wielka, tak samo jak między obrazem, wierszem lirycznym, modlitwą a wymienionymi przedmiotami kultury materialnej i tysiącami innych. Trudno też porównać język z jakim wielkim gmachem albo miastem, bo na raz i w całości on istnieje w duszy człowieka tylko jako zdolność, sposobność powiedzenia wszystkich możliwych zwrotów, wyrazów, okresów, a więc jako całość nie jest nawet czynnością (cóż dopiero chwilowym wynikiem czynności!), tylko zdolnością urzeczywistnienia się w razie potrzeby. Wszystko to niby prawda, ale właśnie tylko «niby»: to są dopiero owe widły strzelającego. Przede wszystkim jest rzeczą jasną, że nie ma mowy o jakiejś rzeczywistej granicy między kulturą tzw. materialną i duchową. Gdzież jest granica między sztuką a rzemiosłem, między kolebą górską a katedrą kolońską, między bieleniem ściany a obrazem, między zygzakiem dziecka a portretem Rubensa, między łyżką a posągiem, między kamieniem rzucanym a działem maszynowym i tak dalej bez końca? Wszędzie mamy nieskończony i ciągły szereg rozwojowy form i tworów od najpierwotniejszych do najwyższych i tylko, gdy wezmę poszczególne twory szeregu, odległe od siebie, to wydają się czymś zupełnie różnym, i tylko, ponieważ nie widzę całego szeregu, to poszczególne jego ogniwa nie łączą się na pozór ze sobą. Dla człowieka pierwotnego, który sypiał jeszcze pod drzewami lub na drzewach, w jaskiniach lub dołach, pierwszy szałas sklecony, pierwsza buda, z drzewa lub kamieni, zrobiona, była takim samym arcydziełem, jakim były i są dla człowieka w tysiąc lat później jego świątynie i pałace. I tak dalej i dalej. To jedno. Uprzytomnijmy sobie teraz, że każdy wytwór kultury, choćby najpospolitszy i najmaterialniejszy, każda ława, szklanka, rzemień czy świeca, jest tylko każdorazowym, chwilowym i zewnętrznym produktem twórczości, mającej swą właściwą siedzibę w duszy. Konkretny wytwór jest tylko każdorazowym urzeczywistnieniem się pewnej psychicznej zdolności, nabytej i rozwiniętej. Zwracano nieraz uwagę na to, że gdyby jakieś społeczeństwo kulturalne, mniejsze czy większe, ale przedstawiające całość kultury, przenieść w kraj zupełnie pusty, w czyste pola, lasy i góry, byle tylko ta okolica posiadała naturalne warunki, to ono wcześniej czy później wytworzyłoby znowu całą tę kulturę, jaką posiadało. I na odwrót, gdyby plemieniu jakiemu tzw. dzikich dać europejską stolicę z całymi skarbami kultury w niej nagromadzonymi, to po jakimś czasie cała ta kultura zniknie. Bo konkretna kultura jest tylko szeregiem w nieskończoność powtarzanych wytworów psychicznego rozwoju. Jest zatem rzeczą jasną, że także język w obiektywnym znaczeniu, to jest cały zapas wyrazów, form i zwrotów, jest wytworem nabytego i rozwiniętego uzdolnienia językowego, tkwiącego w duszy, i odnośnych przebiegów psychicznych. Mówiąc, wymawiając zdania i wyrazy, lub je pisząc i słuchając drugich mówiących, to, co mówimy i słyszymy lub piszemy, jest już wytworem, ale spełniając odnośne czynności urzeczywistniamy tylko każdorazowo przebiegi psychiczne, spełniamy czynność wytwarzania, na mocy nabytej i istniejącej w naszych duszach sposobności czyli zdolności językowej. Tak samo jak malarz maluje portret lub obraz, muzyk swój lub obcy utwór wykonuje itd. bez końca. To drugie. Zastanówmy się wreszcie nad tym, że każdy, choćby najogromniejszy i z najtrwalszego materiału zrobiony wytwór jest rzeczą przemijającą. Oczywiście, między piramidami egipskimi a ciastkiem z pianki, masłem lub papierem jest ogromna różnica, ale znowu nie ma różnicy zasadniczej. Wytwory kultury także pod względem trwałości i wielkości materiału przedstawiają nieskończony szereg od drobnych i chwilę tylko trwających przedmiotów do rzeczy, mogących przetrwać lat tysiące i zadziwiających ogromem. A tylko, jeżeli z tego nieskończonego mnóstwa rzeczy, wytwarzanych przez człowieka, wyrwiemy z osobna daleko od siebie stojące przedmioty, wydają nam się czymś zupełnie różnym. I otóż: bańka mydlana jest niewątpliwie także tworem ludzkiej kultury, tak samo, jak kółka dymu tytoniowego, które z ust puszczamy; ale jakaż różnica między nimi a kamienicą lub ubraniem! tamte trwają moment tylko. te lata całe. A materiał językowy jest jeszcze lotniejszy niż bańki mydlane, bo jest nim powietrze w pewne drgania wprawiane, czyli dźwięk lub szmer określony. Mimo to, wszystko, co mówimy, skończywszy na najmniejszych wyrazach, składających się z jednej głoski, jest tak samo materialnym wytworem jak bańka mydlana lub kółko z dymu i tak samo w swej najistotniejszej zasadzie jak piramida Cheopsa lub przedmiot z metalu. Bo i te ostatecznie przeminą, to znaczy zmienią swoją formę. jeszcze raz powtarzam: mimo że materiał, z którego tworzymy mowę, jest daleko delikatniejszy niż drzewo, glina, kamień lub kruszec, mimo że polega na urabianiu fali powietrznej i dla naszych zmysłów takie twory od razu przebrzmiewają, mimo to język i jego wyrazy i powiedzenia są rzeczywistością konkretną. To trzecie. Z powyższego przedstawienia widać, jak pouczające jest postawienie i rozpatrywanie zjawisk językowych we właściwym związku. Porównanie z kulturą, pozornie bardzo odległą, bo materialną, pozwoliło nam już wyświetlić sobie dosyć zasadnicze pytania i z określeniem «język jest wytworem względnie wytwórczością kulturalną» połączyć treść właściwą i prawdziwą. Oczywiście jeszcze bliższe jest porównanie np. z grą albo inną sztuką, ale zestawienie z kulturą materialną rozświeca w sposób po części nieoczekiwany zjawiska językowe i w tej pogadance w dalszym ciągu na tym stanowisku się zatrzymam. Z chwilą, kiedy człowiek coś wytworzył czyli nadał kształt zewnętrzny pewnym swoim wyobrażeniom, zamiarom, namysłom, w ogóle przebiegom psychicznym, to te twory stają przed nim, nastąpiła projekcja na zewnątrz owych zjawisk wewnętrznych. Równocześnie odbywa się zatem jakby wyodrębnienie tych rzeczy od człowieka, jest to niejako ich odłączenie od duszy i człowiek teraz spogląda na nie jak na części świata zewnętrznego, one działają na jego zmysły, wywołują wrażenia i na podstawie tego urabia się wyobrażenie względnie pojęcie całkiem określone. Rzecz prosta, że to nie mija bez śladu, owszem, ma bardzo znaczny wpływ na dalszy rozwój, bo pierwotny zamiar twórczy i pierwotne, niezupełnie jasne, nieraz bardzo jeszcze niejasne wyobrażenie zamierzonego tworu i owo zupełnie określone wyobrażenie tworu już urzeczywistnionego kojarzą się silnie ze sobą, co oczywiście ma ważne następstwa. A mianowicie twór raz zrobiony, to jest jego wyobrażenie wysuwa się na plan pierwszy jako ustalenie owego pierwotnego zamiaru i pierwotnego niejasnego wyobrażenia i wskutek tego decyduje o dalszym rozwoju, nadaje mu kierunek. Dlatego to z jednej strony nie ma nic nowego pod słońcem w zakresie ludzkiej kultury, z drugiej zaś tak trudno opuścić przekazane wzory. Rozwój najrozmaitszych przedmiotów kultury, domów, sprzętów, narzędzi itd., najczęściej wykazuje ciągle ten sam zasadniczy motyw, to jest właśnie owo pierwsze, przez projekcję na zewnątrz ustalone wyobrażenie. Nieraz warunki dawno się zmieniły; można by stworzyć inny, daleko odpowiedniejszy temu samemu celowi i danym warunkom twór, a mimo to pierwotny wzór trwa dalej. Rozwój budownictwa, ornamentyki, narzędzi i sprzętów, zależnych pierwotnie, a do pewnego stopnia zawsze, od otaczających warunków i materiału, dostarcza mnóstwa przykładów. Ot, weźmy jeden prosty. Czy młotek okrągły, to jest złożony z osadzonej na trzonku kuli żelaznej, nie nadawałby się lepiej lub równie dobrze do wbijania gwoździ niż zwykły? Można by oczekiwać takiego kształtu tym bardziej, że pierwszym wzorem młota była ręka w pięść zaciśnięta; ale ponieważ materiałem, z którego pierwsze trwałe młoty robiono, był kamień, sposobny do łupania, a nie nadający się do kulistej postaci, ta okoliczność zdecydowała raz na zawsze o rozwoju tego narzędzia. Nasze kolumny świadczą po dziś dzień o starym typie, wzorowanym na azjatyckiej lub afrykańskiej palmie i utrzymanym, chociaż je zaczęto robić z kamienia, itd., itd. W całej kulturze obok celowego postępu mnóstwo wskutek tego przeżytków, siłą bezwładności wleczonych. To samo odnajdujemy w wysokim stopniu w języku: jego twory, raz ustalone, wpływają przede wszystkim niezmiernie na rozwój myślenia, dając płynnym wyobrażeniom twarde kształty, po wtóre zaś decydują o dalszym rozwoju języka, często niekorzystnie, a w każdym razie osadzając w nim z biegiem czasu mnóstwo przeżytków. Czy rozróżnianie rodzajów w językach indoeuropejskich nie jest ciężarem bezcelowym przynajmniej w trzech czwartych swego zakresu? Ludy, oznaczające w swych językach w razie potrzeby rodzaj naturalny, ale zresztą nie znające tej kategorii, mają języki pod tym względem od naszych lepsze: dla nich jest też rzeczą niepojętą i śmieszną, że np. w polskim stołek jest niby samcem, ławka samicą, a krzesło dzieckiem. Ale kiedy pod wpływem pewnych warunków ustaliła się raz w językach indoeuropejskich forma rodzajowa przy pewnych rzeczownikach, to ten twór nadał raz na zawsze (a raczej na bardzo długo: niektóre języki indoeuropejskie, np. angielski, już się uwolniły od tego przeżytku) kierunek dalszemu rozwojowi wyobrażeń rzeczownikowych i ich wyrazów. W językach słowiańskich stałe i konieczne rozróżnianie czasowników dokonanych i niedokonanych jest bardzo często ciężarem niepotrzebnym, w innych znowu zbyt szczegółowe rozróżnianie różnych czasów przeszłych, ale twory raz ustalone wywierają Swój wpływ, często jak widzimy niekorzystny. Czy nie jest bezcelowym zużywaniem siły konieczność mówienia np. w polskim języku: mój młodszy brat jest wesoły, pracowity, przystojny i odważny, ale: moja młodsza siostra jest wesoła, pracowita, przystojna. i odważna? Ta konieczna formalna zgoda określeń z podmiotem pod względem rodzaju, liczby i przypadku jest przeważnie lub zupełnie zbyteczna; Niemiec przynajmniej w orzeczeniu mówi jednako: mein Bruder ist gut, i: meine Schwester ist gut W wielu językach afrykańskich rozróżnia się kilkanaście kategorii rzeczowników i każdy rzeczownik musi do pewnej klasy należeć, a odnośna cecha powtarza się w zdaniu także przy jego określeniach: to konsekwentne i bezmyślne rozszerzenie pierwotnych szczegółowych tworów na wszystkie dalsze jest znowu bezcelowe i uciążliwe. W jednych językach twory imienne przywaliły zupełnie wszystkie inne, sposób mówienia jest w nich urywany i luźny, a na odwrót są takie, gdzie znowu twory czasownikowe zdecydowały o dalszym rozwoju wyrażania się i wywołały niezmiernie ciężką budowę. I tak dalej bez końca. Powiedziałem, że język i języki są arcydziełami ludzkiej kultury: niewątpliwie, ale są w nich także arcydzieła groteskowej prawie potworności. Stoi to na równi z takimi objawami ludzkiej kultury, jak obowiązkowe kaleczenie nóg u Chinek, obowiązkowe kaleczenie sobie skóry dla ozdoby, obowiązkowe fantastyczne fryzury, nadawanie pewnej postaci czaszkom u rozmaitych szczepów ludzkich itd., itd. Chłop rosyjski nosi koniecznie brodę, polski ją goli równie obowiązkowo, żeby przytoczyć prosty bliski przykład. Inaczej się ubieramy na po domu, inaczej idąc w odwiedziny do znajomych, inaczej na uroczystą wizytę, bal lub posłuchanie. Rozmaicie się też zachowujemy, chodzimy, kłaniamy: inaczej siedzimy w domu po obiedzie, inaczej przy boku pięknej i światowej pani. I tak dalej i dalej. Oczywiście dlatego, że się znajdujemy w rozmaitych nastrojach, które także na zewnątrz z koniecznością się ujawniają; szczegółowa zaś zewnętrzna postać tych nastrojów to że raz kładziemy żakiet, raz długi redęgot, frak itd., to już jest wynikiem ustalenia formy czyli zwyczaju albo mody, o cośmy przed chwilą zawadzili. Otóż te różne nastroje znajdują swój wyraz i w języku; rozróżnia się zazwyczaj typ mowy swobodny, codzienny i uroczysty, podniesiony, ale naprawdę jest cały szereg sposobów mówienia, tak jak jest cały szereg sposobów ubrania i zachowania. Nie mogę do kościoła lub na ulicę wyjść w kamizelce, na posłuchanie nie ogolony, za trumną w jasnym ubraniu: nie mogę też, mówiąc w jakimkolwiek uroczystym nastroju, wymawiać «bede, matke», a na odwrót na pytanie kogoś z domowników przy stole: czy będziesz jadł leguminę? wymówię odpowiadając «bede», a nie dobitnie «będę». Do znajomego powiem: masz dobre szkapy; sto razy w swobodnym nastroju wyrażę się: szkapa mi się spłoszyła, ale nie mogę powiedzieć, że cesarz pojechał gdzieś tam nie automobilem, tylko szkapami, że całe ćwiczenia odbył na szkapie, że pod hetmanem ubito szkapę. Wrócę do tego jeszcze później osobno, bo rzecz warta bliższego rozpatrzenia, ale w tej pogadance chcę przede wszystkim oświecić zjawiska językowe z punktu widzenia związku języka z kulturą także materialną i raczej nakreślić szereg (oczywiście nie wszystkich) zadań z tego wynikających, niż je szczegółowo omawiać. Ponieważ zresztą znużyłem już może uważnego czytelnika, więc na zakończenie i na razie naszkicuję już tylko inne strony takiego rozpatrywania, aby dana wyżej zapowiedź, że na język to jest twory językowe można także patrzeć jak na twory materialnej kultury, nie wydała się gołosłowną. Wyrazy i zdania, a z nimi cały język, zmieniają swą postać i znaczenie, rozwijają się i przeobrażają: a czyż narzędzia i sprzęty nie rozwijają się również? Zmienia się ich postać, materiał, zastosowanie, różniczkują się w nieskończoność podobnie jak wyrazy. Te same procesy psychiczne, które są czynne w rozwoju języka, działają także w rozwoju innych zakresów kulturalnych. Wyraz zmienia jak wiadomo często do niepoznaki pierwotne znaczenie, tak samo jak materialny twór kulturalny. jakże daleko odbiegły nasze stołki, zydle i różne sprzęty od materiału, z którego się je robi i od pierwotnych kształtów: łyżka od dłoni zaokrąglonej, widelec od ręki z wyciągniętymi palcami, młot od pięści, a wszystkie trzy przedmioty od kawałka drzewa i metalu, z którego są zrobione; ornament od postaci zwierzęcej lub roślinnej, świątynie, pałace i domy od jaskiń i szałasów! Równie daleko jak stół od ścielenia, ściana od Stein, nóż od nizania, pastor od pasterza, ksiądz od księcia, patrony pocisków od patronów malarza pokojowego, a jedne i drugie od patrona itd., itd. Na dnie zaś tych przeobrażeń leżą te same zjawiska psychiczne, które przeobraziły twory kultury materialnej. Giną narzędzia i sprzęty, giną i wyrazy. utrzymują się długo staroświeckie naczynia, ubrania, są i staroświeckie wyrazy i zwroty. jeżeli nie znam aktualnego znaczenia wyrazu, to etymologiczne jego znaczenie nic mi nie pomoże i gdybym nie wiedział aktualnego znaczenia wyrazów schody, płot, kręt itd., itd., to etymologiczny ich związek z chodzeniem, kręceniem, pleceniem na nic mi się nie przyda. Obcy język, wyrazy obcego języka są mi bezużyteczne, są niczym, o ile nie wiem, co znaczą. To samo z tworami materialnej kultury. W wykopaliskach znaleziono i po muzeach umieszczono mnóstwo rzeczy, których przeznaczenia, to jest znaczenia nie wiemy: widzimy, że są z kości lub kamienia, tak i tak wyglądają, ale nie znamy ich aktualnego znaczenia. i są dla nas tak samo głuche i nieme jak wyraz, własny czy obcy, którego znaczenie zaginęło lub jest dla mnie chwilowo nie znane. Albo jak obok języka ogółu są języki techniczne zawodów, tak wobec narzędzi i sprzętów, używanych przez wszystkich, są narzędzia techniczne, dla innych niezrozumiałe. Mógłby ktoś zwrócić mi uwagę, że te wszystkie paralele, chociaż rzeczywiście uderzające, nie są istotne, bo przecież wyraz sam przez się, jako pewne brzmienie, nic nie znaczy, i tylko jest znakiem, symbolem odnośnego wyobrażenia, że zatem nie podobna porównywać wyrazu z nożem, łóżkiem, dywanem. Ale po pierwsze jest mnóstwo materialnych wytworów, które również tylko jako znaki pewnych wartości psychicznych mają swe znaczenie: skrawek wstążeczki, gwiazdka z celulozy albo pióro jakiegoś tam ptaka same przez się cóż znaczą?, ale umieszczone na surducie dostojnika, kołnierzu oficera, czuprynie wodza indyjskiego stają się odznaką ich godności. Po wtóre cóż znaczy jakikolwiek twór kultury sam przez się? W gruncie rzeczy tyle, co nic; absolutnego znaczenia nie. ma, tylko względne, to znaczy to znaczenie właściwe, które ma dla odnośnego człowieka, czyli jest znakiem pewnej wartości psychicznej i służy do pewnego celu, przez człowieka wytworzonego. Zupełnie tak samo twory językowe. Kompleksy fonetyczne, zwane wyrazami, i głoski same przez się nic prawie nie znaczą, ale nie absolutnie nic, bo są; ale tak samo stół lub pióro do pisania dla dzikiego, który jada na zielni. i pisać nie umie, nic prawie nie znaczą, to jest nie absolutnie nic, bo są kawałkiem drzewa i metalu, ale nie to, co dla nas. Można na to wszystko jeszcze inaczej nieco spojrzeć, ale wracam do przerwanego wątku, a zarazem do końca tej rozprawki. Przejmujemy, zapożyczamy wyrazy obce: to samo robimy z ubraniem, sprzętami, wynalazkami. A moda? Jej ścisły i ważny związek ze zwyczajem, głębokie znaczenie tych norm dla społeczeństwa? Otóż język i wyrazy podlegają i zwyczajom stałym i modom przelotnym równie dobrze jak ubranie, urządzenie domu, kapelusze i krawatki. Ale o tym wszystkim innym razem, jak i o wielu innych rzeczach, które rozmyślanie uczonego z języka dobywa.