2. Językoznawstwo a język literacki Językoznawstwo ma skłonność do lekceważenia i odsuwania od siebie języka literackiego jako wytworu sztucznego, filolog i w ogóle człowiek wykształcony przeciwnie jest skłonny uważać język ludowy, zwłaszcza narzecza, za popsuty i gorszy rodzaj języka piśmiennego; lingwistę ciągnie do narzecza, jako do tworu pełnego świeżości i drgającego życiem, filologa do języka literackiego jako do czegoś wyższego. Różnica tych zapatrywań sięga głęboko w przeszłość i rozwój filologii i językoznawstwa, a zarazem w istotę przedmiotu i dobrze jest przypatrzyć się bliżej tej sprawie. Długie wieki filologia nie zajmowała się wcale językiem ludowym i narzeczami, patrząc na nie z góry i co najwyżej wyławiała z nich zapomniane i wyszłe z użycia powszechnego wyrazy dla objaśnienia równie wyszłych z obiegu i skutkiem tego niejasnych wyrazów, spotykanych w starych zabytkach piśmiennictwa. Tak filolodzy starożytni posługiwali się np. wyrazami cypryjskimi dla objaśnienia Homera, wyrazami sabińskimi i innymi dla wyjaśnienia różnych terminów rzymskich. Poza tym, przedmiotem ich zajęcia był tylko język literatury, i to tylko jako twór artystyczny, a nie sam w sobie jako jeden z objawów życia i kultury ludzkiej. Oczywiście zwracano też uwagę na język mówiony i na różnice między nim a językiem pisanym, ale zawsze tylko na ogólny język klasy wykształconej i robiono to tylko z powodu wyłaniania się spornych pytań co do poprawności pisowni, wymawiania, form lub zwrotów. W miarę powiększania się różnicy między językiem piśmiennym a ogólnie mówionym, oraz w miarę rozszerzania się liczebnego i przestrzennego warstwy tzw. wykształconej, pytania te się mnożyły - czego dowodem są np. dzieła późniejszych gramatyków rzymskich lub indyjskich - ale punktem widzenia i sposobem stawiania kwestii była zawsze i wyłącznie poprawność. I to trwało długie wieki aż w głąb dziewiętnastego. Wprawdzie chrześcijaństwo złamało pogardę dla języków barbarzyńskich, zatem niepiśmiennych, i na widownię klasycznej i poklasycznej kultury wystąpiły z biegiem czasu liczne ludy, dotąd w mroku epok przedpiśmiennych żyjące, ale z zasadniczej strony sposobu patrzenia się na język właściwie nic się nie zmieniło. Przejęto i przeniesiono po prostu na inne języki kąt widzenia starożytnych filologów, przejęto i przyswojono sobie żywcem system starożytnej gramatyki, a z chwilą, kiedy u poszczególnych narodów wyrabiał się i ustalał typ języka kulturanego, względnie literackiego, patrzono się nań tak i zajmowano nim tyle, co i dawniej. Rozwinęło się tymczasem nowożytne językoznawstwo w wieku XIX. Nie wchodząc w czynniki rozwoju, które to sprawiły, stwierdzimy, że zasadnicza różnica między językoznawczym a filologicznym zajmowaniem się językiem, tak jak te dwa sposoby badania rzeczywiście się rozwijały i rozwinęły, leżała, a po części i dziś leży w odmiennym stanowisku wobec języka. językoznawstwo wzięło za przedmiot badania język sam w sobie, język jako funkcję i wytwór duszy względnie kultury ludzkiej, nie oglądając się na literaturę. Ewolucja zapatrywań odbywała się jednak powoli i zasadnicze stanowisko nie od razu się zmieniło. Językoznawstwo indoeuropejskie, powstawszy z początkiem wieku X IX, przejęło opracowany dotąd przez filologię, a raczej przez rozmaite filologie materiał: indyjski (sanskrycki), grecki, łaciński, germański itd. Dopatrzywszy się związku genetycznego między całym szeregiem języków Europy i Azji i rozpatrując systematycznie i szczegółowo te związki i ich rozwój, musiało z konieczności zwrócić uwagę na przeobrażanie się konkretnych zjawisk językowych, głosek, form, znaczeń itd., i starać się ujmować te zmiany w szeregi, grupując je wedle cech wspómych. Spostrzeżono z jednej strony znaczną prawidłowość w tych zmianach i odpowiednikach między jednym językiem a drugim, z drugiej zaś liczne odstępstwa, czyli to, co znano i dawniej, tylko w znacznie ciaśniejszym zakresie, jako regułę i wyjątek. I dosyć długo obracało się językoznawstwo w tych ramach, kładąc podstawy historyczno-porównawczej gramatyki języków indoeuropejskich, a różniąc się od filologii klasycznej główI1ie tylko szerokim zakresem przedmiotu i rozległością historycznego widnokręgu, niewiele zaś swym zasadniczym stosunkiem do przedmiotu. Zwoma dopiero uświadomiono sobie, że przede wszystkim trzeba koniecznie wniknąć głębiej w istotę badanego przedmiotu, a najlepszym dowodem, z jaką trudnością. to się działo, jest okoliczność, że to nowe stanowisko, jasno określone i wyrażone, wywołało w ósmym dziesiątku lat zeszłego wieku wśród indoeuropeistów rodzaj rewolucji. Wówczas to powiedziano sobie między innymi, że dla zdania sobie sprawy z istoty zjawisk językowych jest rzeczą nieodzowną a jasną jak słońce, aby się zwrócić do języków żywych, zatem dostępnych badaniu w całej pełni, przede wszystkim zaś do języka ojczystego, jako takiego, który badaczowi jest najdokładniej, aż do najdrobniejszych odcieni znany, a zarazem, który jest dla niego żywym w najwyższym stopniu. Żądanie i stanowisko niewątpliwie słuszne. To była jedna droga, po której zaczęto schodzić ostatecznie do narzeczy. Po wtóre: dla samych podstaw historycznej gramatyki języków indoeuropejskich było rzeczą bardzo ważną ustalenie ich rozwoju fonetycznego, stwierdzenie, jakie zmiany głoskowe w nich się odbyły, czyli ustalenie tak zwanych (nieszczęśliwie) praw głosowych. Zauważono przy tym, że liczne nieraz odstępstwa od jakiejś zmiany fonetycznej polegają nie tylko na tym, że działanie owej tendencji fonetycznej zostało wstrzymane lub usunięte przez inną tendencję fonetyczną albo przez działanie tzw. analogii, to jest wyrównywania powstałych różnic fonetycznych pod wpływem pokrewnych form lub wyrazów (np. w polskim żonie zamiast dawniejszego, fonetycznie regularnego żenie, pod wpływem obocznych form żona, żony, żonę, żoną itd.), ale często także wskutek mieszania różnych właściwie narzeczy. Np. dosyć liczne w ogólnym języku greckim, polegającym w zasadzie na narzeczu attyckim, a (a) zamiast oczekiwanego wedle znanej tendencji fonetycznej tego (i jońskiego) narzecza  (e) pochodzą także stąd, że do tego, ogólnego języka dostały się różne wyrazy doryckie lub eolskie, gdzie tej zmiany fonetycznej nie było. A to przecież, mówiono sobie, nie jest rzecz właściwie naturama. Ba, pominąwszy pewną ilość wyrazów, wziętych po prostu jako terminy techniczne, np. doryckie […] spotykamyw dramacie attyckim w chórach co chwila doryckie a, a przecież żaden Ateńczyk tak naprawdę w życiu codziennym nie mówił. A jeśli się przypatrzymy jakiemu dialektowi żyjącemu, to spostrzeżemy w nim zadziwiającą prawidłowość w przeprowadzeniu tendencji fonetycznych. Zarysowała się zatem niby sama z siebie różnica między naturalnym a kulturalnym stanem języka. I powiedziano sobie, że wprawdzie żaden z języków indoeuropejskich wraz ze swymi narzeczami nie przedstawia stanu nie dotkniętego jeszcze przez kulturę, ale im jaki język jest temu stanowi bliższy, tym mniej w nim będzie wyjątków od praw głosowych. Przy sposobności obrachunku krytycznego i zasadniczego, jakie przeprowadzało nowsze językoznawstwo ze swymi poprzednikami, powiedział Brugmann Curtiusowi co następuje: «Zaleciłbym Curtiusowi zamiast się zwracać do książek, w których przecież jest prawie zawsze mowa tylko o minionych fazach językowych, dostępnych zatem tylko poprzez zaciemniające medium pisma, aby się raz poinformował u żywych narzeczy ludowych, albo wprost, albo z książek, w których są naukowo dokładnie przedstawione. Przypuszczam, że się zadziwi, jak regularnie, w porównaniu z językiem piśmiennym, jest tu utrzymany ten sam kierunek zmian fonetycznych» (Brugmann, Zum heutigen Stand der Sprachwissenschaft, 1885, str. 64 nast., przypisek). I tu dochodzimy do jądra kwestii. Brugmann wprawdzie mówił wyraźnie, roztrząsając wzajemny stosunek filologii i lingwistyki: «Nie więcej uprawnione jest twierdzenie, z którym i dziś jeszcze często się spotyka zarówno wśród filologów jak lingwistów, że do filologii należy z istoty rzeczy badanie strony kulturalnej (Culturseite), a do lingwistyki badanie strony naturalnej (Naturseite) języka. Przez stronę kulturalną rozumieją traktowanie języka w duszy i ustach ludzi wykształconych, zwłaszcza zaś w literaturze. Za stronę naturamą uważa się natomiast postać języka w duszy człowieka naiwnego, to znaczy zwykły, naturamy sposób mówienia człowieka prostego. Tu trzeba przyznać, że dotychczas filologia badała rzeczywiście więcej ten wyższy, a lingwistyka ten niższy sposób mówienia. Ale też tylko tyle. Jeżeli filolog z dawna zwraca uwagę przeważnie na język kultywowany, to robi to z powodu jego stosunku do literatury oraz ponieważ się stara uchwycić indywiduamość każdego pisarza z osobna. Ale nie jest to nic wyłącznie filologicznego. Językoznawstwo samo przez się wymaga, aby badacz rozpatrywał życie języka aż do jego najbardziej swoistych rozgałęzień. Wszakże każdy językowy wytwór (Schopfung) jest dziełem jednostki, wszystko jedno czy to się da rozpoznać z przekazanej postaci, czy nie. A chociażby jednostka mówiła i pisała nie wiem jak szczegómie, chociażby udział jej refleksji, zwłaszcza artystycznej, w jej produkcji językowej był nie wiedzieć jak wielki, to jej twórczość językowa zależy zawsze od tych samych psychicznych i fizycznych zasadniczych czynników jak u każdego innego, a zatem jest równie dobrze przedmiotem badania językoznawstwa, jak jakiekolwiek inne mówienie. Jeżeli porównawczy lingwiści dotychczas zajmowali się przeważnie stroną naturamą, to dlatego, że historyczno językowe badanie powinno od tej strony zaczynać. Zanim się można zwrócić do. indywiduamych kształtowań, nieznacznie tylko odbiegających od całości, od jej przeciętnego poziomu, musi się stwierdzić zasadnicze fakty i ogóme zarysy rozwoju językowego. jest przy tym rzeczą naturalną, że naprzód się uwzględnia tę stronę rozwoju językowego, w której działanie oboczne czynników jest najmniej złożone, gdzie zatem te czynniki najłatwiej dadzą się z osobna oglądać. Tą stroną jest właśnie zwykła codzienna mowa. językoznawstwo indoeuropejskie jest jeszcze zanadto w początkach, abyśmy mogli od tego swego najbliższego zadania częściej, a nie tylko przygodnie, odstępować i zajmować się zawilszymi pytaniami języka hodowanego. W przyszłości będzie się jednak musiało i na nie zwrócić szczegónlą uwagę. Oczywiście filolog jako taki powinien także stronę naturalną uwzględniać, tak samo jak on, np. jako archeolog, ma badać nie tylko rozwój budowy świątyń i innych rodzajów artystycznej architektury, ale także rozwój prostego domu mieszkalnego. A zatem chodzi tu tylko o podział pracy, który zresztą ani był kiedykolwiek zupełny, ani będzie się mógł stale utrzymać w tym stopniu co dzisiaj. Nie podkreślano by zresztą tak różnicy między filologicznym a lingwistycznym badaniem języka, gdyby nie to, że udział refleksji w. mowie kultywowanej albo uszlachetnionej w porównaniu z naiwną mową przedstawiano sobie większy, niż jest naprawdę» (w przytoczonej książce, str. 19 nast.). To stanowisko zajmuje Brugmann i dzisiaj w najogómiejszej zasadzie. Ale podział pracy wydaje mu się już stałym, prawie koniecznym. Z jakości zadania porównawczych językoznawców wynika, że na pewne strony życia językowego nawet w starszych epokach, którymi się przeważnie zajmują, miało zwracają uwagi. Przede wszystkim na indywiduale używanie języka w literaturze. W tym względzie stwierdza dziś Brugmann krótko i stanowczo: «To, co porównawczy indoeuropeista jako taki dobywa, rzuca światło przede wszystkim na ogólny usus językowy danego narodu, na kształtowanie się języka w duszy człowieka prostego. To zaś, jak na podstawie codziennej, naturalnej mowy przyszło do szczegómego jej kształtowania, jako języka literatury danego narodu, jak znowu poszczególni pisarze z tym językiem się obchodzą i jakie są wzajemne stosunki między językiem codziennym a piśmiennym, to pozostawia się specjaliście» (Grundriss der vergleichenden GramJnatik der indogermanischen Sprachen, 1 2 1897, str. 31). Brugmann mówi wprawdzie bezpośrednio dalej: «W ten sposób istnieje w badaniu języków indoeuropejskich podział pracy, stojący w ścisłym związku z kierunkiem rozwoju, jaki nauka z dawna miała i mieć musiała. Czy przy tym jednostka zakreśla sobie szerzej czy ciaśniej granice badania, w każdym razie wszyscy pracujący na tym polu muszą mieć świadomość związku między poszczególnymi częściami, świadomość tego, że wszyscy razem pracują nad wielkim zadaniem wyjaśnienia dziejów indoeur. języków i skazani są w naj rozmaitszych kierunkach na pomoc wzajemną, a zarazem tego, że wszyscy jednako mają się kierować ustalonymi wynikami nauki o zasadach rozwoju językowego, a z drugiej strony także przyczyniać się do postępu tej nauki, szukając w szczegółach czynnika ogólnego». Te słowa osłabiają nieco znaczenie owego podziału pracy, ale nie bardzo; zresztą nie o to idzie. Otóż prawie w całości można się pisać na te zapatrywania, że w gruncie rzeczy zadanie filologa i lingwisty jest jednakie, a zmienia się tylko stosownie do wybranego zakresu badania oraz koniecznego podziału pracy. Przytoczone słowa Bruginanna z r. 1885 wydają się takie rozumne, wszechstronne i nieuprzedzone, że zarówno filolog jak językoznawca przyklasnąć im może. A jednakowoż pozostały one tylko na papierze i prawie u wszystkich lingwistów, wielkich i luałych, stwierdzić można co najmniej bagatelizowanie języka literackiego. Weźmy parę wyznań z ostatnich czasów. Znany badacz języka rumuńskiego Weigand mówi á propos swego wielkiego atlasu lingwistycznego rumuńszczyzny tak: «W Niemczech, Francji lub Włoszech byłoby rzeczą niemożliwą wynaleźć ludzi, zupełnie womych od wpływu języka literackiego. Nie trzeba tylko sądzić, że wystarcza pytać analfabetę, aby usłysz-eć naturamie rozwinięty dialekt. W krajach bardziej kulturamych nie ma już w ogóle takich narzeczy. Zapas wyrazów i wymowa uległy wpływowi mniej lub więcej sztucznego języka piśmiennego nie tylko przez szkołę i gazety, ale jeszcze więcej przez obcowanie - nawet w najodleglejszych okolicach. Ale na obszarze rumuńskim panują stosunki zasadniczo różne. Cały język literacki jest młody i zaczyna dopiero teraz z miast wnikać w szerszych rozmiarach do języka ludowego przez obcowanie, zwłaszcza zaś służbę wojskową. Wpływ szkoły jest jeszcze bardzo mały, poza Królestwem Rumunii w ogóle żaden. W całej Besarabii, w Marmaroszu, w różnych ustronnych okolicach górskich Siedmiogrodu i Banatu mówi chłop rzeczywiście jeszcze czystym językiem ludowym» (Weigand: Fünfzehnter Jahresbericht des Instituts für Rumänische Sprache zu Leipzig 1909, str. 135). A w innym miejscu: «W ogóle, jeżeli chcemy rozwinąć pytania o zmianach językowych, tworzeniu się narzeczy, granicach dialektycznych, mieszaniu się narzeczy itd., musimy się uwolnić od rozpatrywania języków piśmiennych. Powstanie języka literackiego jest osobną sprawą, którą na każdym obszarze osobno trzeba załatwiać, ponieważ panowały szczególne warunki, które trzeba wyjaśnić» (w przytoczonym miejscu, str. 145). Jeden z młodszych językoznawców, dobrze zresztą przygotowany, Jokl powiada znowu: «...rozróżnianie języka poprawnego (Hochsprache) od pospolitego (Vulgär- oder Trivialsprache) ...może służyć do celów estetycznych, stylistycznych, literackich, ale dla badania językoznawczego, którego przedmiotem jest «strona naturama» (Naturseite), a nie «kulturalna» (Kulturseite) języka, nie ma tego znaczenia» (Indogermanische Forschungen XXV I I, 303). Appel stwierdza: «język książkowy, literacki jest w pewnej mierze wytworem sztuki. Lingwista jest skłonny upatrywać tu spaczenie naturamego rozwoju jednego z narzeczy miejscowych pod wpływem czynników kulturalnych, sztucznych, pewnego stopnia uświadomienia w rzeczach językowych. Filolog uwydatnia, podkreśla to pielęgnowanie języka literackiego przy pomocy wysiłków indywiduamych wobec przyjaznych warunków politycznych i innych, w kraju i z zewnątrz... » (Stanowisko językoznawstwa pośród innych nauk, 1913, str. 24). I trzeba powiedzieć: nic dziwnego. Nic dziwnego w tym przeciwstawianiu czystego, naturalnego języka ludowego a sztucznego piśmiennego, skoro na dnie leżą zapatrywania zasadniczo fałszywe. Brugmann mówi, że żadne ze znanych indoeuropejskich narzeczy nie przedstawia całkiem czysto «stanu natury» (Naturzustand) i że między narzeczami, temu stanowi najbliższymi, w których bezwzględną prawidłowość rozwoju fonetycznego można stwierdzić niezliczoną ilość razy, a narzeczami, najbardziej oddalonymi od owego stanu, w których tę regularność fonetyczną dotąd rzadziej wykazano, są tylko różnice stopnia a nie rodzaju (Grad- względnie Artunterschiede, to znaczy: jest między nimi tylko różnica ilościowa, a nie jakościowa). (Zum heutigen Stand der Sprachwissenschaft, str. 64 nast.). Na takie ujęcie różnicy zgoda, ale nie podobna się godzić na to ciągłe podkreślanie naturalności jako cechy, właściwej językowi ludowemu, a sztuczności jako cechy języka piśmiennego. l. Każdy język, choćby, wedle określenia lingwistycznego, naj naturalniejszy, język pierwszego lepszego szczepu zgoła niepiśmiennego, wykazuje także ten typ: który byśmy nazwali «literackim», piśmiennym, czy wyższym, niecodziennym, a zatem niby «sztucznym». Przykładów jest pełno. Weźmy wydaną niedawno przez naszą Akademię Umiejętności książkę B. Piłsudskiego: Materials for the study of the Ainu language and folklore, 1912. I cóż widzimy? Ten szczep, żyjący na Sachalinie, te dzieci przyrody, którym obce jest pismo, mają swoją «literaturę», tak jest, rzeczywistą «literaturę», starszą i nowszą, z najrozmaitszymi działami i rodzajami, prozaiczną i wierszowaną. I w zgodzie z tym język także «literacki, piśmienny», zwłaszcza także język starszy, z całym zasobem wyrazów, form i zwrotów, w życiu codziennym zgoła nie używanych, wielu Ajnou} nawet nie znanych. I to samo wszędzie w Azji, Ameryce, Afryce i Oceanii, nawet u «najdzikszych» szczepów, jak się o tym łatwo z olbrzymiej odnośnej literatury przekonać można. Żeby przytoczyć jeszcze jaki przykład, nam Polakom zbiegiem okoliczności bliższy, wskażę na poezję jakutów, której próbki dał Sieroszewski w swej znanej książce. I tak samo było zawsze. Tacyt pisze o Germanach: «Celebrant canninibus antiquis, quod unum apud iIlos memoriae et annalium genus est, Tuistonem deum terra editum et filium Mannum originem gentis conditoresque» (Germania 2). Albo: «Fuisse apud eos et Herculem memorant, primumque omnium virorum fortium ituri in proelia canunt. Sunt iBis haec quoque carmina, quorum relatu, quem barditum vocant, accendunt animos futuraeque pugnae fortunam ipso cantu augurantur» (tamże 3). A przecież był to lud, wówczas jeszcze bardzo niby w pierwotnym stanie żyjący: «lpse eorum opinioni accedo, qui Germaniae popu los nullis aliarum nationum conubiis infectos propriam et sinceram et tantum sui similem gentem extitisse arbitrantuf» (tamże 4). I wiele innych podobnych świadectw można przytoczyć. Tak było zawsze i wszędzie, tak jest i dzisiaj. pługie wieki żyły bohaterskie pieśni, podania historyczne i mityczne u Greków, Hindusów.i tak dalej bez końca tylko w pamięci, zanim je zapisano, ale to była rzeczywista «literatura», zanim powstała literatura pisana. I dziś wśród ludów cywilizowanych, w sercu Europy, jest jeszcze to samo: idźmy na odludne Polesie lub indziej, a znajdziemy tam u ludu, zgoła niepiśmiennego, całą obfitą literaturę i język także «literacki» obok codziennego. I inaczej być nie może, bo każdy szczep, choćby wedle pospolitego określenia najpierwotniejszy, ma za sobą tysiące i tysiące lat rozwoju kulturalnego: jakiejś species człowieka «pierwotnego, dzikiego, w stanie przyrody zostającego» nie znamy, ludów bez kultury nie ma. Wystarczy zatrzymać na tym nieco swą uwagę, aby zdać sobie z tego sprawę. Zapomina się przy tym pospolicie o jednej ważnej rzeczy, mianowicie o tym, że ludy tzw. pierwotne mają inną po części kulturę, niż ludy cywilizowane, mają mnóstwo rzeczy w zakresie zarówno kultury materiamej jak duchowej, któreśmy przeważnie dawno, dawno przebyli i o nich zapomnieli od wieków, ale po części takich także, którycheśmy nigdy nie mieli, które nam są obce i nie znane, podobnie jak na odwrót nasza kultura jest im obca i niepoj ęta. I nie można twierdzić, jakoby absolutnie nic z tej nam obcej kultury ludów, zwanych «niecywilizowanymi», nie miało może wartości i na przyszłość, jakoby ta kultura, do której się dzisiaj doszło, była w całej swej rozciągłości i we wszystkich swych szczegółach jedynie możliwą i dobrą. W każdym razie można i trzeba rozróżniać różne epoki rozwojowe, ludy paleo-, medioi neokulturame, ale nie mówić o człowieku z kulturą i bez kultury oczywiście o ile mamy na myśli istotne określenia naukowe. 3. W szczegómości jest nonsensem mówić o języku w stanie «naturalnym», czy jak tam i przeciwstawiać go językowi «kulturalnemu», czy jak tam. Język jest specyficznym tworem ludzkiej «kultury» i mówić o języku pozostającym w czystym stanie przyrody jest contradictio in adiecto. 4. Wszystkie czynniki, składające się na twórczość językową, codzienną i artystyczną, są obecne i działają równie dobrze u najdzikszych jak i najbardziej cywilizowanych ludów, bo płyną z zasadniczej istoty psychicznej. a. Wszędzie jest «literatura», wszędzie jest język także „literack» czy «sztuczny», wszędzie jednostka, bardziej obdarzona, wpływa indywidualnie, bo wszędzie i zawsze jest całe bogactwo nastrojów i falowań duszy, chęć wypoczynku i wzniesienia się nad szarą i ponurą powszedniość, chęć zaznaczenia swego «ja» i wzniesienia się nad innych, wszędzie są radości, bóle i ogromne tęsknoty, pragnienie swobodnej igraszki i przeraźliwe pytania o życiu i śmierci, człowieku i bogu. «Dziki» może bardziej potrzebuje przebywać często w sferze «artystycznej, literackiej» niż ktokolwiek z nas: jakżeby on bez tego wytrzymał to bezlitosne życie, to życie, które charakterystyczny zwrot Ostiaków nazywa «ostrym jak brzytwa». b. Wpływ szkoły i kościoła na język ludowy, wpływ języka piśmiennego na codzienny wydaje się ludziom czymś bardzo «sztucznym», w «naturalnych» warunkach nie istniejącym. Szczytem «sztuczności», możliwym tylko w skomplikowanych warunkach cywilizacyjnych, wydaje się ludziom wpływ nie już innego narzecza, ale języka zgoła o b ce go, a nawet używanie wprost obcego języka jako «piśmiennego», jak dajmy na to łaciny w Europie średniowiecznej albo staro-cerkiewno-słowiańskiego dawniej u Rumunów. Wszystko to bywa jednak równie często u ludów «dzikich», u «barbarzyńców», jak tego przykładów garściami można przytaczać (tylko bez dodatku «pisma» i «pisanej literatury»); może nawet częściej i pospoliciej i konieczniej, bo stan i właściwość psychiki, odrębność i odporność psychiczna ludów bardziej pierwotnych są chwiejniejsze, niż na wyższych stopniach cywilizacji. Weźmy z jednej strony ogromny, przygniatający prawie wpływ języka niemieckiego i rosyjskiego na Polaków w Prusiech i Rosji, odbywający się nie tylko siłą faktycznych stosunków, ale i świadomie prowadzony, poparty wszelkimi środkami, jakie tylko te państwa i narody mają do rozporządzenia, i rezultaty tego, a z drugiej strony rozszerzanie się języka łacińskiego w starożytności i zapytajmy, czy dzisiaj taka szybka i dokładna romanizacja byłaby możliwa. Wiemy z historii, że całe szeregi plemion germańskich wynarodowiły się językowo pod wpływem wyższej wówczas kultury celtyckiej i porównajmy z tym miarę późniejszego wpływu Francji na Niemców. Weźmy pierwszą lepszą okolicę Azji lub Afryki: wszędzie widzimy, że język sąsiadów, uważany z jakiegokolwiek powodu za «wyższy», z łatwością się szerzy, staje się językiem «wyższym», tj. niby «piśmiennym». W zasadzie to samo obserwujemy i dzisiaj w Europie: chłop, robotnik daleko łatwiej przejmuje język obcy i w ogóle daleko łatwiej się wynaradawia, niż człowiek wykształcony. I to jest naturalne, bo stopień odporności psychicznej, siła poczucia odrębności narodowej stoi w prostym stosunku do rozwoju i bogactwa treści, składającej się na życie psychiczne człowieka. Można zatem zapytać: czy raczej stosunki językowe ludów pierwotniejszych nie są po tym względem „sztuczniejsze» niż u ludów cywilizowanych? c. Mówi się, że w języku piśmiennym większą rolę gra udział świadomości niż w mowie codziennej i że dlatego ten pierwszy nie przedstawia prostych, normalnych warunków rozwoju. Przede wszystkim w ogóle i w zasadzie mówienie jest objawem tylko świadomym, a że się odbywa przeważnie automatycznie, to co innego ale nie chcę zatrzymywać się teraz tutaj na tej stronie pytania i podnoszę tylko twierdzenie postawione, że świadomy wpływ na kształtowanie języka piśmiennego ze strony piszących itd. jest większy niż takiż wpływ na język ludowy, codzienny ze strony mówiących. Mnie się to wydaje mocno wątpliwe. Po pierwsze, takich znacznych różnic indywidualnych we wszystkich zakresach zjawisk językowych, jakie po wiele razy stwierdzono nawet w bardzo małych językach szczepowych, nawet w narzeczach jednej osady, nie bywa zazwyczaj w zwartych grupach ludzi wykształconych: zjawiają się tylko przelotnie przez przypływ z zewnątrz i wnet znikają. Niewątpliwie ogólny stosunek jest taki, że im dalej w tył w rozwoju kulturalnym człowieka, tym większe zróżniczkowanie jednostek, a tym mniejsze zróżniczkowanie grup - im zaś dalej naprzód w tym rozwoju, tym większe zróżniczkowanie grup, a tym mniejsze jednostek. Ale mamy i bezpośrednie, jasne dowody na to, że udział «świadomości» w stosunku do języka nawet u ludów «pierwotnych», a nie tylko u ludu «prostego», jest większy niż u warstw wykształconych. Po całym świecie są bardzo rozpowszechnione języki czyli sposoby mówienia «tajne» czyli zupełnie «sztuczne», już to polegające na obcym materiale językowym, już to na całkiem «świadomych» nowotworach w obrębie wyrazów, już to - bardzo pospolicie na wstawianiu rozmaitych zgłosek wedle rozmaitych systemów. Używają tych języków nie tylko różne grupy zawodowe, myśliwi, rybacy itd., mężczyźni i kobiety, ale także młodzież, dzieci itd., itd. Czy to nie jest świadome przekształcanie języka i świadolne odnoszenie się do niego? Języki stanowe, socjalne są także u ludów cywilizowanych, ale graJą stanowczo mniejszą rolę, bo mniejsza jest potrzeba odgradzania się jednej grupy od drugich, z wyjątkiem złodziei itp., a już ogólne używanie np. przez młodzież sztucznego sposobu mówienia spotyka się tu częściej tylko u ludu wiejskiego. Jest jeszcze jeden objaw swiadomego działania na język, w takich rozmiarach nie znany na wyższych stopniach kultury, a wykazujący zarazem inne dwa czynniki, wpływ jednostki oraz stopień znaczenia, przypisywanego językowi, rzekomo daleko większe u ludzi wykształconych i daleko więcej się odbijające w językach piśmiennych, które także dlatego mają być «sztuczniejsze» jest to tzw. tabu językowe, rugujące np. po śmierci wodza plemienia wszystkie wyrazy przypominające jego imię, wskutek czego zastępuje się je innymi; podobnie na wyprawach myśliwskich lub rybackich systematycznie unika się nazywania zwierząt, na które się poluje, zwykłymi wyrazami; opisuje się je i tamte z biegiem czasu znikają. Ten czynnik, znany pod nazwą «eufemizmu», działa oczywiście i na wyższych stopniach kultury, ale wynika z innych przeważnie nastrojów, a w żadnym razie nie działa tak bezwzględnie, jak u «dzikich». Widać też z tego faktu, że człowiek «pierwotny» daleko większe znaczenie przypisuje językowi, jego wyrazom, niż człowiek «kulturalny»: dla «dzikiego» wyraz, pojęcie i rzecz sama, to prawie jedno i to samo.. Co do wpływu jednostki, to dodam jeszcze: jest niewątpliwe i jasne, że im pierwotniejsze stosunki kulturalne, tym on bywa i musi być silniejszy z racji już poruszanych, a które czytelnik tu dodać sobie może. I przenosząc się w stosunki dzisiejsze Europy powiem: najgenialniejszy i najbardziej wzięty pisarz nie wpływa tak na język swego czytającego społeczeństwa, jak pierwszy lepszy parobek, wracający do wsi z wojska, na język swego środowiska, jeżeli tylko jest jednostką po swojemu wybitną i wpływową.. O ileż wszechstronniejszy, silniejszy i dłuższy jest wpływ języka niemieckiego w Galicji na warstwy wykształcone niż na lud wiejski, a mimo to nasz język codzienny jest czyściejszy niż język robotnika lub chłopa. jeżeli na nas działa silnie w pewnych zakresach życia językowego, to za to na lud w innych daleko silniej. 5. Jest stanowczo złudzeniem ogólnikowe twierdzenie, że w naturalnej mowie ludowej, w narzeczach zwłaszcza bardziej odosobnionych, panuje większa stałość i konsekwencj a w przeprowadzeniu tendencji fonetycznych czyli tzw. praw' głosowych, niż w językach piśmiennych. W niektórych względach tak, ale za to w innych przeciwnie! W ustronnym narzeczu, językowo bardziej samemu sobie pozostawionym, będzie zapewne mniej odstępstw fonetycznych od pewnej tendencji, spowodowanych przejmowaniem wyrazów z narzeczy innych lub języków obcych, i w tym kierunku prawidłowość będzie większa. Ale za to indywidualne zróżniczkowanie zarówno mowy poszczególnych jednostek jak poszczególnych wyrazów jest daleko większe niż w społeczenstwie mówiącym językiem piśmiennym i w tym kierunku prawidłowość będzie mniejsza. Bo wprawdzie życie pewnego szczepu w jakiejś ustronnej okolicy może być i często bywa kulturalnie prostsze, powolniejsze, jednolitsze niż ludności stolicy europejskiej, ale za to psychika tam jest w ogóle chwiejniejsza i luźniejsza. Stąd to fakt niewątpliwy, ciągle stwierdzany, że najpospolitsze wyrazy mają w narzeczach ludowych najrozmaitszy wygląd wbrew ogólnym tzw. prawom głosowym, w nich działającym. 6. Nie ulega w ogóle wątpliwości, że im prostsze i pierwotniejsze jest życie językowe danej grupy ludzkiej, tym szybszą i gwałtowniejszą jest jego ewolucja w wielu kierunkach (nie wszystkich), także w fonetyce. Wystarczy porównać rozwój nowszych języków europejskich, albo indoeuropejskich w ogóle lub semickich z rozwojem języków ugrofińskich lub afrykańskich z grupy bantu. Taka stałość i takie umiarkowanie rozwoju językowego, jakie widzimy w nowożytnej Europie, są niemożliwe w Afryce lub Australii. Oczywiście wielką rolę gra tu usposobienie ogólne ludu i jego stan socjalny: prosta rzecz, że lud z natury leniwszy, bierniejszy, mniej ulegający wrażeniom, a słabszy charakterem, z drugiej zaś strony jednolitszy pod względem warunków bytu, otoczenia i zajęcia będzie językowo rozwijać się i różniczkować wolniej, niż posiadający w tych względach inne warunki i właściwości. 7. A zatem można, zdaje mi się, stwierdzić w ogóle, że jeżeli powszechnie się utrzymuje, że język ludowy i języki tzw. niecywiIizowanych szczepów pod wielu względami przedstawiają «naturalniejsze» stosunki i zjawiska rozwoju; niż języki tzw. piśmienne, to z całą słusznością można i należy wobec tego podkreślić, że na odwrót język ludowy i języki tzw. niecywilizowanych szczepów pod wielu względami przedstawiają «sztuczniejsze» stosunki i zjawiska rozwoju w porównaniu z tamtymi. Oczywiście naprawdę rzecz należy ująć tak: paleokulturalne warunki bytu i rozwoju językowego różnią się przy całej zasadniczej jednakowości podłoża psychicznego znacznie i wielostronnie od neokulturalnych warunków. Jednostronne ujmowanie różnicy jest fałszywe. W każdym razie język piśmienny oraz odpowiadający mu język codzienny odnośnych warstw danego społeczeństwa jest w zasadzie kulturalnie i wartościowo wyższy niż język ludowy itd., chyba, że wyższej kulturze odmówilibyśmy w ogóle w porównaniu z niższą większej wartości. Oczywiście nie wyklucza to różnych szczegółowych i czasowych dziwactw i chorób, o czym może innym razem, ale to w zasadzie nic nie zmienia i pojawia się zresztą równie dobrze, chociaż w innych postaciach, także w językach tzw. prymitywnych. Nieraz język literacki dochodzi do skrajnego stadium rozwoju, do skrajnego skostnienia w swym pseudoklasycyzmie, co jest oczywiście tylko jednym z objawów skostnienia życiowego danych warstw narodu, zatraca związek z życiem całego ludu j wtedy następuje rewolucja «romantyczna» czy jaka inna. Wiele tego przykładów. Ale trzeba pamiętać, że języki szczepów tzw. pierwotnych jeszcze łatwiej wpadają w jednostronny rozwój i dochodzą, tak jak wiele innych przejawów życia tych plemion, do potwornych nieraz zboczeń, o czym w poprzedniej rozprawce wspominałem. U niemieckich językoznawców co chwila spotyka się nazywania, a raczej przezywania języka piśmiennego mianem «hodowanego» (gezuchtete Sprache) w przeciwstawieniu do «swobodnej» mowy Judowej. Jest to wielka jednostronność. Hodowanym można nazwać język dworskiej poezji sanskryckiej, język skaldów skandynawskich, poezji celtyckiej (staroiryjskiej) itd., to jest postać języka pielęgnowaną z całą uwagą przez całe pokolenia w pewnych kołach do szczególnych celów, która z biegiem czasu daleko odbiegła od języka powszechnego, zrosła się z pewnym ciasnym zakresem objawów życiowych i zmartwiała. Hodowanym można jeszcze nazwać język greckiego eposu, chórów w dramatach itd., język «klasyków» u różnych narodów w różnych epokach, do pewnego stopnia w ogóle język poezji. Ale «hodowanym» jest także język w ogóle, bo zawsze i wszędzie człowiek musi i chce się wyrażać także starannie, poprawnie, z szacunkiem, pięknie itd. tak, aby wywrzeć zamierzone wrażenie. Można więc i trzeba rozróżniać typ mowy swobodny i afektowy z całą nieskończoną gamą odcieni. Można więc i trzeba -rozróżniać typ mowy wedle różnych stopni kultury. A przy tym pamiętać, że u ludów, bardzo pod względem kultury «pierwotnych», spotykamy bardzo wybitnie «hodowane» sposoby mówienia i na odwrót, że język piśmienny, powszechny ludu wysoko stojącego zdąża ku «swobodzie». Postępować tak jak dotąd w językoznawstwie jest we zwyczaju, po jednej stronie stawiać naturalność, prostotę, swobodę, prawidłowość rozwoju i język ludowy, narzecza, mowę prymitywnych szczepów, a po drugiej sztuczność, kulturę, hodowanie i języki piśmienne - to rzeczywiście świadczy tylko o słabym zdawaniu sobie sprawy ze zjawisk językowych. Nie zamykam wcale oczu na właściwości i swoiste, nieraz bardzo złożone warunki rozwoju językowego, między innymi także języków piśmiennych, na nieskończoną rozmaitość typów mowy: przeciwnie, chciałem właśnie i ze swej strony zaprotestować przeciw ciasnemu widnokręgowi w tych rzeczach, bo dotąd mało w tym kierunku zrobiono i dotąd nie tylko ogół i filologowie, ale także językoznawcy widzą źdźbło w oku bliźniego swego, a belki we własnym nie widzą.