3. O poezji w języku Któż z nas tych lat nie pomni, gdy czytając lub raczej ucząc się Homera zawierał znajomość z Jutrzenką o różanych palcach rododaktylos Eos Zwłaszcza ci z nas, których żywsza wyobraźnia zwracała się już ku płci słabej, ale pięknej, widzieli zapewne przed sobą w wolnych od szkolnego strachu chwilach wiotkąpostać dziewiczą, zapowiadającą dzień w różowych promieniach i wyciągającą ku uśpionej ziemi ręce o długich, prześwietlonych palcach.. Ale na codzień to mówimy o zorzy porannej i nie widzimy nic szczególnego tam, gdzie stary prosty Grek widział różane palce kobiece. Albo nieraz mówimy o długich zielonych liściach drzew, palmy czy nie palmy - zwykła to rzecz i wyraz zwykły - a poeta widzi przed sobą palmę «zielonowłosą» na pustyni. Patrząc na brzozę płaczącąmy widzimy jej zwieszające się gałęzie i nic więcej, poeta - ramiona. i rozpuszczone warkocze wieśniaczki, kiedy płacze syna. A oczy i łzy ich, oczy «skier pełne, teraz pełne rosy»: ileż przenośni i obrazów spłynęło już z nich do poezji! I tak dalej i dalej: poezja, «matka. piękności, która gra cudzym uszom niepojęte rozkosze», pokazuje także cudzym. oczom niewidziane rzeczy i z jej dopiero pomocą, my nędzne płazy, grzebiące się w mule ziemskim, trochę tych rozkoszy zasłuchujemy, trochę tych piękności zawidujemy... Tak. Ale naprawdę, to te piękności i dziwy były mlekiem, którym matka-ziemia odkarmiła człowieka w jego niemowlęctwie, były strawą powszednią ludzkości, o której ona potem zapomniała, bo ją już dawno, dawno przeżyła. W owe czasy nie były to żadne szczególne dziwy i cuda, tylko rzeczy zwykłe i nie cała zresztą ludzkość o nich zapomniała, bo i dziś są jeszcze bardzo liczne pokolenia, które tak samo na świat patrzą, a których nikt o poezję nie posądza. Na przykład Indianin brazylijski nazywa jednym wyrazem ramiona ludzi i zwierząt, gałęzie drzew, promienie słońca, włosy i grzywę: mówiąc, ma oczywiście raz to, raz owo na myśli, bo te wyobrażenia rozróżnia, ale istota ich wszystkich jest dla niego ta sama i nie wyróżnia ich tak dalece, by je osobnymi wyrazami nazywać. A więc on widocznie inaczej nie tylko widzi, ale nie może widzieć: ramiona wyciągają się od ciała, idą od niego, są jego wydłużeniem, a tak samo gałęzie drzew i tak samo promienie' słońca czy miesiąca i wreszcie włosy spływające. I nic w tym nie ma dziwnego: przecież wszyscy nieraz widzimy promienie słońca, jak padają poprzez liście lub inaczej, a więc słońce je wyciąga, a więc są jego ramionami czy włosami. Wszyscy znamy wyrażenie: promień włosów; nieraz na przykład wcale nie fantastycznie nastrojone starsze damy stwierdzają z zadowoleniem, jakie daje oglądanie prawdy, że ta lub inna młoda osoba ma już siwy promień włosów. I choćby to wyszło z ust najniemiłszych, to jednak wydaje nam się trochę poetyczną przenośnią, bo przecież promień - to światła. Ale to znowu są tylko zapomniane rzeczy. U innych Słowian ten sam wyraz prócz promienia światła znaczy nić lub włókno, jeden splot powroza lub warkocza (jedną wojkę, jak mówią górale), a także źródło wody; w dawniejszej polszczyźnie podobnie, a i dziś jeszcze mówimy o promieniu wody tylko, że dawniej nie było w tym przenośni czy poezji, bo promień pochodzi od prucia i oznaczał różne podłużnie rozdzielające się rzeczy. Nie wiem, czy jaki poeta porównał kiedy parasol z nietoperzem, ale można sobie doskonale wyobrazić takie zestawienie na przykład w kapryśnych i fantastycznych wierszach Słowackiego j prawdopodobnie uderzyłoby nas ono swą trafnością, bo rozpięte skrzydła nietoperza naprawdę przypominają rozpięte na drutach poły parasola. Może nawet podziwialibyśmy pomysłową fantazję poety. Ale jeden z ludów afrykańskich bez szczególnie poetycznego uzdolnienia doszedł do tego samego: w języku szczepu jaunde parasol (nawiasem mówiąc niemiecki) nazywa się nietoperzem; to znaczy, kiedy ci Afrykańcy poznali parasol, to go tak widzieli, skojarzyli go z wyobrażeniem nietoperza, czyli mówiąc językiem psychologii w ten sposób go apercypowali. Kiedy mówimy o rączce jakiego przedmiotu, to nie widzimy w tym przyboru ze składu poezji, ale wyraz Morskie Oko jako nazwęjezior tatrzańskich albo nazywanie okna okiem wiatru u szczepów germańskich jesteśmy skłonni przypisać szczególnemu rozmachowi ludów, przyzwyczajonych do życia na szczytach gór lub szerokich morskich przestworzach. Ale różnica naprawdę jest tylko ta, że rączkę do pióra ma każdy z nas na stoliku, a Morskie Oko leży tylko w Tatrach; zapomnieliśmy też, że nasze okno znaczy po prostu tyle co oko, na Rusi każde jeziorko głębokie zowie się oknem, u Serbów toń głęboka na wodzie, różniąca się ciemniejszą barwą od reszty - okiem. Oko jest to po prostu otwór okrągławy. Gardziel rzeki lub źródła - to poezja, ale nasze źródło nic innego pierwotnie nie znaczy i jest rodzonym bratem gardła, tak samo jak ujście (dawniej uście) ustami, odnoga nogą i tak dalej bez końca. Niektóre ludy nazywają upływ krwi kwitnięciem, nie dla poezji, tylko dlatego, że dla nich kwiatem jest przede wszystkim kwiat czerwony; toteż u szczepów germańskich pierwiastek wyrazu, oznaczającego krew (Blut) jest ten sam, co wyrazu kwiat (Blume, Blute) i tak się też objaśnia wyrażenie naszego ludu, że dziewusze lica kwitną, bo są czerwone i dlatego też policzki są nazywane u wielu narodów jagodami, jablkami itd. Ale: «hrabia miał zdrowe, lecz blade jagody» - w poezji. Zapisano kiedyś takie opowiadanie u południowych Słowian, które przytaczam w dosłownym przekładzie: Na początku nie było nic, tylko Bóg i Bóg spał i śnił. Wieki wieków trwał sen jego. Ale było sądzono, że się przebudzi. Zbudziwszy się ze snu spojrzał dokoła i każde jego spojrzenie przemieniło się w gwiazdę. Bóg się zdumiał i ruszył w drogę, aby obejrzeć to, co stworzył swymi oczyma. Idzie, idzie, ale nigdzie końca ani kraju. Doszedł wreszcie i do naszej ziemi, ale już się był utrudził: pot mu na czoło wystąpił. Kropla znoju padła na ziemię, ożyła i oto powstał pierwszy człowiek. Boskie jego pochodzenie, ale nie na rozkosze został stworzony: z potu się zrodził i już od początku było mu sądzono trudzić, się i znoić. Prawda, że to mądre i ładne? Można się zadumać, skąd prosty chłop kraiński wymyślił taką rzecz, pełną mądrości i poezji. Ale on z pewnością nie był poetycznie nastrojony. On, waląc dzień za dniem swój pot w bruzdy ziemi, pokosy łąki, pnie w lesie ścinane, myślał może czasem nad tym, dlaczego tak się dzieje i w jego mętnej głowie niejasne pojęcie bóstwa i wspomnienie powieści biblijnej o początku człowieka z ziemi połączyło się z silnie odczuwanym krwawym znojem codziennego życia w jedną całość, pełną przyrodzonej a nie zamierzonej poezji. A że gwiazdy patrzą na nas, to przecież cała ludzkość tak myśli: one przecież na nas nawet mrugają. A cóż dopiero u dziecka! Tu dopiero widzimy tę niesłychaną łatwość kojarzenia się w duszy najrozmaitszych wyobrażeń, które dla nas już nic podobnego w sobie nie mają. Widać to zresztą nie tylko w nazywaniu jednym wyrazem naj rozmaitszych rzeczy, ale także w zdolności widzenia w kilku zygzakach nakreślonych najrozmaitszych przedmiotów. Właściwie jednak to nie tyle zdolność kojarzenia jest u dziecka większa, tylko zapas nabytych wyobrażeń jest u niego mały, a że każde nowe wyobrażenie pojmujemy na podstawie dotychczas odebranych, stąd owe dla nas nieraz niepojęte łączenia. Tak samo jak niepojętym dla nas jest to, że lud italski poznawszy po raz pierwszy słonia nazwał go - wołem libijskim, że cztery połączone patyki nazywa się kozłem lub kobylicą, że kilka gwiazd nazywa się wozem lub niedźwiedzicą, że ten sam wyraz oznacza u nas rybę, a u Niemców gąsienicę (Raupe) i tak dalej naprawdę bez końca. A zatem dziecko i człowiek pierwotny patrzą po wierzchu na świat i rzeczy i zwoJna dopiero się posuwają w ich rozpoznawaniu; to, co dla nas przez długą pracę niezliczonych pokoleń zostało już rozejrzane, rozebrane i wyróżnione, to dla nich ma jeszcze wspólne cechy. Jest to synteza pierwotna sui generis. My czasem w gorączce, w tępej bezczynności, w przemęczeniu wracamy na chwilę do tego stanu i wtedy widzimy rzeczy i podobieństwa, o jakich nam się nawet nie śni na jawie. Dawno już powiedziano, że język jest zbiorem pożółkłych metafor, ale to jest tylko względna prawda, bo większa część tego, co dziś przenośnią nazywamy, wcale przenośnią nie była. Jeszcze dziś, na najwyższym szczeblu swego rozwoju człowiek nie może myśleć ani mówić inaczej o bardzo wielu rzeczach: wszystko co się porusza, zegar, słońce, woda idzie, chodzi, bieży tak samo jak ludzie i zwierzęta. Od dawna zauważono i wyjaśniono, dlaczego zgryzota, troska, wzruszenie zostały nazwane od gryzienia, trzaskania, ruszania; dlaczego mówimy o ostrym głosie lub smaku: wszystko to dzieje się na podstawie podobnych lub takich samych wrażeń i uczuć. Dopiero ex post, kiedy człowiek się oddali od punktu powstania tych nazw i wyrazów, kiedy się posunie dalej w swym rozwoju i owe przedmioty, wyobrażenia, uczucia i wrażenia stanowczo już rozróżnia i za całkiem różne uważa, to mu się te nazwy, jeżeli na nie zwróci uwagę, wydają przenośniami. Przenośniami one są do pewnego stopnia, ale nie zamierzonymi, tak samo jak w nich i innych objawach życia pierwotnego jest sporo poezji, ale nie zamierzonej. I poezj ę człowiek zwolna poznaje. Narzucający się ex post człowiekowi stosunek do własnego języka, do własnego sposobu pojmowania świata, jaki w jego języku jest złożony, ma wielkie znaczenie, bo wywiera ze swej strony wpływ na rozwój człowieka. Poeta idzie tylko dalej po tej sa m e j drodze i musi nią iść, jeżeli chce trafić do dusz ludzkich. Ale są jeszcze inne ciekawe rzeczy: na przykład rodzaje w naszych językach polegają pierwotnie na dwóch objawach, na rozróżnianiu naturalnego rodzaju, samca i samicy u ludzi i zwierząt, oraz na kategoriach wartościowych, na rozróżnianiu ważniejszych i mniej, ważnych, wielkich, silnych, wspaniałych pojęć i innych małych, słabych, nędznych. Ale kiedy z biegiem czasu, wskutek koniecznego skostnienia, zautomatyzowania się tych środków, to jest tych form językowych i rozszerzenia ich na wszystkie wyrazy, każdy rzeczownik ustalił się w tym lub innym rodzaju, to to ma potem ogromny wpływ na umysłowość człowieka, na fantazję uosabiającą, na mitologię i poezję: bo jeżeli w jednym języku wskutek rozmaitych powodów wyraz oznaczający słońce ustalił się w rodzaju męskim a wyraz oznaczający księżyc w rodzaju żeńskim i to to musi oczywiście wpływać całkiem inaczej na pojmowanie stosunku tych wyobrażeń do siebie, na mit odnośny, niż tam, gdzie się stało odwrotnie; porównajmy tylko helios, luna (identyczna z naszą łuną), słońce, miesiąc, Sonne i tak dalej. Wiele mitów powstało tylko dlatego, że wyrazy mają rodzaj. I jest rzeczą jasną, że lud mający w swym języku rodzaje inaczej w ogóle patrzy się na świat niż lud, który ich nie zna wcale. Poeta, żyjąc wśród swego społeczeństwa, żywiąc się jego strawą, musi posiadać zdolność wracania niejako do owych źródeł twórczej duszy ludzkiej, objawiających się tak wyraźnie u człowieka pierwotnego i dziecka, nie przysypanych jeszcze rumowiskiem wznoszonego domu, zwanego kulturą. Zarówno dziecko jak barbarzyńca mają upodobanie namiętne w rytmice wszelakiej, czy ono polega na rytmice krwi i serca, czy innej, w to tutaj nie wchodzę. Znany to objaw, a odbiwszy się w języku, gdzie pierwotne wyrazy polegają w znacznej części na powtarzaniu (baba, niania, mama itd.), gdzie mamy rytmiczny układ zgłosek wyrazu i całego zdania, przechodzi do poezji jako rytm i rym, aliteracja i asonacja. Dojrzała męska proza unika jak wiadomo tych rzeczy, przynajmniej u niektórych narodów, ale początki każdej literatury noszą na sobie niezatarte piętno tej tkwiącej głęboko w żywych istotach właściwości. Zresztą początki twórczości naukowej, religijnej, poetycznej i w ogóle literackiej zlewają się zawsze ze sobą w zaraniu rozwoju społeczeństwa, a raczej są jednym źródłem, z którego wypływają potem różne strumienie. Dlatego to początki nauki i początki religii są zawsze w szacie rytmicznej albo poetycznej. Bo to wszystko są początki poznawania .bytu i świata, wypływającego bezpośrednio z uczucia. Poezja jest starą kolebką ludzkości, a jej kołysanie widać w języku.