4. Logika a język Nic pospolitszego, jak wprowadzanie logiki jako sędziego przy ocenie i rozpatrywaniu zjawisk językowych. Nic pospolitszego, jak potępianie pewnych wyrażeń dlatego, że są niby nielogiczne. Jeden z naszych kolegów zawsze wojuje przeciw zarzutce, bo przecież się jej nie zarzuca, tylko się ją wdziewa na siebie. Pewien radca szkolny nie znosi wyrażenia, że coś przynioslo korzyść, i jeżeli uczeń tak powie, to zaraz pyta: w czym, w koszyku? Wystarczy przejrzeć rubrykę zapytań w «Poradniku», aby się przekonać, jak często ludzie wysuwają logikę na pierwsze miejsce w obronie rzekomej poprawności językowej. Jeden potępia stuletnią rocznicę, bo wszak to nonsens, a co najmniej dwa grzyby w barszcz; innemu nie podoba się zwrot wieści czy słuchy chodzil, bo nie mają nóg, itd. bez końca. Ileż to ludzie napsuli sobie już krwi z powodu większej połowy albo tańcujących wieczorków! I tak było zawsze. Zwłaszcza ciasne dusze bakalarskie od wieków wywierały w ten sposób swój zły humor na językowej swobodzie i poezji. Poeta Ion, nieco młodszy kolega Sofoklesa, opowiada taką historyjkę: «Z poetą Sofoklesem spotkałem się na Chios, kiedy płynął jako strateg na Lesbos; człowiek to pełen humoru przy winie, dowcipny i ujmującego obejścia. Jego rodzinny przyjaciel a honorowy obywatel ateński Hermesialos podejmował go ucztą. Otóż kiedy chłopiec nalewający wino zaczerwienił się znacznie stojąc przy ogniu, Sofokles go spytał: Czy chcesz, aby wino sprawiało mi przyjemność? Chłopiec odpowiedział potakująco, a Sofokles rzekł; A więc powoli podawaj mi czaszę i odnoś ją powoli. Kiedy chłopiec zaczerwienił się na to jeszcze bardziej, Sofokles, zwracając się do swego sąsiada powiedział: Jak pięknie wyraził się Frynichos w tym wierszu: «Na purpurowych licach błyszczy płomień miłości». Na to uśmiechnął się nauczyciel Eretrieus i rzekł: Z pewnością jesteś doskonałym poetą, Sofoklesie, ale mimo to Frynichos niedobrze się wyraził, mówiąc o purpurowych policzkach pięknego chłopca. Bo gdyby malarz purpurową farbą pokrył policzki tego oto pacholęcia, toby to wcale ładnie nie wyglądało. Żadną miarą nie należy porównywać tego co jest piękne z czymś, co nieładnie wygląda. Rozśmiał się z tego Sofokles i rzekł: A więc nie podoba ci się, przyjacielu, ani ten zwrot Simonidesa, którym się Grecy zachwycają: «dziewica śląca słowa z swych ust purpurowych», ani to, kiedy Homer mówi o złotowłosym Apolinie. No, bo gdyby malarz wymalował go ze złotymi włosami, a nie z kruczymi, to obraz by na tym nie zyskał. Ani kiedy poeta mówi o różanych palcach. Bo gdyby ktoś palce na kolor róży pomalował, toby to były ręce farbiarza, a nie pięknej kobiety. Zaśnlieli się biesiadnicy, a Eretrieus zmieszal się wydrwiony i skarcony». Ci sami ludzie, których gniewa większa połowa, mówią spokojnie o pięcio- lub dziesięciodniowej kwarantannie, chociaż kwarantanna to, jak wiadomo, czterdziestodniówka; albo o złotym reńskim, chociaż jest srebrny, albo o szóstce, chociaż to dziesięć centów. Ci sami, którym nie daje spać tańcujący wieczorek, mówią bez namysłu na odwrót o niewidomym człowieku, chociaż to on nie widzi, a nie jego nie widać, albo o usłuchanym chłopcu itp. Ale, z drugiej strony, są przecież wyrażenia, które się ogólnie potępia, i to nie z innego powodu. Na przykład zwrot ubrać suknię, płaszcz, trzewiki, który się dosyć często słyszy zapewne pod wpływem niemczyzny: sich anziehen = ubrać się, a więc anziehen = ubrać. Ale tu wszyscy czystej krwi językowej Polacy czujemy, że to niestosowne, brzydkie, a nawet głupie i nielogiczne. I słusznie Tarnowski wytknął jednemu z młodszych pisarzy wyrażenie, że ktoś ubrał surdut, pytając: w co, w spodnie? Podobnie sławny zwrot:. jadqc do kościoła spotkały nas wilki, razi nas przeważnie swą nielogicznością itd., znowu możemy powiedzieć, bez końca. Więc jakże? Raz przykładanie łokcia logicznego jest głupstwem, a drugi raz nie? Czego się trzymać? Rzecz nie jest trudna, tylko, jak zwykle, trzeba się trochę zastanowić i zdać sobie ze zjawisk językowych w tym kierunku sprawę. Zasadnicze pytanie brzmi: Czy myślenie logiczne gra wielką rolę w języku? Odpowiedź na to jest, że bardzo niewielką, i rzecz to zrozumiała, bo jeżeli się trochę zastanowimy, to przyjdziemy łatwo do przekonania, że ściśle logicznemyślenie w życiu codziennym w ogóle nie gra zbyt wielkiej roli. Oczywiście nie znaczy to, że pospolicie wszyscy myślimy nielogicznie. Myślenie logiczne nie jest czymś zasadniczo różnym od zwykłego, jest ono tylko wyższą, doskonalszą fazą zwykłego psychologicznego myślenia, które jest jego naturalną i konieczną podstawą. Główna różnica polega na większym lub mniejszym stopniu świadomego zastanawiania się, refleksji. Otóż w życiu codziennym człowiek wyjątkowo tylko zastanawia się nad swymi powiedzeniami, toteż język, który jest przede wszystkim odbiciem tego życia i tego psychologicznego myślenia, nosi na sobie wszystkie cechy tego stanu rzeczy. Język nie jest, ogółem biorąc, wytworem logicznego myślenia, tylko myśli psychologicznej i życia uczuciowego. Wynikiem tego jest, że co krok spotykamy sprzeczność między ścisłą logiką a tworami językowymi, jeżelibyśmy je chcieli przez szkła logiki rozpatrywać. Przypatrzmy się najpierw wyrazom w stosunku do ich znaczeń, to jest do wyobrażeń, których są zewnętrznym symbolem i znakiem, czyli innymi słowy: przypatrzmy się nieco nazwom różnych rzeczy i zjawisk. Otóż dopóki wyraz nie stracił zupełnie swego pierwotnego, etymologicznego, ściśle językowego znaczenia, to jego aktualne, rzeczywiste w danej chwili znaczenie zawsze będzie mniej lub więcej nieodpowiednie, jeżeli przyłożymy do niego miarę logiczności. Logika dopiero wtedy przy najlepszej chęci nic nie będzie miała wyrazowi do zarzucenia, jeżeli jego etymologiczne znaczenie się ulotniło, jeżeli ściśle językowo biorąc on nic nie znaczy, jeżeli jest tylko kompleksem dźwięków, skojarzonym wyłącznie z odnośnym wyobrażeniem, który sam przez się nic nie znaczy. Wtedy dopiero najzażartszy bakałarz nie będzie mógł mowy podchwytywać. A więc, na przykład przy wyrazach drzwi, gwóźdź, mur, pluskwa, ściana, kołdra, woda, koń, noga, pluć, czarny itd., itd. logiczny mędrzec jest zupełnie spokojny, bo one etymologicznie dla ogółu nic nie znaczą. Ale z drugiej. strony mamy tysiące najpospolitszych wyrazów jak schody, spodnie, bielizna, świeca, mydło, podnóżek, szklanka, ubiór, zapałka, ręcznik, niebieski, które, gdybyśmy chcieli logicznie rozpatrywać ich znaczenie rzeczywiste w stosunku do etymologicznego, okażą się nielogiczne, nieścisłe. Schody służą przecież także do wychodzenia, a do tego samego służy i drabina, i jakakolwiek droga pochyła; spodni nie nosimy ani pod spodem, ani u samego spodu, tam są raczej trzewiki; jest mnóstwo rzeczy białych, których nie nazywamy bielizną, i na odwrót bardzo dużo jest bielizny kolorowej; świeca nazwana od świecenia, a więc tak samo mogłaby być nazwana i lampa i zapałka; ręcznik służy. także do obcierania twarzy, piersi i w ogóle całego ciała, a że to robimy rękami, to cóż z tego? przecież jest mnóstwo innych rzeczy, które rękami robimy, które nlają coś z rękami wspólnego, a nie nazywamy ich ręcznikami. Nocnikiem nazywamy naczynie, którego często używa się i we dnie; lud nazywa nocnikiem nocleg, a nocnicą znowu nazywano dawniej wszetecznicę, jak gdyby ona we dnie nie mogła być czynną. Podnóżkiem z równym prawem co podnóżek mogłaby być podeszwa, podłoga i wiele innych rzeczy. No, itd.: każdy może się dowolnie długo w ten sposób zabawiać. A ponieważ badanie językowe wykazuje, że tak samo rzecz się miała i z wyrazami, które dla ludzi mówiących w pewnej epoce nie mają już żadnego etymologicznego znaczenia, więc jest to zjawisko powszechne i konieczne. Wszystkie wyrazy są w stosunku do wyobrażeń, które oznaczają, logicznie rzecz biorąc, tylko w bardzo małym stopniu właściwe, i to tak długo, póki ich znaczenie etymologiczne jest jasne. Ale logika tu w ogóle ma bardzo mało do gadania i słusznie, bo gdybyśmy przy nazywaniu rzeczy i w ogóle zjawisk mieli się logiką kierować, to byśmy musieli używać chyba długich określeń, definicji i ładnie by wtedy językowe obcowanie ludzi wyglądało! Nie mówiąc o tym, że dokładnie, to jest zupełnie niedwuznacznie zdefiniować rzecz jakąś, nawet najprostszą jest bardzo trudno (proszę spróbować dać wyczerpującą definicję choćby tylko stołu albo stołka); logika leży w tym, że rozwój psychologiczno-językowy stwarza nazwy niedwuznaczne, ściśle z całością wyobrażenia skojarzone, które z biegiem czasu zatracają swoje etymologiczne znaczenie i wtedy stają się już doskonałymi znakami wyobrażeń i pojęć. Droga do logiki prowadzi jedynie i wyłącznie przez myślenie psychologiczne, które sobie doskonale daje radę i logikę dopiero w ogóle umożliwia. Na czym zaś ta zasadnicza właściwość znaczeń wyrazów polega, jakie są odnośne zjawiska psychiczne, które na dnie tego leżą, i jakie odnośne prawa psychologiczne, o tym pomówimy innym razem. Zapamiętajmy tymczasem ten zasadniczy fakt, że człowiek nazywając językowo wyobrażenia, tworząc dla nich wyrazy jako znaki, nazywa czyli wyraża językowo zawsze tylko jedną ich cechę, i to niekoniecznie bardzo istotną. Drugie zjawisko językowe, które sprawia, że wyrazy i zwroty są bardzo często w sprzeczności ze ścisłą logiką, to rozwój znaczeń wyrazów, zmiany znaczenia, wskutek czego wyraz oddala się nieraz bardzo od swego pierwotnego znaczenia, albo też ma kilka znaczeń. Już wśród poprzednio przytaczanych przykładów mieliśmy podobne wypadki. Kwarantanna dlatego jest często w sprzeczności ze swym etymologicznym znaczeniem, że z biegiem czasu ilość dni, które trzeba odsiedzieć, stała się dla znaczenia tego wyrazu obojętną; może być większą .lub mniejszą. Podobnie rozwój systemu monetarnego objaśnia dzisiejsze znaczenie szóstki lub złotego itd. Pióro, dawniej gęsie, dziś jest prawie wyłącznie metalowe; peleryna dzisiaj już nic nie ma wspólnego z pielgrzymem, krawatka z Kroatarni, ksiądz z panem (bo to znaczył ten wyraz) i księciem, księżyc z jednym i drugim, minister ze służącym itd. bez końca. Ogłoszeń wcale się nie ogłasza głosem ani bębnem jak dawniej; bywają nieraz obchody weselsze od wesela, wielkanoc nie tylko noc obejmuje itd. Szwedzkie zapałki tak zatraciły po części swe pierwotne znaczenie, względnie je zmieniły, że dziś mamy krajowe szwedzkie zapałki, podobnie jak chłop płaci pięć papierków często srebrem. Wszystko to «nielogiczne» niby, ale też nie na logice się opiera, lecz jest wynikiem powszechnych i koniecznych zjawisk z zakresu językowo-psychicznego. Przykłady można mnożyć bez końca. Ściśle i z poprzednimi objawami i z całą poezją łączy się używanie całego szeregu przenośni w każdym języku i w codziennym życiu, o czym mówiłem w poprzedniej pogadance, do której proszę w razie potrzeby zajrzeć. Język nie może istnieć bez przenośni, bo rozwój życia psychicznego nie może się bez nich obejść. I dlatego obruszanie się na zwroty takie jak wieść idzie lub niesie jest dowodem tylko ciasnoty, zagwożdżenia beznadziejnego. Bo kto by nie chciał mówić, że noc zapadła, dzień nadszedł itd. bez końca, toby doszedł do płaskiego idiotyzmu językowego, a i tak by jeszcze metafory i poezji z języka nie usunął - chyba żeby w ogóle przestał gadać, co swoją drogą byłoby najlepiej. Przypuśćmy, że taki logik nie chciałby powiedzieć, że dzieli czy podziela czyjeś zdanie, bo go przecież nie rozdziela na kawałki. No, ale jakżeby tu się wyrazić? Mam to samo zdanie? Nonsens! Bo jakże dwóch ludzi, albo i więcej może mieć na raz tę samą rzecz, i to jeszcze gdzieś w głowach, a nie w rękach? A może: jestem tego zdania co i pan? Hm! cóż to ma znaczyć: Jestem - zdania, czy zdanie posiada mnie, czy jak! A cóż zresztą jest sama zdanie? Rozpacz! Najlepiej milczeć i tylko na migi językowi i ludziom mówiącym okazywać pogardę. Wszystko z biegiem czasu powszednieje, ściera się i wyciera, traci swe znaczenie i potrzebuje albo odświeżenia albo zastąpienia nowym przedmiotem. To samo w języku i stąd powstają nieskończone pozorne nielogiczności, nie tylko w wyrazach i zwrotach, ale także formach. Dawniej mówiło się zimie, lecie i podobnie: były to lokatywy, znaczące tyle, co nasze w zimie itd. A więc po cóż było dodawać jeszcze w? zapytałby logiczny myśliciel. Ale moglibyśmy go z równym prawem zapytać: a po cóż pan kładziesz na ubranie jeszcze płaszcz, na trzewiki jeszcze kalosze, masz pan to wszystko na sobie i kapelusz na głowie, a bierzesz jeszcze parasol, a na parasol masz jeszcze pokrowiec, a jak deszcz dobrze leje, to jeszcze wejdziesz do pierwszej lepszej sieni? I tak ciągle w życiu i .rozwoju kulturalnym. Dziś mówimy wniwecz, ale dawniej mówiło się niwecz, które to samo znaczyło: ni-we-cz; podobnie lud mówi w niektórych stronach wniwco zamiast dawniejszego niwco; mówimy byle tylko, chociaż byle znaczyło już by tylko; w romańskich językach mówi się con meco, chociaż łacińskie mecum znaczyło już 'ze mną', itd. bez końca. W ten sposób w dzisiejszych językach indoeuropejskich używa się prawie wyłącznie przypadków z przyimkami, chociaż dawniej już same przypadki wystarczały: iść domu znaczyło iść do domu, iść kim znaczyło z kim itd. A dziś często już samo z nie wystarcza i mówimy razem z kim itd. Często pozorna nielogiczność wyjaśnia się różnym pojmowaniem zjawiska u różnych ludzi i narodów. My mówimy: wziąć, ukraść, wyjąć z kieszeni. Francuz dans la poche, zatem dosłownie ‘w kieszeni’ i. to może się wydać nielogicznym, bo niby nikt nie wchodzi do kieszeni i nie zabiera czegoś w niej. Ba, ale rzecz znajduje się w kieszeni i ręka zabierająca także musi się znaleźć najpierw w kieszeni, czyli Francuz wyraża moment początkowy, a my dalszy. Podobnie w jednych językach mówi się: rzucić coś pod stół, a w innych pod stołem i nie wiadomo, który zwrot jest lepszy, bo jeżeli pod stołem ściśle biorąc mogłoby też znaczyć, że ktoś kuca pod stołem i rzuca, to znowu pod stół mogłoby ściśle biorąc także znaczyć, że ktoś ze spodu rzuca i uderza w stół. Zwroty: wracając do domu zmoczył nas deszcz wydają nam się nielogiczne, ale właściwie tylko dlatego, że ich nie używamy; Francuz najspokojniej ich używa i zyskuje tylko na tym jego język. Zastanówmy się tylko. Polski «logik» nieubłagany powie: przecież nie deszcz wracał do domu, a Francuz odpowie mu na to: przecież tylko idiota mógłby w ogóle być w wątpliwości, kto wracał do domu, deszcz czy my. No i jak powiemy: po drodze do domu zlał nas deszcz, to w gruncie rzeczy «logicznie» nic się nie zmienia, a sumienie mimo to mamy spokojne. Albo znowu rzućmy okiem, jak ludzie mówiący nic się nie troszczą o konsekwencję logiczną. Skoro rękaw okrywa całą rękę, a rękawica dłoń i palce, to dlaczegóż nogawica nie znaczy tyle co skarpetka, i dlaczegóż nogawicy nie nazywamy *nogawem? Ano, bo i w życiu samym, w sporządzaniu tych przedmiotów nie było jakiejś absolutnej konsekwencji, tak samo jak rola stopy i nogi nie jest taka sama jak rola ręki i ramienia. A więc w gruncie rzeczy jest to tylko pozorna niekonsekwencja. Nie potrzebuję chyba dodawać, że sens tych wszystkich uwag nie jest taki, że wszystko wolno powiedzieć. Zaznaczyłem to już na początku i każdy człowiek to sam zrozumie. Tylko trzeba pamiętać, a przede wszystkim rozumieć, że logika nie jest sądem dla języka, jak nie jest jego niańką. Język ludzki zwolna dąży do coraz większej logiczności, ale jego prawdziwą kochaną nianią jest zwykłe, swobodne, trochę dziecinne, pełne śmiechu i płaczu i poezji myślenie. I tak wyrasta twór przedziwny, potężny, który umożliwił duszy myślenie wyższe, ścisłe i logiczne. Ale gdyby go logika wzięła była od początku na wychowanie - oczywiście jest to w ogóle niemożliwe, contradictio in adiecto -, toby wyrósł dziwoląg w guście stylu niektórych logicznych myślicieli. Na zakończenie przytoczę rozsądne i trafne zdanie Behaghela z jego książki «Die deutsche Sprache» (2. wydanie, str. 86): «Widzimy zatem, że są nielogiczne wyrażenia, które także językowo są fałszywe, ale i takie, które są ogólnie uznane za językowo poprawne. Różnica między jednymi a drugimi leży tylko w tym, że raz mamy świadomość logicznej sprzeczności, a drugi raz nie. Ale czy przy pewnym wyrażeniu słuchacz lub czytelnik znajduje się w pierwszym położeniu i wyrażenie zatem jest niestosowne, czy też w drugim i wyrażenie zatem jest stosowne, tego logika nie jest w stanie rozstrzygać. Nie może więc ona żadną miarą być najwyższym sędzią w rzeczach językowych».