6. O rozwoju fonetycznym § l. W językoznawstwie indoeuropejskim, tak jak ono się rozwinęło i ustaliło w XIX wieku, po rzuceniu podwalin, po ustaleniu przedmiotu badania i rozejrzeniu się w zadaniach i sposobach postępowania, przyszła wnet kolej na to, co w początku systematycznej już i świadomej celu pracy musiało być pierwszym, dla dalszej budowy nieodzownym, a mianowicie na fundamenta. Pierwszych kilkadziesiąt lat pracy można porównać do wyboru miejsca pod budowę, wybrania fundamentów, zwożenia materiałów, naszkicowania planu; w drugiej dopiero połowie XIX wieku, zwłaszcza w latach siedemdziesiątych wzięto się naprawdę do wznoszenia gmachu od podstaw, do rzucenia mocnych fundamentów. Na tę pracę podstawową składały się: raz wnikanie w przedrniot badania w ogóle, to jest w istotę zjawisk językowych, w funkcję i rozwój mowy ludzkiej, powtóre zaś skupienie uwagi na stronę fonetyczną języka w ogóle, a jęyków, indoeuropejskich w szczególności. Ponieważ elementami języka są głoski, ponieważ materiałem konkretnym zarówno najszczytniejszej poezji jak codziennego mówienia są rozmaite głosy i szmery, wytwarzane narzędziami mownymi człowieka i falami powietrza, i ponieważ także to, co jest podstawą gramatyki języków indoeuropejskich, to jest porównywanie, zestawianie wyrazów i form tych poszczególnych języków ze sobą, musiało się w ostatniej instancji sprowadzać do materiału fonetycznego, przeto wnet uznano tę część pracy, to jest fonetykę, dla pomyślnego dalszego rozwoju językoznawstwa indoeuropejskiego, za nieodzowną, na razie za najważniejszą. Okazało się też, że odziedziczona po starożytności tradycyjna gramatyka w tym właśnie zakresie przedstawiała nie tylko największy, ale wprost zupełny brak. Wzięto się zatem do rewizji tego, co w zakresie fonetyki dotąd, od ukonstytuowania się lingwistyki indoeuropejskiej, zrobiono, do badania czynności organu mownego, powstawania i istoty głosek, zmian fonetycznych i stosunku fonetycznego, jaki między poszczególnynli językami indoeuropejskimi zachodzi. Cała ta praca, z całą świadomością i energią zwłaszcza w latach siedemdziesiątych wdrożona, odbywała się w znacznej mierze jako reakcja przeciw uprzedniej praktyce i nadała językoznawstwu zwłaszcza ostatniej ćwierci (niecałej) XIX wieku cechę charakterystyczną, wysuwając w tej epoce na pierwszy plan fonetykę. Główny interes uczonych i lwia część ich pracy skupiały się w tej dobie na fonetyce. Była to naprawdę praca konieczna i podstawowa, chociaż zarazem tylko przygotowawcza. Praca rozdzieliła się z natury rzeczy na fonetykę historyczną, to jest na badanie ewolucji fonetycznej poszczególnych języków indoeuropejskich i porównywanie ich stanu fonetycznego, oraz na fonetykę opisową, to jest na badanie istoty i rozwoju elementów i skupień fonetycznych, oraz roli i czynności narzędzi mownych. § 2. W jednym i drugim kierunku bardzo było indoeuropeistom pomocne zapoznanie się z gramatyką staroindyjską czyli sanskrycką, tak jak ona została skodyfikowana w dziełach gramatyków indyjskich, zwłaszcza Paniniego. Albowiem w przeciwieństwie do gramatyki klasycznej, to jest greckiej, która, przejęta żywcem prawie przez Rzymian, panowała w Europie aż do czasów nowożytnych, a stała w ogóle nader nisko, gramatyka Hindusów osiągnęła w analizie form, ścisłości obserwacji w fonetyce wysoki stopień rozwoju. Ciekawe jest przeciwieństwo i różnica myśli i nauki greckiej i europejskiej a staroindyjskiej w tym punkcie. Grecy, naród obdarzony tak wyjątkowymi zdolnościami, który stworzył naukę i sztukę europejską, który także w zakresie literatury zajmował wyjątkowe stanowisko, którego język stał się przedziwnym narzędziem tej literatury, nie tuiał właśnie dla języka zmysłu naukowego i jego spostrzeżenia w tym kierunku, poza stylistyką i retoryką, nie wyszły nigdy z powijaków. Za Grekami zaś poszli Rzymianie i Europa, aż do czasów nowożytnych. Natomiast aryjscy Hindusi, lud także obdarzony bardzo wielkimi zdolnościami, który również wytworzył wielką i wspaniałą literaturę, chociaż z mniej rozległym zakresem naukowej badawczości od Greków, w obserwacji jezyka wyprzedził ich ogromnie. Otóż nowoczesna lingwistyka indoeuropejska bardzo wiele trafnych, ścisłych i delikatnych spostrzeżeń przejęła wprost od gramatyków indyjskich, jak przede wszystkim analizę etymologiczną form i wyrazów, analizę złożeń (kompozytów), analizę i układ głosek, szeregi wokaliczne itp. I to był w porównaniu z gramatyką klasyczną wielki postęp. § 3. Ale indyjscy Aryjczycy tak samo jak Grecy, tak samo zresztą jak cała starożytność i czasy następne aż prawie do wieku XIX, nie znali wcale pojęcia ewolucji i rozwoju, nie znali go zupełnie zwłaszcza w zakresie życia psychiczno-kulturalnego. To jest może największa różnica między nowoczesną a dawniejszą umysłowością. Epoka klasyczna na najwyższym szczeblu swego greckiego rozwoju znała tylko historię jako następstwo zewnętrznych zdarzeń czegoś w istocie swej niby stałego, nie znała zaś wewnętrznej ewolucji, ba, w zakresie kultury i psychiki ludzkiej przypuszczała dosyć powszechnie jako ogólną zasadę i ogólny punkt widzenia cofanie się, upadek z dawniejszego wyższego, doskonalszego stanu; nie istniała nauka o historii i rozwoju kultury; nawet w zakresie życia organizmów i zjawisk fizjologicznych, pomimo poszczególnych trafnych obserwacji, nigdy się nie wzniosła na ogólne rozwojowe stanowisko. A Hindusi mieli w tym kierunku właściwie jeszcze mniej zmysłu odpowiedniego niż Grecy. W tym punkcie nowożytna nauka europejska musiała zaczerpnąć z własnych środków i wcześnie też znać na językoznawstwie indoeuropejskim korzystny wpływ ewolucjonizmu nauk przyrodniczych. Koncepcja rodziny językowej indoeuropejskiej, prajęzyka indoeuropejskiego jako wspólnego źródła, powolnego rozwoju poszczególnych języków itd. nie istniała w starożytności i istnieć by nie mogła, bo nie było po temu w umysłowości klasycznej danych warunków rozwojowych. Jednak ten konieczny i płodny sposób patrzenia się na zjawiska językowe nie od razu i nie tak łatwo znalazł swe zastosowanie także i w fonetyce. Ci sami uczeni, którzy w ogóle na wzajemne stosunki poszczególnych języków indoeuropejskich, na wzajemny stosunek narzeczy jednego języka, na powolną ewolucję mowy i języków, na pojęcia chronologiczno-rozwojowe różnych epok (przy czym tzw. praepoki grały ważną rolę) mieli już dosyć jasny pogląd, wobec zjawisk fonetycznych, wobec ewolucji fonetycznej, stali jeszcze długo bezradnie. Nic w tym zresztą dziwnego, boć chodziło tu o zjawiska i zakres faktów, daleko trudniej mogących dojść do świadomości, o drobne elementy językowe, i trzeba było znacznego wysiłku uwagi i pracy. Toteż rozwój pojęć o istocie zmian fonetycznych czyli ewolucj i fonetycznej musiał być powolny. § 4. Fonetyka, zarówno opisowa jak historyczna, doszła w nowoczesnym językoznawstwie do wysokiego stopnia rozwoju. Ma ona jeszcze oczywiście swoje problemy i zadania do rozwiązania i opracowywania i zawsze je mieć będzie, bo badawcza praca umysłu ludzkiego wraz z ogólną jego ewolucją nieustannie posuwa się naprzód, ale możemy stwierdzić i śmiało utrzymywać, że idziemy właściwą drogą, że fundamanty zostały dobrze i silnie założone. Fonetyka jest i będzie jedną z podstaw historycznej czyli rozwojowej czyli naukowej lingwistyki; przy czym wcale nie chcę twierdzić, że ewolucjonizm sam przez się już zbawia, lub że nie należy pilnie rozpatrywać strony aktualnej zjawisk, to jest ich funkcjonalnego znaczenia w danym zakresie, czasie i środowisku. Et haec facienda et illa non omittenda. Jest rzeczą jasną, ze praca językoznawcza w zakresie, który dawniej jako pole badania właściwie nie istniał) musiała wydobyć nie tylko całe mnóstwo spostrzeżeń, stwierdzić całe mnóstwo zjawisk i faktów, ale także, porządkując je i wnikając w ich istotę, wytworzyć względnie ustalić cały szereg szczegółowych i ścisłych czyli technicznych pojęć i terminów. To samo dzieje się lub się działo w każdej nauce. Ta też strona nowożytnego językoznawstwa, specjalnie historyczno-porównawczej gramatyki indoeuropejskiej, stanowi największą zewnętrzną różnicę od dawniejszej gramatyki i największą zewnętrzną trudność do pokonania dla niefachowca; ona też długi czas robiła lingwistykę indoeuropejską tak niepopularną, bo trudną, dla filologów klasycznych itd. Trzeba sporo pracy, wysiłku i dobrej woli, aby wejść w domostwo lingwistyki, ale to samo jest przy każdej innej nauce. To samo, ale niezupełnie stosunek niefachowców do językoznawstwa jest nieco inny niż do innych nauk i powód tego jest jasny. A mianowicie, każdy człowiek zna przynajmniej jeden język, i to zupełnie dobrze, mówi nim i pisze, podczas gdy materiał innych nauk, zwłaszcza przyrodniczych, zna bezpośrednio, bez osobnego uczenia się, tylko w bardzo małym stopniu i dlatego naukę, która ma za przedmiot język, to jest zakres zjawisk każdemu bezpośrednio dany, ludzie właściwie lekceważą, myśląc sobie, że tu nie ma nic do uczenia się i rozmyślania. Ludzie cenią sobie dopiero znajomość obcych języków, których się trzeba wyuczyć i których posiadanie zapewnia im rozmaite korzyści. No, ale sposób do tego i zwykłą, praktyczną gramatykę każdy przecież zna; nie ma w tym nic szczególnego. I dlatego o języku i kwestiach językowych każdy jest gotów rozprawiać i sądzić, podczas gdy przy innych naukach, gdzie się nawet materiału prawie wcale nie zna, ludzie cicho siedzą. Lingwistyka szczegółowa, np. historyczno-porównawcza gramatyka języków indoeuropejskich ze swym obcym dla niefachowca wyglądenl, całym szeregiem osobnych terminów i znaków, trochę ludziom, jak zwykle rzecz nie znana, imponuje, ale nie bardzo - bo to przecież dotyczy języka, tej każdemu doskonale znanej rzeczy, więc co tu dużo o tym gadać?! Na co, poza praktycznymi podręcznikami różnych języków, pisać o tym grube tomiska?! Ale na grube dzieła przyrodnicze, historyczne itd. ludzie spoglądają z szacunkiem. I tu dochodzimy do właściwej różnicy, do właściwego powodu rozmaitego stosunku wykształconego ogółu do językoznawstwa a do innych nauk. Oto z jednej strony nauka o języku nie daje żadnych praktycznych korzyści, nie prowadzi do żadnych wynalazków, które by się w życiu dały wyzyskać, a z drugiej strony cała jej waga, cały jej ciężar spoczywa właściwie w wytężonym skierowywaniu uwagi, w wytężonej pracy uświadamiania zjawisk - dobrze na pozór znanych. Wiele zaś innych nauk dopiero zjawiska same wydobywa, a to jest niewątpliwie z jednej strony łatwiej, z drugiej dla przeciętnego umysłu zabawniej. Celem tych moich pogadanek, rozpoczętych wraz z przeobrażeniem się Poradnika Językowego na Język Polski, jest właśnie zbliżenie ogółu wykształconego do językoznawstwa, wyjaśnienie mu zadań tej nauki, wyjaśnienie, choćby w drobnej mierze, istoty zjawisk językowych, roli i rozwoju języka. Obecnie chcę pomówić o stronie fonetycznej, od czego może nawet ze względu na poruszone wyżej powody i momenty i ze względu na to, że dyletanci srodze u samych tych podstaw grzeszą, należało zacząć. § 5. Otóż pierwszym zasadniczym faktem w zakresie fonetyki jest fakt przeobrażania się, zmian, przemian poszczególnych głosek, ich grup lub całych szeregów, oraz zmian innych fonetycznych zjawisk i właściwości, jak np. akcentu. Mamy tu dwojakie fakty. Po pierwsze zmiany w czasie, różnice chronologiczne w systemie fonetycznym tego samego języka. Każdy, kto chodził do szkoły średniej, wie, że dzisiejszy język kulturalny polski nie tylko w wielu innych rzeczach różni się znacznie od dawniejszego, ale także w fonetyce, i to, ogółem biorąc, tym więcej, im dawniejszą jego fazę mamy na oku. Fonetyka polska drugiej połowy wieku XIV różni się bardziej od dzisiejszej, niż fonetyka wieku XVI itd. Dawniej mówiono np. sędzić sędzi sądzę sądził, dziś sądzić sądź jak sądzę sądził, a jeszcze dawniej samogłoski nosowe w ogóle inaczej brzmiały; dawniej mówiono tamo, szczyry, żyr, cirpieć lub cirzpieć, dzisiaj tam, szczery, żer, cierpieć; dawniej było pochylone a (a, zbliżone do o) obok jasnego, dziś pochylone wszędzie jest zastąpione jasnym; jeszcze dawniej rozróżniano długość i krótkość samogłosek itd., itd. To samo jest, jak wiadomo, w każdyrn języku: przeobraża się i zmienia nieustannie. Obok tych zmian następowych mamy różnice współczesne. I to rzecz każdemu dobrze znana. Wystarczy posłuchać mowy niższych warstw w Krakowie, wyjść za miasto, pojechać do Zakopanego itd., aby się przekonać, że lud nasz mówi inaczej niż my, i to nie tylko co do składni, form, wyrazów i ich znaczeń, ale także co do wymawiania. Jest to dobrze znany fakt istnienia narzeczy. Ale nawet pozostając w obrębie warstwy inteligencji czyli w obrębie języka tzw. kulturalnego lub piśmiennego, spostrzegamy, że między naszym językiem tu w Krakowie a językiem innych okolic i środowisk Polski są pewne, także fonetyczne różnice, nieraz, np. w mowie Polaków na Litwie i Rusi, wpadające nam od razu w ucho, np. inne zmiękczanie s niż u nas (siła itd.), wymowa Kraśińśki itp. języka tzw. kulturalnego lub piśmiennego, spostrzegamy, że między naszym językiem tu w Krakowie w obrębie tego samego języka polegają oczywiście także na zmianach, a cała ich różnica od tamtych, chronologicznych czyli czasowych różnic, sprowadza się do tego, że zmiany i różnice dotyczą nie tylko czasu, ale i przestrzeni. Żadna zmiana. fonetyczna (i w ogóle językowa) nie odbywa się od razu na całej przestrzeni, to jest u wszystkich ludzi, danym językiem mówiących. Pod tym względem istnieje nieskończone stopniowanie: z jednej strony zmiana może się dokonywać prędzej lub wolniej, w obrębie jednego lub kilku pokoleń, z drugiej może ogarnąć cały obszar językowy lub tylko jego większą lub mniejszą część. Np. zanik dawnych różnic iloczasowych w samogłoskach czyli stałej oboczności długich i krótkich samogłosek objął zwolna cały bez wyjątku obszar polski (w ściślejszym tego słowa znaczeniu, to jest poza kaszubskim); podobnie dawne zmiękczone t, d na całym obszarze polskim przeobraziły się z biegiem czasu w ć, dź; rz przeszło prawie na całym obszarze, jak i w języku kulturalnym, w ż (względnie sz) i tylko w niektórych narzeczach południowo-zachodnich oraz tu i ówdzie na północnym-wschodzie słychać jeszcze głoskę r, a znów w kilku gwarach objęło je ogólne mazurzenie (zeka, gzech); ci pochylone znikło zwolna z języka klas wykształconych zupełnie, natomiast w narzeczach przeważnie się utrzymało; e pochylone dopiero zwolna zanika w języku kulturalnym, ale do zupełnego zaniku jego w mowie wszystkich wykształconych Polaków jeszcze daleko; zmiana ł na u posuwa się zwolna ku wschodowi, zarówno w języku piśmiennym jak w mowie ludu, ale wahania lokalne, często w obrębie jednej okolicy, wsi, nieraz rodziny, są jeszcze bardzo znaczne itd., itd. Oczywiście to samo było zawsze i wszędzie. Zatem pierwszy, zasadniczy i elementarny fakt możemy sformułować w ten sposób: system fonetyczny każdego języka, to jest jego głoski i właściwości fonetyczne, przeobraża się nieustannie; tempo i zakres (zarówno co do zjawisk jak przestrzeni) przeobrażenia wykazują przy tym najrozmaitsze stopniowania. § 6. Zanim pójdziemy dalej, zatrzymajmy się jeszcze trochę przy tym zasadniczym zjawisku i uprzytomnijmy sobie, jak niełatwo takie, zupełnie niby oczywiste i elementarne, dla naukowego myślenia konieczne zjawiska dochodzą do świadomości ogółu ludzkiego. Jużci Grecy i Rzymianie i w ogóle wszyscy wykształceni zawsze wiedzieli i wiedzą, że język się zmienia i że także jego wygląd fonetyczny nie pozostaje ten sam, bo trudno tego nie spostrzec. Ale mimo to starożytni nigdy nie doszli do tego, żeby przeobrażanie się fonetyczne języka poznać i uznać jako zjawisko powszechne, naturalne i konieczne, i ażeby, co za tym idzie, to zjawisko systematycznie obserwować i systematycznie przy wszelkich dochodzeniach językowych, jak np. etymologicznych, uwzględniać. A nie ulega wątpliwości, że ogół wykształcony i dziś jeszcze stoi na tym samym stanowisku, co Rzymianie lub Grecy. Ba, na co nam ogółu?! Toć wiemy, że na tym samym stanowisku w gruncie rzeczy stały jeszcze takie potężne duchy jak Mickiewicz i Słowacki! Zawsze, i dzisiaj jeszcze, bardzo wśród ludzi rozpowszechniona fantastyczna, tak zwana dzika etymologia, polegająca na zestawieniu wyrazów wyłącznie na podstawie podobieństwa, istniejącego aktualnie w danym czasie (np. łać. deus z greckim theós), nie byłaby możliwa, gdyby ludzie raz sobie porządnie uświadomili i stale pamiętali o momencie rozwojowo-historycznyru. Bo aktualne podobieństwo dwóch wyrazów w danym czasie, o ile nie chodzi o takie oczywiste związki jak koń-konik, pan-pani, biały-bielić itd., itd., niesłychanie często, ba przeważnie, polega na przypadku. W powyższym np. wypadku uwzględnienie momentu historyczno-rozwojowego wykazuje, że łaciński wyraz brzmiał dawniej nieco deivos, a grecki *dhvesos i późniejsze ich fonetyczne podobieństwo od razu znika, okazuje się wynikiem przypadkowym. Na odwrót trudno niefachowcowi uwierzyć, że polskie córka, czeskie cera, ruskie dotka, starocerkiewne dusti - to, pomijając końcówkę czyli sufiks, genetycznie ten sam wyraz, a nadto ten sam wyraz co litewskie dukti, niemieckie Tochter, greckie thygater, sanskryckie duhita, bo - no bo są całkiem do siebie niepodobne. A tymczasem po uwzględnieniu fonetycznego przeobrażania się tych wyrazów dochodzimy do zupełnie pewnego i niewzruszonego rezultatu, że wszystkie one polegają na tej samej i jednej formie pierwotnej, która w prajęzyku indoeuropejskim brzmiała *dhughate lub *dhughater, a dialektycznie *dhukte(r). Nieraz jednak i aktualne fonetyczne podobieństwo bardzo długo się utrzymuje. Np. wyraz matka, mać, maciora, jak wiadomo, we wszystkich językach indoeuropejskich do dziś dnia brzmi dosyć podobnie. Albo wyraz syn, niem. Sohn, litew. sunils: dzisiejsza postać tego wyrazu w tych językach jest jeszcze dosyć podobna do staroindyjskiego (sanskryckiego) sunus, a litew. sunus prawie niczym się nie różni od formy praindoeuropejskiej. Albo weźmy litew. esti 'bywa, jest' (w znaczeniu niemieckiego 'es gibt'): ten wyraz litewski brzmi prawie zupełnie tak samo jak brzmiał w prajęzyku indoeuropejskim, to znaczy przez cztery do pięciu tysięcy lat (a zapewne jeszcze dłużej) prawię zupełnie się nie zmienił; a i jego dzisiejszy polski i niemiecki wygląd, jest, ist, także jeszcze jest dosyć podobny. Widzimy zatem, że moment aktualnego w danym czasie podobieństwa fonetycznego wyrazów jest najzupełniej względny. § 7. Trzeba zrozumieć i żywo pamiętać, raz na zawsze wiedzieć jasno i mocno, że wygląd fonetyczny każdego języka ulega nieustannemu, to powszechnemu, to częściowemu, to powolniejszemu, to szybszemu, ale ciągłemu, stałemu i koniecznemu przesuwaniu się, przeobrażaniu. I po wtóre: że w ciągu tych długich tysięcy lat rozwoju względnie istnienia, jakie każdy język ma za sobą, jego wygląd fonetyczny (tak samo oczywiście jak i inne jego cechy) musiał w porównaniu z jego stanem obecnym lub w ogóle stanem w jakiejś znanej epoce ulec ogromnemu przeobrażeniu. Wystarczy przecież rzucić okiem na istniejące dzisiaj języki indoeuropejskie, a więc na polski i inne słowiańskie, na niemiecki, an-gielski i inne germańskie, na włoski, francuski i inne romańskie, na litewski i łotyski, na nowogrecki, armeński (ormiański), perski itd., itd., aby się o tym jak naj oczywiściej przekonać. Bo wszystkie te języki, tak do siebie dzisiaj niepodobne, są kontynuacjami, rozwidleniami jednego języka przed kilku tysięcy lat. A następnie wystarczy rzucić okiem na historyczną fonetykę jednego lub drugiego języka lub trochę sobie przypomnieć wygląd fonetyczny francuskiego np. w porównaniu z łaciną, niemieckiego w porównaniu z gockim, polskiego w porównaniu ze starocerkiewnym, żeby przytoczyć parę najbliższych przykładów, aby się przekonać, jak nie tylko silne, ale i różnorodne bywają w ciągu kilkunastu wieków zmiany fonetyczne. Niektóre głoski trzymają się długo bez wielkich zmian, przeważnie jednak ulegają znacznym przeobrażeniom, a bardzo często, jeżeli uwzględnimy nieco dłuższy przeciąg rozwoju, stają się całkiem do siebie niepodobne. Np. francuskie ch, to jest co do wymowy nasze sz, z łacińskiego k: cheval - caballus, chien - canis, franc. j (to jest nasze ż) z łac. j: jurer - jurare, franc. i (j) z łać. k w grupie kt: nuit - nocte(m) , słowiańskie e (cz) , z (ż) z k, g: pieczesz obok piekę, możesz obok mogę; dj przeszło w językach słowiańskich w różne głoski: *medja (= łac. media) rozwinęło się w starocerk. i bułg. w zd (mezda), w pol. w dz (miedza), w ruskich językach w z (meza) itd.; podobnie tj; głoski k, v (w), s w wielu językach z biegiem czasu zanikają zupełnie, w innych się trzymają; w celtyckich językach znikło z czasem zupełnie dawne p (np. staroiryjskie athair 'ojciec' = grec. pater, łac. pater itd.), podczas gdy w innych tylko wyjątkowo ginie; dawne i rozszczepiło się w greczyźnie w h (tzn. spiritus asper), a w pewnych warunkach w dz: dzygón = łać. iugum, dzorós 'silny, mocny (o winie)' = naszemu jary itd.; greckie dzeta brzmiało pierwotnie zd, potem przeszło w attyckim i innych narzeczach w dz lub z; często z biegiem czasu samogłoska staje się do siebie niepodobną: a przechodzi w i lub na odwrót (np. sanskryckie pita 'ojciec': obok łac. pater, grec. pat4er itd., kaszubsko-słowińskie lapa = lipa) itd., itd. bez końca. Uświadomienie sobie tego rodzaju niesłychanie licznych i pospolitych przeobrażeń przyda nam się później do zrozumienia, jak dalece pozbawioną sensu jest skłonność dyletantów do kombinacji etymologicznych, nie uwzględniających tego zasadniczego faktu ewolucji fonetycznej, a operujących jakimś tajemniczym znaczeniem poszczególnych głosek. § 8. Drugim zasadniczym zjawiskiem rozwoju fonetycznego jest znaczna jego prawidłowość czyli stałość i konsekwencja zmian fonetycznych. Na tę to stronę zjawiska zwróciło nowsze językoznawstwo baczną uwagę wbrew dawniejszej praktyce i doszło w latach siedemdziesiątych do skrajnego sformułowania zasady O «bezwyjątkowości praw głosowych». Zostawmy tę zasadę na razie na boku i przypatrzmy się samym zjawiskom. Otóż przypatrując się uważnie wzajemnemu fonetycznemu stosunkowi np. języków romańskich, albo stosunkowi poszczególnych języków germańskich do siebie, albo języków słowiańskich itp. spostrzega się i stwierdza z łatwością wielką prawidłowość i stałość odpowiedników (czyli oboczności) fonetycznych. Np. stosunek fonetyczny między naszym krowa, czeskim i południowo-słowiańskim krava, a ruskim (to jest rosyjskim, małoruskim, białoruskim) korova powtarza się w dziesiątkach i dziesiątkach najrozmaitszych wyrazów, np. takich jak wrona, mróz, próg, itd., itd. Albo stosunek fonetyczny, jaki widzimy w poj. biały II bielić, powtarza się w polszczyźnie stale w całym szeregu wyrazów (dział II dzielić, wiara II wierzyć, biały II bielizna, piana II pienić itd. itd.), a tej polskiej oboczności a II e (po pewnych spółgłoskach) odpowiada w innych językach słowiańskich jednolita samogłoska tzw. jat (e, np. starocerk. belu, beliti, mera, meriti itd., itd.). Inna oboczność fonetyczna polska, również w dziesiątkach i setkach wyrazów i form się powtarzająca, a mianowicie taka jak: biorę, zbioru, ubioru II bierzesz, bierze, miotać II miecie, pszczoła II pszczelny, żona II żeński itd., itd., odpowiada w innych językach słowiańskich znowu (przeważnie) jednej głosce, ale innej, mianowicie zwykłemu e (np. starocerk. bero, beresi itd., źena, zenisku itd., itd.). Albo weźmy takie zjawisko (stosunek, oboczność) fonetyczne jak cz (ć), ż (z) II k, g w językach słowiańskich, np. piekę, pieką II pieczesz, piecze..., mogę, mogą II możesz, może..., noga II nóżka, nożny..., oko II oczny, oczko. Ten stosunek powtarza się w setkach i tysiącach wyrazów i form we wszystkich językach słowiańskich. I to samo możemy stwierdzić dla niezliczonych innych przeobrażeń czyli zmian fonetycznych we wszystkich językach, i dotyczy to zarówno stosunku poszczególnych języków jednej ciaśniejszej grupy do siebie, np. języków słowiańskich między sobą, germańskich między sobą itd., itd., jak i poszczególnych narzeczy jednego języka między sobą, jak i wreszcie poszczególnych całych grup między sobą. Weźmy narzecza jednego języka i ich wzajemny stosunek fonetyczny. Mamy tę samą stałość; np. w narzeczach mazurujących nie jeden tylko lub drugi wyraz wykazuje c, z, s wobec głosek cz, ż, sz narzeczy nie mazurujących i języka piśmiennego, tylko w setkach i setkach wypadków. Albo, jeżeli pewne narzecza zachowały a pochylone, to tak samo nie w kilku lub kilkunastu, ale w tysiącach form. I to samo odnosi się do zmian, względnie odpowiedników fonetycznych międzydialektycznych w ogóle. Ale nie inaczej rzecz się ma i ze stosunkiem całych grup oczywiście o ile są pokrewne - do siebie. Stosunkowi, któryśmy wyżej stwierdzili w poj. krowa II czesko krava II ros. korova odpowiada w języku litewskim (i w ogóle w grupie bałtyckiej) stale ar: karve, varna itd., a podobnie i w innych językach indoeuropejskich mamy w tych wypadkach, to jest w wyrazach etymologicznie pokrewnych, stale or (lub ar). I to samo powtarza się w innych wypadkach, Rozumie się prawie samo przez się na podstawie tego, co dotąd powiedziano, ale lepiej zaznaczyć to jeszcze osobno i wyraźnie, że to samo odnosi się do chronologicznego stosunku zmian fonetycznych w obrębie jednego i tego samego języka, jednego i tego samego narzecza. Jeżeli dawniejszy język polski kulturalny posiadał obok jasnego a pochylone (a) i jeżeli w pewnej epoce jego rozwoju to pochylone a przesunęło się w wymowie tak, że ostatecznie spłynęło z jasnym a w jedną samogłoskę, to nie nastąpiło to w pewnych tylko wyrazach lub formach, lecz - ogółem biorąc - we wszystkich. Albo jeżeli zmiękczone r w pewnej epoce języka polskiego przeobraziło się w rż (względnie r sz w odpowiednim położeniu), a to znowu w dalszym ciągu zmieniło się w rz, wymawiane jak ż (względnie sz), to znowu nastąpiło to powszechnie, a nie tylko czasem w niektórych wyrazach i formach, w innych zaś nie. I tak dalej bez końca. § 9. Otóż na podstawie tego rodzaju spostrzeżeń, robionych W niezliczonych przypadkach w obrębie zarówno poszczególnych języków i narzeczy, jak i całych grup, mniejszych i większych, językoznawstwo indoeuropejskie stwierdziło zwolna fakt, że przeobrażenie fonetyczne odbywa się nie dowolnie, kapryśnie lub na: wyrywki, tylko stale i prawidłowo. I wreszcie, w epoce rewizji podstaw językoznawczych w ogólności, a fonetycznych w szczególności, sformułowano to spostrzeżenie jako zasadę bezwyjątkowości praw głosowych, czyli innymi słowy postawiono twierdzenie, że zmiany fonetyczne głosek lub grup głosowych odbywają się w zasadzie powszechnie, we wszystkich wypadkach, zatem w zasadzie bez wyjątku. Naprzód uwaga o terminie «prawa głosowe (Lautgesetze, lois phonetiques)». Termin ten jest po dziś dzień w językoznawstwie indoeuropejskim, a za jego przykładem i w lingwistyce w ogóle, przeważnie powszechnie używany. Jednak szczęśliwy nie jest, bo albo nasuwa na myśl prawa, ustanawiane względnie rozwijane przez człowieka, w zakresie ustawowo-prawnym, etycznym itp., albo też prawa fizyczne, przyrodnicze. Zjawiska fonetyczne, nazywane prawami głosowymi, mają i z jednym, i z drugim rodzajem praw niejedną cechę wspólną, ale wykazują też znaczne i ważne różnice. A pojęcie, w tym terminie zamknięte, można zupełnie wystarczająco określić mianem zmian, przeobrażeń, albo tendencji, albo rozwoju fonetycznego, przeto lepiej terminu «prawo głosowe» unikać. Ja osobiście od wielu lat, zarówno w wykładach jak rozprawach, zupełnie go nie używam i żadnego przez to kłopotu nie doznaję. Daleko ważniejszą rzeczą jest zwłaszcza dla początkujących i dyletantów, uchwycić jasno, to jest naprawdę zrozumieć i przyswoić sobie samo pojęcie. Cóż to jest to tak zwane «prawo głosowe» czyli mówiąc po prostu, zmiana fonetyczna? jest to uogólnienie całego szeregu poszczególnych, konkretnych wypadków, wydobywające to, co w nich jest wspólnego. Np. na podstawie całego mnóstwa takich odpowiedników jak biały II bielszy, bielić, wiara II wierze, wierzę, formułujemy fakt: w języku polskim głoska, kontynuująca dawniejsze ogólniesłowiańskie e (jat') rozszczepiła się (w tym a tym czasie) w a II e; mianowicie przed następującymi nie palatalnymi (niezmiękczonymi) spółgłoskami przedniojęzykowymi (t, d, n, r, ł, s, z) przeobraziła się ostatecznie w zwykłe a, zaś przed wszystkimi innymi w zwykłe e. Na podstawie całego mnóstwa takich odpowiedników (oboczności) jak krowa-krava-korova " litew. karve, brzeg-bregu-bereg II niem. Berg formułujemy fakt: grupa głosowa or, er w położeniu między spółgłoskami zmieniła się w językach słowiańskich w ten sposób, że w narzeczach lechickich ostatecznie przeobraziła się w ro, re (z czego dalej re), w narzeczach czeskich i południowo-słowiańskich w ra, re, w narzeczach ruskich w oro, ere. W praktyce mówimy krótko: dawne indoeuropejskie u przeszło w językach słowiańskich (to znaczy jeszcze w prasłowiańskiej epoce) w y, zmiękczone r przeszło w polskim w rz, pragreckie a przeszło w jońskim w e (YJ), prapolskie (ogólnopolskie) cz, ż, sz przeszły w tych a tych narzeczach w c, z, s itd., itd., a pisząc przedstawiamy to jeszcze krócej w takiej formie: ideur. […] itd. jeżeli zestawiam różne narzecza jednego języka lub rozmaite języki jednej grupy ze sobą, to oczywiście stwierdzenie stosunków fonetycznych przybiera wygląd zrównań albo oboczności. Mówimy np.: sanskr. (czyli staroindyjskie) u = gr. u = łac. u słow. y = lit. u itd., albo też, co jest właściwsze: sanskryckiemu u odpowiada gr. u, łac. u , słowo y itd., co też można wyrażać (za przykładem Baudouina de Courtenay) krótko: sti. u II gr. u młc. u itd. § 10. Otóż fonetyka historyczna w nowożytnym ujęciu, czy to jednego języka czy całej grupy, jest uporządkowanym zbiorem tego rodzaju jednostkowych, ale zarazem już gatunkowych stwierdzeń wszystkich poznanych przeobrażeń, zmian, względnie oboczności fonetycznych. Porządek czyli system wynika z faktu, że rozmaite takie «prawa głosowe» dadzą się podciągnąć pod uogólnienia wyższego rzędu, przy czym mogą być stosowane różne punkty widzenia. Ogółem biorąc, wynikają te uogólnienia po pierwsze z jakości czyli natury a) głosek, b) właściwości i dążności fonetycznych, a po wtóre z jakości i bezpośrednich przyczyn zmian fonetycznych. A więc co się tyczy pierwszego momentu, rozróżniamy rozwój samogłosek od spółgłosek, rozwój spółgłosek dzielimy na rozwój spółgłosek zwartych, sonornych (nosowych i płynnych) i spirantów (s, z itd.); rozwój spółgłosek zwartych rozpada się oczywiście na poddziały: spółgłoski wargowe, przedniojęzykowe itd. Dalej łączymy w osobne grupy rozwój samogłosek pod względem iloczasu, rozwój systemu akcentuacyjnego, rozwój pod względem budowy zgłosek, rozwój osobnych głosek i grup głoskowych (np. st, kt itd.). Ze względu na drugi moment rozróżniamy rozwój niezależny od zależnego, o czym jeszcze niżej będzie mowa, zmiany głosek pod wpływem akcentu, następstwa fonetycznego, np. przegłos samogłosek pod wpływem jakości następującej zgłoski (np. rozszczepienie o II e, e II a, w polskim: żona II żeński, wiara II wierny; palatalizacja spółgłosek np. słow. cz, ż z pierwotnych k, g, pol. ć, dź z pierwotnych t, d itd., itd.), upodobnienia (asymilacje), dysymilacje (np. […] Małgorzata -> Margorzata, mularz -> murarz itd.), rozwinięcie nowych spółgłosek w pewnych warunkach (tak zwane wstawki, epentezy itp., np. słow. str - sr w ostrów, struga, gr. […], gr. […] itd.). § 11 Jest jeszcze trzeci moment, bardzo ważny i konieczny, mianowicie chronoiogiczny. Ponieważ rozwój fonetyczny przedstawia ciągłość w czasie wraz z organizmami psychofizycznymi, które są podłożem rozwoju językowego, przeto, rzecz prosta, moment następstwa czasowego musi być uwzględniany. Przeobrażenia fonetyczne, zmiany, oraz tendencje albo dążności i przyzwyczajenia, których owe zmiany są wynikiem, trwają czas jakiś, krótszy lub dłuższy, a następnie znikają, powstają nowe itd., tak, że często po pewnym czasie rozwija się dążność wprost przeciwna dawniejszej. Tak np. w epoce wspólności językowej słowiańskiej i jeszcze w epoce przedhistorycznej poszczególnych języków słowiańskich panowała dążność wzgl. przyzwyczajenie fonetyczne, aby zgłoski się kończyły na samogłoski, a wszystkie następujące elementy spółgłoskowe należały do zgłoski następującej, innymi słowy, aby granica zgłoskowa padała po samogłosce, czyli aby wszystkie zgłoski były otwarte. Rezultatem tej właściwości prasłowiańskiej są takie przeobrażenia jak monoftongizacja dawniejszych dyftongów (np. cena 'cena' koina, suchu 'suchy’ - *sausos, rozwinięcie samogłosek nosowych (np. (v)osu 'wąs' - (v)onsu, męso 'mięso' - *menso), upraszczanie takich grup spółgłoskowych, które wedle ówczesnych przyzwyczajeń fonetycznych nie mogły się wymawiać na początku wyrazu lub zgłoski (np. pętu 'piąty' - *penktos, kanoti, staropol. kanąć 'kapnąć' - *kapnoti itd., natomiast prostu 'prosty' pozostało, bo wymawiało się pro I stu itd.), przeobrażenie dawnych grup, w których między samogłoską a spółgłoską znajdowało się jeszcze r lub l (ł) np. *berza (por. litew. berzas) - starocerk. itd. breza, pol. brzoza (- *breza), rus. bereza itd. por. wyżej. Z biegiem czasu jednak ta właściwość została zachwiana, w niektórych językach słowiańskich prawie zupełnie przełamana, i grupy spółgłoskowe wskutek rozmaitych przemyian, jak np. wskutek masowego zaniku tak zwanych półsamogłosek czyli jerów (tzn. samogłosek zredukowanych, wymyawianych mniej dobitnie niż normalnie) nowo powstające, pozostają bez zmiany, wbrew dawniejszej dążności, np pol. lekki, panna, wierny, pełny itd. bez końca. Albo np. istniejąca niegdyś w językach słowiańskich wrażli.wość spółgłosek tylnych k, g, ch na następujące przednie (palatalne, zwykle miękkimi zwane) samogłoski, która już w prasłowiańskiej epoce doprowadziła do przeobrażenia się tych spółgłosek w tych warunkach na ć, ż, s (np. peko, pecesi 'piekę, pieczesz', mogo, mozesi 'mogę, możesz', duchu, duśinu 'duch, duszny'), już dawno przestała działać względnie istnieć. My, Polacy, mówimy wprawdzie do dziś dnia pieczesz, piecze, możesz, może, możny, rączka, nóżka, muszka itd. bez końca; ba, nie ulega wątpliwości, że i dziś jeszcze każdy z nas w danym razie na nowo takie formy utworzy, bo np. od jakiegoś rzadko używanego, albo nowo urobionego, albo z obcego języka przejętego wyrazu na -ka -ga, albo nawet po prostu od zwykłego takiego wyrazu, od którego jednak nie używamy zdrobniałej fonny, jeżeli nam przyjdzie jej jednak użyć, to bez namysłu utworzymy formę na -czka, -żka np. od zapomoga, wręga powiemy w danym razie na pewno zapomożka, wrążka lub wrężka, a nie *zapomogka, *wręgka. Ale to wcale nie znaczy, że dziś istnieje taka dążność fonetyczna, czyli wedle utartego terminu, że dzisiaj działa takie prawo głosowe, czyli jeszcze inaczej, że dzisiaj nie możemy wymówić *zapomogka (to znaczy de facto *zapomokka) itp. Bo przecież mówimy lekki itp., po wtóre owo cz, ż w formach rączka, nóżka rozwinęło się pierwotnie wtedy, kiedy tam jeszcze było i (prasłow. rącika, nozika), a ono przecież od dawna znikło; tak samo przed e, i: bo dziś przecież mówimy ginę, kiedy, kij, moge - mogę, dialektycznie mogemy lub mogiemy, nogę = noge, rękę = ręke, muchę = muche itd., to znaczy dziś i od dawna k, g, ch znajdując się przed e, i wcale nie zmieniają się w cz, ż, sz. Jeżeli zatem dziś jeszcze tworzymy takie formy jak zapomożyna, wrężka itp., chociażeśmy ich nie odziedziczyli, to tylko dlatego, że oboczność fonetyczna k II cz, g II ż, ch II sz, istniejąca w tysiącznych, przez nas odziedziczonych i powtarzanych formach i wyrazach jest nie tylko bardzo silna, w świadomości naszej językowej żywa, ale co ważniejsza, nabrała znaczenia morfologicznego, jako cecha charąkterystyczna formalna: jedne formy mają k, g, ch, inne zaś cz, ż, sz i dlatego tworzymy nowe na ich wzór, tak jak gdyby owa dążność fonetyczna dziś jeszcze istniała. To fonetyczne przeobrażenie k, g, ch - c, ż, s zresztą jeszcze w epoce prawspólności słowiańskiej przestało być żywe jako fonetyczna dążność, bo kiedy w innym, późniejszym czasie tejże epoki rozwinęły się nowe e, i przez przeobrażenie dawnych dyftongów oi (ai), to stojące przed nimi k, g, ch także wprawdzie nie utrzymały się w tej postaci, ale ich wymowa przesunęła się już nie w ć, ź, s, tylko w c, dz, (s): noga-nodze, ręka-ręce, wilk-wilcy. A więc jak krótko to formułują Niemcy: andre Zeiten, andre Lautgesetze. § 12. Otóż ten moment chronologiczny, który jest oczywiście. bardzo ważny, uwzględnia się w fonetyce historycznej przy przedstawieniu rozwoju poszczególnych głosek i właściwości fonetycznych. Ale tutaj chodzi nam właściwie o to, czy ten moment tworzy ogólną. zasadę układu, czy przedstawiając fonetykę języka, który znamy na przestrzeni kilkunastu wieków, rozróżniamy w ogóle epoki, czy np. historyczną fonetykę języka polskiego dzięlimy na kilka epok, np. na przedhistoryczną, staropolską, średnio(wieczno)- i nowopolską, czy nie. Otóż dotychczasowa praktyka naszej nauki tego nie robi. Przedstawiając dzieje fonetyczne języka polskiego od czasów najdawniejszych, kiedy polszczyzna była jeszcze tylko narzeczem prasłowiańskiego, aż do czasów dzisiejszych, uwzględniamy moment chronologiczno-rozwojowy przy każdej z osobna głosce, przy każdej z osobna właściwości systemu fonetycznego, rozróżniając fazy prasłowiańską, prapolską, staropolską, nowopolską; ale całości fonetyki nie dzielimy na okresy. Jeżeli nam chodzi o dokładne przedstawienie języka pewnego okresu jako całości, to wtedy przedstawia się ten okres osobno jako fonetykę staropolską, względnie jako część gramatyki staropolskiej; tak samo mamy gramatyki i fonetyki starogórno-niemieckie (althochdeutsch), średnio-górno-niemieckie (mittelhochdeutsch), starofrancuskie itd., itd. Nie ulega wątpliwości, że ta praktyka, po części usprawiedliwiona względami praktycznymi, jako zasada nie jest słuszna i musi się zmienić. Najlepszym dowodem tego, a zarazem dowodem potrzeby przedstawienia, które by uwzględniało moment historyczny jako ogólną zasadę, jest okoliczność, że mnożą się obecnie osobne «dzieje» różnych języków kulturalnych. Stoi to co prawda w związku z tym, że dotychczasowa naukowa gramatyka, chociaż niby historyczna, nie uwzględnia wcale momentu dziejów społeczeństwa, rozwoju odnośnego społecznego organizmu, jego przede wszystkim kulturalnej ewolucji na tle oczywiście ogólnie historycznym. Dotychczasowa naukowa gramatyka jest tylko surowym zbiorem ściśle językowych faktów, przedstawionych w możliwie ścisły, a zazwyczaj suchy sposób. W szczególności pozostawia zupełnie na boku etiologię rozwoju językowego, czynniki i przyczyny, które wywołały taką a nie inną ewolucję języka. Prawda, że to rzecz trudna; prawda, że w szczególności o ile chodzi o fonetykę, rzecz to jeszcze trudniejsza. Ale fakt pozostaje faktem, że gramatyka w ogóle, fonetyka w. szczególności, jest w przedstawieniu nowożytnego językoznawstwa ciągle jeszcze historyczną czyli rozwojową tylko w szczegółach, nie przedstawia rozwoju języka jako całości twórczej pracy językowej społeczeństwa, nie daje charakterystyki różnych ważniejszych epok tego rozwoju - krótko mówiąc, równie jej daleko do pełnej naukowości, jak i do tego, aby była dziełem sztuki. § 13. A teraz zawróćmy do zmian fonetycznych i ich ogłoszonej jako hasło ostatniej ćwierci XIX wieku bezwyjątkowości. Dawniejsze językoznawstwo często operowało już to wyjątkami już to sporadycznymi zmianami językowymi, to jest już to odstępstwami od jakiegoś normalnie w wieJ u wypadkach spotykanego przeobrażenia, już to zmianami, które tylko tu i ówdzie, w niewielu wypadkach, czasem nawet tylko w jednym jakim wyrazie lub formie się odbyły. Szkoła tzw. młodogramatyków, a za nią zwolna ogół lingwistów, stanęła na stanowisku, że wyjątki są zawsze pozorne, a naprawdę sporadycznych zmian językowych nie ma. Zasadę bezwyjątkowości tzw. praw głosowych sformułowano dokładniej w ten sposób: zmiany fonetyczne są w tych samych warunkach rzeczywiście bezwyjątkowe, cały ciężar walki, ataku i obrony, skupił się zatem koło tego pojęcia tych samych warunków. Przede wszystkim stwierdzono działanie tzw. analogii, to jest wpływu grup wyrazowych, formalnych lub znaczeniowych lub znaczeniowo-formalnych, które oddziałując na poszczególne wyrazy i formy, wchodzące w skład grupy, krzyżują lub usuwają zmianę fonetyczną. Zmiany fonetyczne bowiem bardzo często rozrywają naturalny związek fonetyczny, zaś analogia przeciwdziała temu, stara się ten związek na nowo przywrócić. Np. prasłowiańska odmiana czasu teraźniejszego berą, bereśi itd., albo rzeczownika zena, zeny, zene itd. i podobnie w setkach innych wyrazów, przeobraziła się z biegiem czasu na gruncie polskim wskutek przeobrażenia fonetycznego samogłoski e przed niepalatalnymi (twardymi) spółgłoskami t, d, n, r, ł, s, z i przybrała taki wygląd: biorę, bierzesz, bierze, bierzemy, bierzecie, biorą; żona, żony, żenie, żonę, żenie, żoną, żono, czyli fonetyczny związek tych grup, tworzonych przez formy osobowe i przypadkowe tych samych wyrazów został naruszony, nadwątlony przez to, że w pewnych formach rozwinęło się o, w drugich pozostało e. I cóż widzimy w następstwie? oto, że dzisiaj, i już od dosyć dawna, mówimy żona, żony, żonie itd., czyli, że jednolitość fonetyczna została przywrócona w ten sposób, że formy trzeciego i siódmego przypadku dostały pod wpływem reszty, zatem analogicznie, samogłoskę o, podczas gdy dawniejsze ich postaci miały na mocy rozwoju fonetycznego samogłoskę e. To samo stało się w rzeczownikach w ogóle; dawniej odmieniano na mocy rozwoju fonetycznego siostra, siostry, siestrze..., brzoza, brzozy, brzezie..., jezioro, jeziora, (w) jezierze..., czoło, czoła, (w) czele..., itd., a dzisiaj siostra, siostrze, brzoza, brzozie, jeziora, w jeziorze, czoło, w czole, itd. I tylko w formach izolowanych, to jest takich, które wskutek jakichś czynników wyszły ze związku grupowego, np. w wyrażeniu (stać) na czele, które znaczeniowo się wyodrębniło od czoła i jego odmiany, utrzymała się dawna postać fonetyczna; albo brzezina, itp. Wiadomo dalej, że odmiana biorę, bierzemy..., niosę, niesiesz... itd. znajduje się już na drodze do tego samego wyrównania; tu jesteśmy niejako świadkalni całego przebiegu, bo istnieje jeszcze szereg odziedziczony z poprzednich epok z takim wyglądem, jaki powstał wskutek panującej niegdyś dążności fonetycznej, i odmiana biorę, bierzesz... itd. jest jeszcze postacią języka piśmiennego i starannego, zaś obok niej w życiu codziennym bierę (wzgl. biere), bierzesz..., bierą itd. i oczywiście ta postać odmiany wcześniej czy później zwycięży, stanie się jedyną i poprawną. To samo widzimy w niezliczonych innych wypadkach we wszystkich językach i epokach; jest to zjawisko wcale nie wyjątkowe, tylko normalne i stałe. To jest zatem jeden bardzo ważny czynnik rozwojowy, krzyżujący względnie usuwający działanie zmian fonetycznych, wywołujący tzw. wyjątki. § 14. Drugi czynnik polega na równie powszechnym fakcie, że każdy język w mniejszym lub większym stopniu przejmuje wyrazy, formy i zwroty z innych, począwszy od języków zupełnie mu pochodzeniem obcych, a skończywszy na narzeczach oraz na dawniejszych fazach tego samego języka, wskutek czego często występuje jakieś odstępstwo od własnego rozwoju fonetycznego tego języka w danej epoce. Zasilanie się języka kulturalnego narzeczami ludowymi zwykle, w normalnych warunkach, ogranicza się do pewnego zasobu wyrazów, przede wszystkim technicznych, i na fonetykę nie ma wpływu, bo często świadomie się unika wszystkiego, co by mogło na «chłopski język» i «chłopską wymowę» wyglądać. Ale po pierwsze żywy związek między miastem i wsią, inteligencją i ludemy, zawsze przecież istnieje i jest niemożliwą rzeczą, aby to i owo, nawet co do wyglądu fonetycznego, nie wsiąkało w ciągu wieków z narzeczy do języka powszechnego; a po wtóre są epoki, gdzie ten wpływ języka ludowego i jego dialektów jest znaczniejszy i obfitszy, tak np. często w epoce tworzenia się języka kulturalnego i konsolidacji narodu, oraz w epokach świadomej reakcji przeciw zastojowi w życiu, przede wszystkim w literaturze i sztuce, kiedy czerpie się. pełną ręką z życia i języka ludowego, jak np. w czasach romantyzmu albo w ostatniej dobie. Bywają oczywiście i szczególne warunki, jak np. w starożytnym Rzymie albo w Grecji, które zlewaniu się różnorodnych, dialektycznych elementów sprzyjają. W języku polskim mamy np. sporo wyrazów z fonetyką odmienną od polskiej, pochodzących z języków polskiemu bliskich, czeskiego i ruskiego, na co się różne przyczyny i warunki złożyły. Tak np. wyrazy obywatel, Władysław, rohatyna, hrabia... zamiast polskich obywaciel, Włodzisław, *rogacina, grabia..., wykazują odstępstwa czyli «wyjątki» fonetyczne pozorne, bo ten wygląd fonetyczny jest czeskiego pochodzenia. Albo wyrazy kniaź, rusznica, na pohybel, bezhołowie (tak dzisiaj pospolite), prowodyr, portki, czort, rubacha... zamiast polskich ksiądz, (książę), *ręcznica, na pogibiel, bezgłowie, *przewodierz, *partki, czart, grubacha... wykazują znowu fonetykę ruską. I polskie narzecza są tu i ówdzie odpowiedzialne za «wyjątki» fonetyczne języka kulturalnego, chociaż w ogóle rzadko wobec znanych naszych skłonności arystokratycznych; np. cacko, cąber, baca zamiast starszych, niedialektycznych czaczko, cząber, bacza. Oczywiście także sięganie do dawniejszych faz własnego języka, w pewnych znowu epokach lub u pewnych pisarzy żywsze, stale zaś utrzymujące się przez kościół i język Pisma świętego., modlitw, itd., albo przez język prawa itp., dostarcza nieraz pozornych «wyjątków» fonetycznych, chociaż ten wpływ przeważnie się odnosi do form. wyrazów i znaczeń. Licznych i typowych przykładów tego rodzaju dostarcza język łaciński i grecki w swym późniejszym rozwoju. Częstsze są wypadki takie jak rajca II radca, gdzie mamy dwie postaci z różnych czasów pochodzące, podobnie mistrz II majster, alkierz II erkier itp., wyrazy wzięte z niemieckiego, ale w różnych epokach. § 15. Trzeci czynnik, wchodzący w grę, dotyczy już warunków samych zmian fonetycznych. Otóż pod względem ich jakości i stopnia ich złożoności są możliwe najrozmiatsze wypadki i kombinacje, a co za tym idzie, częstość faktycznego występowania jakiejś zmiany fonetycznej bywa naj rozmaitsza. Skrajne biegunowe wypadki są: a) przeobrażenie nastąpiło absolutnie we wszystkich wypadkach, w których dana głoska de facto się znajdowała czyli głoska (lub grupa głoskowa) w swej dawniejszej postaci jako taka znikła, nie istnieje, przeobraziwszy się w inną; oraz b) zmiana nastąpiła tylko w jednym wyrazie. Wypadek pierwszy jest zwykły, obejmuje on znaczną ilość tzw. zmian fonetycznych niezależnych, które polegają na powolnym, zwykie niedostrzegalnym w osobnych momentach czasu, przesuwaniu artykulacji głoski, z czym łączy się bardzo często niemożność innego wymawiania w normalnych warunkach w danym czasie i u danego społeczeństwa. Np. dawne indoeuropejskie u przesuwając się zwolna w wymowie u językowych przodków Słowian przeobraziło się ostatecznie jako głoska i jako wyobrażenie fonetyczne w y we wszystkich absolutnie wypadkach. Nie możemy przytoczyć wyrazu lub formy, gdzieby na miejscu dawniejszego u nie było y, i to jest zrozumiałe, bo tu mamy do czynienia z przeobrażeniem się pewnego wyobrażenia fonetycznego jako takiego. Albo: indoeuropejskie aspiraty, to jest spółgłoski takie jak th, dh, itd., straciły na gruncie prasłowiańskim bezwzględnie aspirację, przeobraziły się w t, d, itd.; spirat nie ma tu absolutnie; indoeurop. samogłoski, krótkie a, o oraz długje a, o, na gruncie słowiańskim rozwinęły się w ten sposób, że spłynęły w jedną samogłoskę, krótkie w o, długie w a, znowu bez wyjątku; podobnie dawne dyftongi absolutnie uległy monoftongizacji, ei w i, itd. I tego rodzaju przykładów możemy przytoczyć całe szeregi. Ale nie tylko wśród zmian tzw. niezależnych spotykamy te wypadki; nie brak ich także wśród zlnian tzw. zależnych, kombinatorycznych. Np. tak pospolity objaw fonetyczny, jak wymawianie dźwięcznych z p'ochodzenia spółgłosek przed bezdźwięcznymi (głuchymi) jako bezdźwięcznych (np. babka jak bapka, wódka jak wólka itd.), lub odwrotnie (prośba jak proźba itd.), jest bezwyjątkowy. Zasadnicza powszechność, bezwyjątkowość jest bezpośrednio zrozumiała i jasna w tych zwłaszcza wypadkach, gdzie rozwój fonetyczny doprowadził do swoistej nięistniejącej przedtem (w danym języku i w danym czasie) głoski, a do zupełnego zniknięcia dawniejszej; bo wtedy jest czas jakiś, dłuższy lub krótszy, w normalnych warunkach niemożność innego wymawiania. Kto wymawia ł jak u, ten normalnie właśnie nie posiada wyobrażenia fonetycznego ł, tylko uł i wskutek tego wymawia tylko u. Kto wymawia ś, ź tak jak je wymawiamy dajmy na to w Krakowie, ten nie wymawia ich tak jak Polacy ze wschodnich okolic, litewsko-ruskich, i na odwrót. Tym się też tłumaczy trudność uczenia się obcych języków, a przede wszystkim właśnie trudność przyswojenia sobie obcej wymowy takich głosek, jakich w swoim języku nie posiadamy. jak nam trudno porządnie wymówić angielskie lub francuskie samogłoski! Człowiek ma niejako wyżłobione koleje artykulacji pewnej ilości głosek i mimo wysiłków, aby z nich wyjechać, ciągle w nie wpada. Tak zatem nawet wtedy, gdy świadomie się wysila, aby inaczej wymawiać! Możemy zatem stwierdzić w tych wszystkich wypadkach zasadniczą jednolitość wymawiania czyli bezwyjątkowość zmian fonetycznych, raczej ich rezultatów, polegającą na niemożności innego wymawiania w danym czasie i środowisku, czyli polegającą na istnieniu takiego właśnie a nie innego wymawiania. § 16. Bez porównania rzadsze są wypadki z drugiego bieguna, a nawet teraz, kiedy to piszę, nie przypominam sobie przykładów, gdzieby można przysiąc, że zmiana fonetyczna odbyła się w jednym tylko wypadku, to jest, gdzie by skład warunków ją wywołujących raz tylko w całym języku wystąpił. Trudno wobec bogactwa każdego języka o absolutną pewność. Ale wypadków, gdzie z tym zastrzeżeniem możemy stwierdzić jednostkową zmianę fonetyczną, a zwłaszcza takich, gdzie tylko w kilku wypadkach ją obserwujemy, jest dosyć. Na czymże polega ten drugi skrajny wypadek? Na tym, że głoski wymawiamy de facto w przygniatającej większości wypadków w kompleksach fonetycznych, to jest wyrazach i powiedzeniach. Wskutek tego mamy nieskończone bogactwo kombinacji i warunków, wśród jakich poszczególna głoska de facto się zjawia; w szczególności zaś, obok grup i warunków niezmiernie często się w języku powtarzających, mamy i drugi biegun, mianowicie bardzo rzadką, a nawet wyjątkową, jednorazową kombinację warunków.. Weźmy np. wyraz jeniec, który pochodzi od słowa jąć, a mianowicie utworzony jest od imiesłowu jęt(y) sufiksem (i)ec. Ten wyraz brzmiał dawniej jęciec, zaś w drugim i dalszych przypadkach, gdzie półsamogłoska znikła, jęćca itd.; w takiej kombinacji w pewnej epoce ć przeobraziło się w j, albo mówiąc dokładniej grupa ćc przeobraziła w je, tak jak np. w ojca - oćca, winowajca - winowaćca itd. W owej więc epoce ludzie używając tego wyrazu mieli zamiar, rozpęd do wymówienia mniej więcej jejca; jednak wskutek szczególnej Ic0mbinacji warunków, wskutek trudności takiego lub podobnego wymawiania dla owych ludzi, nie doszło do dokładnego wykonania tego zamiaru; nosowość tkwiąca w samogłosce e połączyła się z następującym elementem fonetycznyln j i zarazem usamodzielniła, rozwinęło się z tego ń (tj. artykulacja elementu nosowego przedniojęzykowego + artykulacja elementu palatalno-przedniojęzykowego). Nic w tym właściwie nie ma dziwnego, bo przecież nasze samogłoski nosowe przedstawiają w położeniu przed zwartymi spółgłoskami właściwie grupę, złożoną z samogłoski nosowej i odpowiedniej spółgłoski nosowej, zatem w naszym wypadku możemy schematycznie i grubo rzecz przedstawić tak: zamiar fonetyczny był jęnjca: no, a cóż to jest właściwie tak bardzo innego niż jeńca, je- . żeli jeszcze zważymy, że e w jeńcą, jak w ogóle samogłoski przed nosowymi spółgłoskami, jest także trochę (pod koniec swej artykulacji) nazalizowane? Pierwszy przypadek, jęciec, został następnie analogicznie, wedle przypadków zależnych, zastąpiony postacią jeniec podobnie jak dawne ociec wedle ojca, ojcu... (- oćca)... przez ojciec.. Widzimy zatem, rozpatrując bliżej, że w danym wyrazie nie odbyło się nawet żadne szczególne przeobrażenie, tylko konfiguracja szczegó]na warunków doprowadziła do rezultatu wyjątkowego, to jest takiego, którego gdzie indziej nie widać. Weźmy wyraz Tatry, który niegdyś brzmiał niewątpliwie *Tartry. Otóż r przed spółgłoską, a nawet przed grupą spółgłoskową nom1alnie się utrzymuje (karczma, wartki), ale tutaj po t następowało znowu r i w tej rzadkiej kombinacji fonetycznej, przez rodzaj dysymilacji pierwsze r znikło; drugi znany przykład staropol. chabry rozwinęło się tak samo z charbry obocznej postaci wyrazu chrobry. Widzimy zatem w dwu tylko wyrazach działanie tzw. prawa głosowego. Albo dziś zamiast oczekiwanego *dzieńś lub dzeińś, bo normalnie, w tysiącach przykładów, prasłowiańskie jer' (i) w pozycji mocnej (tj. kiedy nie zniknęło jak w pozycji słabej) zastępuje się czyli kontynuuje w polszczyźnie przez e. Ale jest parę «wyjątkowych» wypadków z i, w «wyjątkowych» też warunkach. Albo szczutek, szczutka kontynuuje dawniejsze szczudlek, szczudlka. Otóż zresztą dl nie przeobraża się nigdy w t, ale tutaj w przypadkach zależnych, gdzie ta grupa znajdowała się przed k i wymawiała się bezdźwięcznie: szczutłka, l także bezdźwięczne, niedosłyszalne, znikło, i de facto zapanowała wymowa szczutka itd. A potem jak w tylu innych wypadkach, dla przywrócenia naruszonej przez ten rozwój fonetycznej jednolitości, pierwszy przypadek szczudlek zastąpiono na wzór przypadków zależnych postacią szczutek. Niech tych parę przykładów wystarczy. A teraz łatwo sobie wyobrazić, ile naj rozmaitszych stopniowań wykazuje rzeczywistość rozwoju językowego między tymi obu biegunowymi wypadkami: absolutną powszechnością jakiejś zmiany językowej i absolutną jej jednostkowością. I łatwo też zrozumieć, że w gruncie rzeczy między obu tymi skrajnymi wypadkami nie ma żadnej zasadniczej różnicy; tylko w jednym wypadku dane warunki i przyczyna powtarzają się wiele razy, w drugim zaś raz jeden lub parę! § 17. Różnorodność i niewspółmierność warunków wyjaśnia też zawsze w zasadzie wszystkie tzw. wyjątki lub odstępstwa od stwierdzonego zresztą rozwoju fonetycznego. Że w bardzo wielu wypadkach nie udało się jeszcze tych warunków poznać i wydobyć, no to jest tylko naturalne, zarówno z ogólnej racji, którą jest właściwość ludzkiego stopniowego poznawania rzeczywistości, jak i z rozmaitych szczegółowych racji. Ale to nas nie dręczy ani doprowadza do rozpaczy wobec tego, że jesteśmy na właściwej drodze,. a to grunt. Trzeba też pamiętać, że prócz najrozmaitszych warunków fonetycznych na wygląd wyrazów oddziałują też warunki niefonetyczne, mianowicie różne objawy wpływu wywieranego przez inne wyrazy na podstawie skojarzeń, do których to objawów należy także wspomniana poprzednio analogia. Np. nasz wyraz dławić wobec dawniejszego wyłącznego dawić nie wykazuje jakiegoś wyjątkowego fonetycznego rozwinięcia się ł (wsuwki, jak dawniej mówiono), tylko polega na tym, że obok da.wić istniało słowo dłabić, dosyć podobne i wyglądem i znaczeniem. I te dwa słowa dawić i dłabić zlały się w jedno nowe dławić, które ma jak widzimy wszystkie wspólne elementy tamtych dwu, a nadto po jednym szczegółowym: z jednego ł, z drugiego w. Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na jedną ważną okoliczność, a mianowicie na to, że działanie analogii nieraz usuwa prawie zupełnie konkretne wypadki czyli rezultaty działania jakiejś zmiany fonetycznej czyli tzw. prawa głosowego. Np. tak zwane l epentetyczne, pojawiające się w takich wypadkach jak w starocerk. zemlja itd., w polszczyźnie zostało w zgłoskach sufiksalnych prawie - bez śladu wyrugowane wedle form, gdzie go nie było (bo w jednych formach, to znaczy w pewnych warunkach, to l się rozwinęło, w drugich nie). Pozostało zaledwie parę śladów, takich jak grobla, czyli stosunek się niejako odmienił: to co było niegdyś fonetycznie «normalnym», stało się z biegiem czasu «wyjątkowym». Weźmy jeszcze inny przykład. Grupa zr niegdyś przeobraziła się w zdr i ta właściwość fonetyczna trwała czas jakiś, a potem ustała, tak że potem grupa zr, pojawiajająca się ciągle na nowo przez złożenia, derywację itd., pozostała niezmieniona. otóż wyrazy zdrada, zdradzić, zdrój (- wzdrój) i parę innych pozostały w swoim odziedziczonym fonetycznym wyglądzie, natomiast dziesiątki i setki innych nie mają -d-: zrąb, wzrok, zraz, wzruszać, z ręki itd., podczas, gdy dawniej mówiono zdrąb, wZdrok, zdraz, wzdruszać, zdręki itd. Wyrazy, które się z rozmaitych przyczyn odosobniły i zatraciły związek ze swoją grupą etymologiczną, jak zdrój (- wzdrój - *wz-rój, . a raczej – […]), albo zdrada ([…]), utrzymały odziedziczoną postać fonetyczną, zaś inne, których związek etymologiczny z grupą pozostał żywy, lub które na nowo urabiano (jak złożenia), już tego -d- nie wykazują. Najpierw oczywiście przestało d. się ukazywać w swobodnych połączeniach syntaktycznych (z ręki, z rowu...). Reasumując stwierdzamy jako zasadę stałą przyczynowość rozwoju fonetycznego, która w sprzyjających, prostych warunkach objawia się jako powszechność i bezwyjątkowość przeobrażeń fonetycznych. Ale, ponieważ mamy do czynienia z zakresem zjawisk psychofizycznych, w ogóle bardzo złożonych i skomplikowanych, więc też jest cały szereg czynników, działających stale, norlnalnie i koniecznie, które sprawiają, że obraz rozwoju fonetycznego jest bardzo różnorodny i skomplikowany. Ale nie znaczy to wcale, że jakaś zmiana, jakiś objaw fonetyczny, choćby najdrobniejszy, jest bez przyczyny, bo do tego właściwie się sprowadza cała kwestia. Ludzie, którzy piorunują na lingwistykę i tzw. bezwyjątkowość praw głosowych, albo świadomie nie chcą rozumieć, co ta zasada znaczy, albo też nie są w stanie jej rozumieć. Tertium non datur. Wybór wolny! § 18. Zastanówmy się teraz, jak się to dzieje, że się wymawianie zmienia; dlaczego i jakim sposobem, skoro przecież zawsze wymawiamy swój język tak, jakeśmy się raz nauczyli, i nigdy nie mamy zamiaru inaczej wymawiać, wyjąwszy chyba ze żartu. A więc naprzód, dlaczego. Otóż jest jasną rzeczą, że zmiany fonetyczne są tylko jednym ze szczegółowych i nieskończenie licznych objawów ciągłego przeobrażania się życia kulturalno-psychicznego i jego wytworów w ogóle. Zwolna, ale nieustannie zmienia się, przeobraża cała ludzka kultura, czyli całe kulturalne działanie człowieka, i to zarówno w dziedzinie materialnej jak moralnej i umysłowej. Zmieniają się nasze wytwory materialne jako wyniki przeobrażania się odnośnych potrzeb i odnośnej twórczości, zatem nasze domy, sprzęty, ubrania, narzędzia itd.; zmieniają się nasze zwyczaje, zapatrywania, sztuka, literatura itd.; zmienia też pismo i język, a jednym z objawów tej ogólnej ewolucji języka jest rozwój fonetyczny czyli zmiany wymawiania. Zatem naj ogólniejszą przyczynę zmian fonetycznych możemy tutaj zostawić na boku jako wspólną i ogólną dla całego rozwoju kulturalnego człowieka p nie wdając się przy tym w to, czy ta zasadnicza przyczyna jest znana, czy nie. Tutaj nam wystarczy naj zupełniej przyczyna pośrednia, mianowicie fakt współdziałania indywidualno-społecznego w związku z odwieczną prawdą: si duo faciunt idem, non est idem. Moment to, czynnik, także jeszcze bardzo ogólny i zasadniczy, bo także jeszcze dla całej kultury ważny i istotny. Mowa i język, tak samo jak wszelkie inne działanie i dzieła ludzkie, są równie dobrze wytworem jednostki jak społeczeństwa, są koniecznie wytworem i jednostki, i ogółu. To współdziałanie jednostek i całości, wyrażające się w nieskończonych, konkretnych zahaczeniach, walkach i przystosowaniach, podlega nieustannemu przeobrażeniu, nieustannej ewolucji. A teraz: każda jednostka normalna jest nieco różna,. mniej lub więcej, od każdej innej, zachowuje się i działa swoiście,. w sposób sobie właściwy, chociażby tylko w drobnej mierze różny od innych - i to we wszystkim, także w mowie, a także, choćby w bardzo drobnym zakresie i w drobnych rozmiarach, w wymawianiu. I z tego powstaje wypadkowa społeczna w postaci ewolucj i fonetycznej, względnie w postaci poszczególnych zjawisk zmian fonetycznych. Pamiętajmy przy tym, że każdy człowiek, jak w ogóle każdy żywy twór, posiada pewien zasób siły życiowej czyli rozpędowej i pewną twórczość; zastanówmy się dalej, uprzytomnijmy, sobie to nieskończone zderzanie się, łączenie i odsuwanie tych nieskończenie różnych jednostkowych rozpędów w obrębie nieustannie drgającej zbiorowości, te nieskończenie liczne, następowe kombinacje czynników w obrębie jednostki, między jednostkami i między jednostkami a całością – a uwydatni nam się jasno wobec tego stanu rzeczy konieczność ciągłej ewolucji językowej w ogóle, fonetycznej w szczególności. Wydobądźmy teraz kilka ważniejszych momentów z tego całego, mrowiącego się splotu życia językowego. Otóż pod względem następstwa czasowego najważniejszą rolę odgrywa niewątpliwie przejmowanie wymowy przez dzieci od starszych. Każde nowe pokolenie ma z jednej strony nowy zasób siły życiowej, z drugiej bezpośrednie dziedzictwo poprzedzaj ącego pokolenia i nie ulega wątpliwości, że w tym punkcie, to jest przy przejmowaniu wymowy przez dzieci od starszych, dokonywa się zawsze pewne przesunięcie fonetyczne, które gra ważną rolę zwłaszcza w tych właściwościach wymowy, które u starszego pokolenia zaczęły wychodzić z fazy względnego spokoju. Ale i w ogóle. Użyjmy porównania: wyobraźmy sobie mianowicie kalkowanie rysunku lub pisma, i to staranne. Na ogół obraz przekalkowany będzie taki sam, ale zupełnie taki sam nie będzie nigdy. Teraz zdejmijmy z przekalkowanego nowy obraz za pomocą kalki i powtarzajmy to dalej, .a następnie porównajmy obraz pierwszy z dziesiątym lub dwudziestym, a zobaczymy już różnice wyraźne. Albo porównajmy doświadczenie, którego nam życie dostarcza w uczeniu się pisma przez dzieci: dziecko stara się całą siłą uwagi, ócz, ręki, języka, całego ciała nawet, pisać wedle wzoru, napisanego mu przez nauczyciela czy mamę, czy ciocię. Rezultat: każde pismo jest podobne i różne. Pod względem współcześnie działających czynników mamy takie: jednostka, rodzina, środowisko codzienne, naród. Jednostka: weźmy tylko dwa typy, człowieka, który się zachowuje mniej więcej tak jak wszyscy, figurę nijaką, i człowieka z silną indywidualnością. Jest rzeczą jasną, że stopień, w jakim obaj ulegają otoczeniu, a w jakim na nie wpływają, będzie różny, nie tylko w ogóle, ale także w mowie i wymawianiu. A jednostki takie jak wybitni mowcy, aktorzy, nauczyciele itd. oddziałują silnie także na fonetykę. Rodzina tworzy naturalną komórkę niejako rozwoju kulturalnego, a ona składa się z kiJku czynników, ojca i matki itd., dziecko zaś jest niejako dziedzicem wypadkowej z tego, także pod względem fonetycznym. Wpływ kobiet, matki, babki, piastunki jest zazwyczaj rozleglejszy, ciąglejszy, ale wpływ mężczyzn, ojca itd., bywa zazwyczaj silniejszy, bardziej pobudzający świadome naśladowanie. Kombinacji oczywiście bez końca. Środowisko codzienne, a raczej środowiska, bo po pierwsze jedno luzuje drugie, a po wtóre są współcześnie rozmaite. Następczo można i trzeba wyróżnić otoczenie wczesnej młodości, towarzystwo dziecinne i szkolne, następnie otoczenie dojrzałej, bujnej młodości, wreszcie środowisko pracy zawodowej: a wszędzie towarzyszy; kolegów, przyjaciół. Współdziałają tu i krzyżują się mnogie czynniki, lokalne, zawodowe itd., znajdujące swój wyraz na polu językowym w istnieniu właściwości czysto rodzinnych, miejscowych, gwarowych, zawodowych, kulturalnych. Uprzytomnijmy sobie ogromne różnice także pod względem wymawiania i płynącą stąd różność wywieranego wpływu choćby tylko u ciętego, pełnego poczucia swej siły, władzy i wartości podoficera, uroczystego organisty, podmiejskiego robotnika i spokojnego rolnika i proszę sobie samemu obraz w tym kierunku dalej wypełniać. Ogółem biorąc najważniejsze są niewątpliwie dwa środowiska: rodziny i miejscowości, w drugim rzędzie dopiero: zawodu. Całość czyli naród: z rodzaju wewnętrznego ustroju, składu i zajęć ludności, stopnia kultury, naturalnych warunków życiowych (geograficznych i innych) itd., wynika rozmaity rodzaj i stopień zależności językowej jednostki od całości, oraz rodzaj i stopień oddziaływania w tym względzie jednostki na całość. § 19. Na tym, po krótce naszkicowanym podłożu indywidualniespołecznej twórczości językowej, czynnej między innymi także w zakresie ewolucji fonetycznej, działa następujący moment pierwszorzędnego znaczenia. A mianowicie: czy my naprawdę zawsze jednakowo wylnawiamy, to jest, ściślej mówiąc, czy zawsze jednakowo wykonywamy czynność fonetyczną? otóż stanowczo nie, bo to bezpośrednio zależy od nieustannie zmieniających się i faluJących nastrojów i afektów jednostek. I zależnie .od tego jest cała skala stopni i sposobów wykonywania czynności wymawiania, która wskutek tego, chociaż w wyobrażeniu psychicznym w zasadzie ta sama, w: rzeczywistości naj rozmaiciej się realizuje. jest wymawianie: a) normalne, zwyczajne, spokojne; b) dobitne, staranne, energiczne; c) pobieżne, niedokładne, szkicowe niejako (niedomawiające wielu rzeczy); d) afektowe (oczywiście naj rozmaitsze, np. gniewne, pieszczotliwe), żeby wymienić. tylko główne typy. Każdemu wiadomo, że znajdując się w takich różnych nastrojach, rozmaicie wymawia, to znaczy niejednakowo wykonuje artykulacje, akcentuje itd. Inaczej wymawiamy psiakrew obojętne, a inaczej w gniewie, pasji, inaczej w chłodnej zaciętości, a tak samo każdy inny wyraz i całe zwroty J nie tylko to polskie słówko. Bo zmienia się wtedy układ szczęk, warg itd., czynność muskułów, siła i objętość i szybkość prądu wydechowego. Albo w pieszczocie, skupiającej akcję wymawiania przede wszystkim w przodzie i górze jalny ustnej! I nie są to rzeczy, od bywające się nieświadomie! Te zmiany artykulacji odbywają się mimo woli, ale są świadome! Albo zestawmy swobodną gawędę, w pogodnym, !rochę leniwym nastroju ducha z kimś bliskim i do-, skonale nam znańym, z tym sposobem mówienia, kiedy znajdując się w sytuacji dla siebie .ważnej i poważnej całe swoje ja skupiamy. W pierwszym wypadku wymawiamy niedociągając niejako artykulacji do szczytu, w drugim przeciwnie starannie ją wybijamy. A teraz: co znaczy wymawiać dobitnie, starannie, z naciskiem? Znaczy to oczywiście, ustalone już i wyżłobione koleje artykulacji niejako pogłębiać, albo żeby użyć innego porównania, pogrubiać linie rysunku. I w tym leży nie tylko możliwość, ale i konieczność nieznacznego, ale nieustannego przesuwania artykulacji. Nacisk będzie przy tym oczywiście obejmować przede wszystkim elementy dla artykulacji charakterystyczne, do czego jeszcze niżej wrócimy. Prosta rzecz, że w miarę różnej jakości i częstości nastrojów i afektów u różnych ludzi ich wpływ na wymawianie będzie różny, czyli ogółem biorąc wysuwa się tu na pierwszy plan usposobienie, charakter, i to naturalnie zarówno jednostek jak całych grup, szczepów i narodów. Sądzę jednak, że decydujący wpływ na przeobrażanie artykulacji wywiera nie tyle charakter żywy, usposobienie pobudliwe, ile charakter energiczny i silny. Bo im więcej w objawach życiowych będzie się zaznaczać energia, tym bardziej będzie się przesuwać wymawianie; wszakże akcentuacja np., która jest tak ważnym czynnikiem fonetycznego rozwoju, zależy bezpośrednio odusposobienia. I zapewne dlatego tempo ewolucji fonetycznej jest u Słowian powolniejsze niż u ludów germańskich itp. W każdym razie trzeba odnajdywać u poszczególnych zarówno ludzi jak grup (szczepów) dominujące rysy ich charakteru, aby móc wynaleźć czynnik najważniejszy dla fonetycznego rozwoju. Żywość usposobienia, drażliwość i łatwe panowanie uczuciowych nastrojów nie wykluczają wcale pewnej, nieraz znacznej bierności -na odwrót usposobienie spokojne, mniej wrażliwe nie wyklucza charakteru silnego itp. A jest rzeczą jasną, że w pierwszym wypadku przesuwalność wymowy będzie mniejsza niż w drugim. Chodzi zatem ostatecznie o siłę i trwałość afektów i poruszeń woli, a nie o ich częstość i żywość. § 20. Wymawianie danego języka u danego osobnika tworzy skomplikowany, ale zwarty i jednolity system fonetyczny, w którym wszystko wzajemnie na siebie oddziaływa. Jasne np., że jeśli dany język w danym czasie posiada liczne spalatalizowane spółgłoski (takie jak nasze ń...), to ta właściwość musi oddziaływać na sąs,iednie samogłoski inaczej niż w języku, gdzie takich spółgłosek nie ma. Dlatego w polszczyźnie nie ma bardzo niskich i bardzo tylnych samogłosek, boć np. tak częste grupy fonetyczne […]. (tj. nia...) muszą naszemu a nadawać odpowiedni odcień artykulacyjny. Albo wiadomo, że spółgłoski takie jak t d, k g itd. Można wymawiać rozlnaicie: np. głuche t p k wymawiały i wymawiają różne szczepy germańskie z przydechem, mniej więcej jak […] (przez ch oznaczam głoskę podobną do naszego ch), zaś szczepy romańskie i słowiańskie wymawiają czyste t p k. Dlatego też w językach germańskich te głoski łatwo ulegają dalszemu przeobrażeniu. I tak dalej bez końca. Wspomnę tylko jeszcze o różnych sposobach i typach akcentuacji: w polszczyźnie np. słaby akcent nie alteruje wymowy samogłosek, natomiast energiczny akcent rosyjski lub bułgarski ogromnie je przeobraża. Wreszcie wiadomo, że każdy język, to jest każdy naród wzgl. szczep posiada sobie właściwą ogólną tzw. bazę artykulacyjną i ogólny charakter jakościowy wymawiania, bardzo znacznie także na poszczególne głoski wpływający. Ogólny układ i czynność dolnej szczęki, języka, warg itd. jest u różnych ludów rozmaity, a to oddziaływa na jakość i kierunek ewolucji fonetycznej. W związku z tym wszystkim w różnych językach są różne strony, to jest różne elementy głosek przede wszystkim świadome, ważne i charakterystyczne, i one to przy dobitnym wymawianiu przede wszystkim ulegają naciskowi, pogłębianiu i przesuwaniu. Np. palatalizujący wpływ samogłosek i e był w języku polskim silniejszy n.iż w wielu innych, stąd w następstwie odcień palatalizacji spółgłosek […] był dla Polaków charakterystyczny i dlatego zwolna się wzrnagał, aż wreszcie doprowadziło to do wymowy ć dź... To znaczy w pewnej epoce Polacy wyraźnie rozróżniali t od t' itd., natomiast w wielu innych językach afekcja głoski t... przed i lub e była tak słaba, że nie rozróżniano takiego t od t, stojącego przed a lub o, i dlatego też ono nie ulegało większenul przesunięcIu, bo w dobitnym wymawianiu wcale nie kładziono nacisku na tej palatalizacji, gdyż była ona cechą obojętną. § 21. Ostatnie uwagi przeprowadzają nas do odpowiedzi na drugie pytanie, mianowicie w jaki sposób się odbywają zmiany fonetyczne, skoro ich się nie zauważa. Otóż najpierw co do tego niezauważania: stoi to w bezpośrednim związku z nieznacznością przesunięć artykulacyjnych. W większości wypadków przesunięcia są minimalne i dlatego ich nie zauważamy. Ale są także wypadki, gdzie zmiany są większe i dlatego dochodzą do świadomości; a wypadki te nie są ani rzadkie, ani wyjątkowe, nadzwyczajne, tylko i owszem należą do zjawisk zwykłych. Ogółem biorąc można powiedzieć tak, że zmiany bezpośrednio płynące z momentu społecznego są wyraźne i świadome, zaś zmiany, płynące bezpośrednio z czynnika indywidualnego, nie. Jeżeli np. szkoła ruguje u nas pochylone e, albo jeszcze ogólniej, jeżeli szkoła ruguje dialektyczną wymowę uczniów, to to polega wprost na działaniu momentu społecznego; tak samo, jeżeli jakaś wymowa staje się modną pod wrpływem stolicy lub pewnych kół towarzyskich, np. wymowa paryska spółgłoski r. Jeżeli natomiast prasłow. śestra ostatecznie w języku polskim przeobraziło się w śostra (siostra), to ta ewolucja fonetyczna odbywała się przez kilka wieków i mniej więcej niezależnie u poszczególnych jednostek, które nigdy nie miały świadomości, że wymowa samogłoski pierwszej zgłoski się zmienia. Ale jest oczywiście rzeczą najzupełniej jasną, że w obu razach mamy koniecznie z obu czynnikami do czynienia, tylko stosunek ich wzajemny jest różny. Teraz przypatrzmy się dokładniej tym nieznacznym przesunięciom, nigdy nie zauważonym, i warunkom, istniejącym w głoskach, które na to pozwalają. Otóż po pierwsze głoska jest wyobrażeniem wprawdzie jednolitym, ale złożonym z całego szeregu cech artykulacyjnych. Sama tylko działalność i położenie języka przy wymawianiu głosek jest ogromnie różnorodna, a są czynne prócz tego przecież także krtań, podniebienie miękkie, wargi itd. Zatem głoska wymówiona składa się z całego szeregu elementów fonetycznych czyli częściowych wymówień, a wyobrażenie głoski, które za każdynł razem mówiąc urzeczywistniamy, składa się z całego szeregu elementów wyobrażeniowych czyli częściowych wyobrażeń. I otóż przesuwanie artykulacji czyli przeobrażanie wymowy a zarazem wyobrażenia głoski normalnie odbywa się nie tylko bardzo drobnymi, minimalnymi stopniami, ale także tylko częściowo: nie całe wymówienie głoski trochę się przesuwa, tylko jego część lub części jeżeli np. t w położeniu przed i zaczyna się wyraźnie palatalizować (czyli zmiękczać), to zmienia się tylko zwolna akcja przedniej części grzbietu języka przez silniejsze przyciskanie do twardego podniebienia, inne zaś składowe pozostają bez zmiany. Drugi zasadniczy fakt, stojący zresztą w ścisłym związku z właśnie omówionym, to fakt, że głoska, jej wyobrażenie, nie jest tworem nieruchomym, to jest o granicach nieruchomych, ściśle oznaczonych i niewzruszonych, innymi słowy ściśle jednostkowym, tylko ma granice płynne, ma pewną swobodę w swym składzie i obwodzie, czyli pewną swobodę, pewien zakres swobodnego wahania zarówno w wykonaniu jak słuchaniu. Głoski mowy są wyobrażeniami gatunkowymi, a nie jednostkowymi. jak wyobrażenie konia jest tworem psychicznym, wytworzonym z całego szeregu jednostkowych wyobrażeń widzianych przez nas koni, tak i wyobrażenie np. naszego a jest tworem psychicznym, wytworzonym z nieskończonego mnóstwa jednostkowych, w naj rozmaitszych wyrazach i położeniach wymawianych i słyszanych a. Niewątpliwie inne jest wykonanie i wyobrażenie głoski a w niania a w tata, w rak a w raj itd., itd. Ale obok tego istnieje niewątpliwie ogólne wyobrażenie głoski a, które jest wypadkową tych wszystkich poszczególnych wyobrażeń. I dlatego to drobne zmiany, zachodzące w obrębie naszego wyobrażenia głosek, uchodzą naszej uwagi. Oczywiście są najrozmaitsze stopnie złożoności i płynności głosek, zależnie od różnicy a) głosek, b) epoki, c) języka. Stopień złożoności i płynności głoski jest odwrotnie proporcjonalny do stopnia jej wyrazistości i stałości: im uboższe jest wyobrażenie głoski w składniki i im mniejszy zakres wahań jej granic, tym jest stalsze i wyrazistsze (co jednak nie jest równoznaczne ł z wartościowością, ważnością); i tak są spółgłoski zwarte, ogółem biorąc, wyrazistsze od spirantów itp. Są języki, w których nie ma wyraźnej różnicy między t a d, k a g itd., u nas natomiast jest ta różnica ustalona; nie możemy dowolnie wymawiać t lub d lub coś między nimi pośredniego. Albo: my rozróżniamy stale s ś sz, a nadto z łatwością jeszcze i (to jest zmiękczone sz) oraz si (to jest s mniej zmiękczone niż nasz e ś, tak jak wymawiają np. Polacy litewscy: sila itd.); zaś Niemiec nie bardzo rozróżnia nawet ś sz. Za to my nie rozróżniamy wielu odcieni samogłosek; nasze samogłoski są mało zróżnicowane: nasze a obejmuje zarówno szerokie ii, a przynajmniej palatalne, wysokie a (np. w wyrazach niania, maj...) jak zwykłe, obojętne a. Widzimy zatem, jak się to znowu łączy najściślej z ogólną jakością systemu fonetycznego danego społeczeństwa w danym czasie. § 22. już z tego, co się dotychczas powiedziało, wynika właściwe pojmowanie rozpowszechnionego w nowoczesnej nauce rozróżniania a) niezależnego czyli spontanicznego, b) zależnego czyli kombinatorycznego rozwoju fonetycznego. Przez pierwszy rozumie językoznawstwo takie zmiany fonetyczne, które nie mają osobnej przyczyny językowej, np. przejście praindoeur. […] w prasłow. y (np. sanskr. […] itd. bez wyjątku); przez drugi takie, które ją mają, np. rozszczepienie prasłow. e w pol. e II o zależnie od jakości następującej zgłoski (np. prasłow. berą berele: pol. biorę bierzecie). Brugmann Kurze vergleichende Grammatik der indogermanischen Sprachen (Strassburg 1904) tak określa te pojęcia: «Unbedingten Lautwandel nennt man den Wandel, den eine Einzelartikulation erfahrt, ohne dass dabei die besondere Art der begleitenden Artikulationen oder die Betonung oder das Sprechtempo einen bestimmenden Einfluss liben, z. B. Wandel von […] und […] in a im Urarischen [każde praindoeur. o e występuje w aryjskim, t.j. indo-irańskim jako a, np. *bher o (gr. cpepco itd.), ale ar. *bha ra itd. bez wyjątku]. Oagegen heisst bedingter Wandel der, bei dem solche Einfliisse stattfinden,. z. B. Obergang von a in e in ahd. gesti [ahd. = althochdeutsch; nowoniem. Giiste] aus gasti durch assimilierende Einwirkung des folgenden i, von i in e in mhd. geste aus gesti infolge der Schwachtonigkeit der Schlusssible» (str. 38, 2). Jest jasną rzeczą, że zarówno pierwszy jak drugi rodzaj zmian czyli rozwoju fonetycznego jest zależny, tylko pierwszy zależy od całości systemu fonetycznego danego języka w danym czasie, drugi ma prócz tego szczegółowe przyczyny. Zatem najlepiej oba rodzaje nazywać, z odpowiednim zastrzeżeniem, ogólnie i szczegółowo zależnym. Ogólnie zależne zmiany fonetyczne są, o ile widzę, dwojakie: a) wyobrażenie głoski powoli się zmienia wskutek nieustannego procesu kojarzenia z innymi głoskami języka, o czym już mówiłem; b) różnicowanie się głosek szczegółowo zależne spotyka na swej drodze zaporę w postaci głosek w danym czasie (i oczywiście w danym języku) wyobrażeniowo samodzielnych, które na ostateczny wynik mają przeważnie wpływ decydujący. Przykład to wyjaśni: polskie o, które się rozwinęło z e, np. w siostra, biorę, jezioro itd., albo, schematycznie przedstawiając, polskie […] (w odpowiednich warunkach) musiało kiedyś przebywać stadia pośrednie i brzmieć […], ale ta wymowa się nie utrzymała, o uległo wpływowi jedynie samodzielnej wówczas, a najpodobniejszej samogłoski o i przesunięte zostało aż do zupełnego o. Dlaczego? Niewątpliwie dlatego, że systenł wokaliczny polski, tj. ilość samodzielnych samogłosek w polszczyźnie, była (i jest) niewielka,. zatem i zdolność rozróżniania niewielka, a co za tym idzie, takie tworzące się wskutek szczegółowo zależnego rozwoju nowe samogłoski, niełatwo się mogą utrzymać i ulegają wpływowi asocjacyjnemu istniejących typów. Natomiast przy spółgłoskach jest w polszczyźnie inaczej. Widzimy zatem i tutaj ten ogólny wpływ całego systemu fonetycznego. Po wtóre zaś jest jasną rzeczą, że w mniejszym czy większym stopniu ten hamujący wpływ ma dla każdego języka ogromne znaczenie: inaczej różniczkowanie się głosek poszłoby w nieskończoność i rozsadziło fonetyczną strone języka w okruszyny. W końcu podkreślam wyraźnie, że granica między rozwojem ogólnie i szczegółowo zależnym jest z natury rzeczy płynna i że skrajnym wypadkiem zmian szczegółowo zależnych będzie rozwój głoski czy grupy głoskowej w jednostkowych warunkach, tj. w jednym jakimś wyrazie, jak o tym mówiłem w § 16. jest to zarazem wypadek z bieguna przeciwległego do rozwoju ogólnie zależnego i dlatego przedstawia się na pozór jako wyjątek. Trzeba jednak zaznaczyć, że do pewnego stopnia każdy wyraz wzgl. stały zwrot ma swoją odrębną historię fonetyczną. Bo wymawiamy de facto całe wyrazy, zwroty, powiedzenia, które wyj ątkowo tylko z oddzielnych głosek się składają, normalnie zaś są kompleksami głosek. Ale mimo to głoska ma swoją samodzielność, oczywiście wyobrażeniową czyli psychiczną przede wszystkim i oczywiście względną. Ale nic w tym nie ma szczególnego, bo bezwzględnej samodzielności w ogóle nie ma w zakresie tworów kulturalnych. § 23. Na zakończenie uwaga i przestroga, aby ściśle odróżniać głoskę od litery, bo litera to znak tylko. Ta przestroga wydaje się może zbyteczną, ale historia j ęzykonawstwa uczy, że niestety tak nie jest i do dziś dnia to mieszanie pojęć jest zjawiskiem bardzo pospolitym. Reguły i ujęcia zjawisk w praktycznych gramatykach polegają przeważnie na tym, że ludzie się patrzą na wyrazy i głoski napisane i operują tymi napisanymi postaciami jak kawałkami materiału. Dla wszystkich, których interesują zjawiska językowe, jest także rzeczą konieczną zaznajomić się z zasadami fonetyki: a) opisowej, b) historycznej. Co się tyczy pierwszej, to odnośne wiadomości powinna dawać szkoła, przede wszystkim oczywiście na podstawie języka ojczystego i przy uczeniu języków nowożytnych y żywych. Na zachodzie w tym względzie dużo się zmieniło na lepsze,. ale brak jeszcze konsekwencji w wymaganiach. Co się,tyczy drugiej, to i tutaj najlepszą, naturalną podstawą jest język ojczysty; szkoła niestety jest jednak jeszcze bardzo daleka od należytego zużytkowania tego cennego materiału. Na razie bardzo polecam wszystkim ciekawym czytelnikom naszą Encyklopedię polską, wydawaną przez Akademię Umiejętności, to jest jej drugi i trzeci tom, poświęcone językowi. No, i oczywiście także zastanowienie się - w braku czegoś lepszego - nad tą moją rozprawką o rozwoju fonetycznym. O zagadnieniu znaczenia głosek pomówię osobno.