Język a literatura Wartość nauki o języku dla ogólnego wykształcenia i wyrobienia człowieka Artykuł, przeznaczony przez śp. Autora dla Przeglądu Współczesnego, ogłaszamy w stanie niedokończonym, tak jak go zostawił śp. Rozwadowski w chwili odjazdu do Warszawy - swej ostatnij, do śmierci prowadzącej Go podróży. Redakcja Przeglądu Współczesnego. Poniższa rozprawka, rodzaj nowego, a jak sądzę lepszego i dojrzcJszego ujęcia rozprawki z r. 1.923 w języku Polskim «Znaczenie nauki o języku», została wywołana wystąpieniem prof. Kołaczkowskiego w pierwszym zeszycie Marchołta, a następnie dyskusją prowadzoną na zebraniach Towarzystwa Miłośników Języka Polskiego 18 i 25 listopada 1934 r. W związku z atakiem prof. Kołaczkowskiego na przeciążenie polonistów językoznawstwem wykazywał prof. Nitsch, stojąc na gruncie dzisiejszego ustroju studiów, uzasadnienie i potrzebę wymagań w zakresie języka starocerkiewnego i greckiego. Zaś prof. Kołaczkowski pragnie właśnie zmiany dzisiejszego porządku rzeczy i znacznego ograniczenia studiów językowych. Nie atakuje on nauki o języku jako takiej i nie dąży do separacji lub rozwodu odwiecznego małżeństwa literatury i języka, albo raczej nauki o literaturze i nauki o języku, zawartego w kościele filologii, tylko wychodząc z przekonania o konieczności pogłębienia tak zwanej historii literatury, stara się zmobilizować siły, czas i zainteresowanie studentów w tym celu, a w tym dążeniu natyka się na językowe studia polonistów i na ich skargi na nie. Mam przy tym wrażenie, że prof. Kołaczkowski staje na gruncie literatury dopiero wtórnie; że jego prywatny interes jest ogólniejszy, można by powiedzieć filozoficzno-społeczny. Troska o los naszej kultury wobec jej zalewu przez barbarzyństwo i ciemnotę, przez niewiarygodną jeszcze głupotę mas ludzkich, każe mu szukać wszelkich możliwych sposobów wydobycia się z tej powodzi i wypłynięcia na wierzch. A ponieważ jest profesorem literatury i ponieważ wedle powszechnego zapatrywania literatura każdego narodu najlepiej i najwszechstronniej wyraża jego życie duchowe, więc trzeba właśnie za wszelką cenę rozszerzyć i uruchomić, spotęgować i pogłębić obrót kapitału duhowego zawartego w literaturze, jego dopływ, tętno i działanie. Na trzecim zebraniu Towarzystwa Miłośników Języka Polskiego w tej sprawie, 9 grudnia 1934 r., zabrałem i ja głos, ale raczej jako outsider, nie zainteresowany bezpośrednio i nie mający do czynienia z kształceniem i egzaminami polonistów. Opierając się na ńiewątpliwym fakcie, że olbrzymia większość historyków literatury wcale się nie zajmuje ani troszczy o język teoretycznie i jest zupełnie obca lingwistyce, wyraziłem przewidywanie, że .długotrwałe mał żeństwo nauki o języku i nauki o literaturze zakończy się rozwodem, ku obopólnemu zadowoleniu językoznawców i historyków literatury. Wszakże ów zupełny brak zainteresowana i zrozumienia dla Iingwistyki, jaki panuje u literatów-filologów (nawet kiedy czasem piszą o języku), wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jeszcze się wzmoże' teraz, kiedy ogół jest nastawiony «aktualnie i praktycznie», kiedy młodzież hitlerowskich Niemiec «gwiżdże na Goethego», kiedy p. Kaden-Bandrowski ogłasza całą przeszłość literatury z Homerem i Dantem na czele za trupiarnię - pewną pociechą dla przyszłości. jest przy tym, że on sam i jego koledzy rychło także przejdą do trupiarni -, kiedy zatem profesorowie literatury, musząc się 1iczy z tymi prądami i musząc walczyć z aktualnym nastrojem bronią aktualną, będą musieli uwzględnić przede wszystkim literaturę nowożytną i współczesną. A do tego wystarcza dobra znajomość języka współczesnego, jako środka warażania treści literackich, chociaż oczywiście pełniejsza, szersza i głębsza niż u człowieka «z ulicy». Poza tym zaś, jako lingwista i jako człowiek, który sam zmaga się od wielu lat ze sobą, aby dojść do jakiejś mocnej filozofii życia t a więc jako człowiek, mający podobny ogólny interes co prof. Kołaczkowski, chciałem go przekonać, że cel, który jemu przyświeca, nie jest i nam obcy; że w obronie studiów językowych w wykształceniu polonistów tkwi coś więcej niż ciasny egoizm fachowców lingwistów. Jest przy tym rzeczą obojętną, czy każdy profesor takiego czy innego języka zdaje sobie sprawę z tego głębszego i szerszego momentu, jaki prowadzi jego naukę i jaki nią kieruje, bo to zależy od przyrodzonych danych: jeden jest bardziej nastawiony konkretnie i filologicznie, drugi bardziej filozoficznie. Ale ów moment zasadniczy i kierowniczy istnieje w każdym razie i dochodzi coraz bardziej, do świadomości lingwistów, a jest wedle mego przekonania tak ważny, że należy go z całym naciskiem i z całą możliwą jasnością wydobyć i określić. Ponieważ jednak treść mego zamierzonego przemówienia sięgała poza właściwą dyskusję, przeto na wspomnianym zebraniu ograniczyłem się do jej krótkiego i częściowego naszkicowania, zapowiadając ogłoszenie osobnego artykułu, który poniżej następuje. 2. Stary rozdział i przeciwstawienie nauk przyrodniczych i humanistycznych albo duchowych trwa i dzisiaj jeszcze w pełnej sile, dzieląc naukę i uczonych na dwa wielkie obozy. Pnieważ przy tym fizykę, chemię, astronomię, geologię itd. z matematyką na czele nazywa się naukami ścisłymi (sciences) , więc tym samym przeciwstawia się historię, filologię, naukę o literaturze, językoznawstwo itd. (lettres) tamtym, jako nauki całkiem innego rzędu, nieścisłe, w których liczba, miara, waga i ścisła dedukcja logiczna nie grają zasadniczej roli. Nie wchodząc w szczegóły ani w ogólną teorię i klasyfikację nauki, można stwierdzić, że wedle powszechnego zapatrywania różnica między tylni obu wielkimi działami ludzkiego myślenia jest ogromna i że odbija się we wzajemnym stanowisku i ocenie przyrodników i humanistów, przynajmniej w praktyce. Przyrodnicy uważają humanistów za mniej lub więcej interesujących panów, za coś w rodzaju metafizyków, fantastów czy artystów, humaniści zaś mają przyrodników za rodzaj pożytecznych barbarzyńców i materialistów. Pogłębienie tego rozdziału, tego rozłupania ludzkiej rzeczywistości na dwa światy, wcale nie jest pożądane, a tymczasem ma się obecnie jeszcze wzmocnić przez bifurkację liceów. Otóż w myśł zasady: «rozróżniać, nie rozrywać, «łączyć, nie mieszać, treba dążyć do przełamania tego rozszczepienia życia i budować mocny most, prowadzący z jednego brzegu na drugi. Bo skoro człowiek należy i do «przyrody) i do «ducha», to i jego nauka, nie zacierając różnicy między przyrodą a kulturą, musi dążyć do jednolitegn ujęcia obu tych dziedzin. Wiadomo, że nauki przyrodnicze, a przede wszystkim teoretyczna fizyka, doszły w swej analizie do tego, że jakość rzeczy zmieniła się na ilość, układ i ruch cząstek, przy czym jednak moment indywidualnie twórczy nie znika; że cała rzeczywistość zysłowa jest jednym wielkim układem elementarnych, drobnych ustrojów; że pzeciwstawienie «materii (substancji») i «siły) się ulatnia, tak że cała przyroda staje się do pewnego stopnia niematerialną. Wiadomo także, że po całym, niesłychanym postępie i po zadziwiających cudach i wglądach analizy świata materialnego w ostatnich dziesiątkach lat nauki fizyczne dochodzą do stwierdzenia, że jesteśmy ciągle u początku jeżeli nie poznania, to rozumienia życia i bytu, że znajdujemy się wobec przechodzącego wszelką ludzką miarę ogromu i wobec niepojęcie skomplikowanej i niewyczerpalnej jedności. Nauki humanistyczne zwolna dopiero wchodzą na drogę i w stan (naukowości); wiele z nich nie wyszło jeszcze z fazy przygotowawczej szczegółowych faktów, filologicznej, kronikarskiej czy anegdotycznej; wiele z nich ma dosyć kłopotu z samym nawet i dopiero ustaleniem swoich «faktów». Ale i tutaj zmienia się zwolna stan rzeczy, rośnie potrzeba wydobycia się z fazy czysto opisowej przełamania ciężaru faktu indywidualnego i czysto historycznego potrzeba uogólnień. Nowe nauki: sccjologia, etnolcgia, różne od łamy i kierunki psychologii, nauka o kulturze, o religii itd. nasuwają coraz wyraźniej koncepcję wielkiej nauki o kulturze albo o człowieku, która stając niejako współrzędnie naprzeciw i obok nauk fizycznych wejdzie z nimi w naturalny kontakt, korzystając z ich ścisłych metod zadziwiającej analizy, myślenia ilościowego i uogólnień, sama da im znowu pogłębienie «duchowe). Na razie jest to jeszcze muzyką przyszłości; zarysowują się dopiero na horyzoncie pewne widoki i możliwości, ale nie ulega wątpliwości, że to jest zadanie najbliższej fazy nauki: sprowadzenie 'Świata przyrody albo raczej materii i świata ducha do wspólnego mianownika życia-kultury. Rozglądając się, które z tak zwanych humaniorów wchodzą w tym dążeniu przede wszystkim w grę, natrafimy od razu i na razie jedynie - język. To jest jedyny przedmiot humanistyczny, który całiem oczywiście stoi na równi z przedmiotami przyrodniczymi pod względem określoności swejego zakresu i swoich faktów, pod względem ich ścisłości, wyrazistości, pewności i zwartości. Przedmiotem lingwistyki jest nieskończone mnóstwo realnych języków i narzeczy, z których każdy jest idealną całością i jednością, na którą się składa nieskończone mnóstwo faktów czyli zjawisk większych i mniejszych, w ieskończenie częstych realizacjach poszczególnych odezwań się czyli wypowiedzi. Każdy twór językowy coś wyraża, jest znakiem pewnej treści wewnętrzn, dochodzącej do świadomości, a język, jako idealna jedność i całość, wyraża całą, wyraźną ludzką świadomość w el(mntarnej, obiektywnej i formalnej postaci. Będąc nieskończoną masą nieustannie realizujących się szczegółów, które zwierają się w jeden system, stoi pod względem rozpiętości, drobinowości swych cząstek i mechaniki wewnętrznej na równi ze zjawiskami świata fizycznego. Jakiż inny przedmiot z tak zwanych humaniorów, szkolnych czy uniwersyteckich, mógłby wchodzić w grę jako pendant i przeciwwaga nauk przyrodniczych? Religia, historia, tzw. polskie, niemieckie, francuskie, łacina itd.? Wiadomo, że językowa strona tych ostatnich ma na oku wyłącznie sprawne władanie, daje cenne w,yrobienie 'v formułowaniu i wyrażaniu myśli i w ogóle treści psychicznych, ale przede Wszystkim formalne. Zaś szersze i głębsze wykształcenie ma dawać przyswajanie sobie i uświadolnienie, rozpatrywanie utworów odnośnych literatur względnie poezji. Literatura (poezja) przedstawia niewątpliwie w «obrazach» czyli «wizjach» prawdę życia ludzkiego, jego treść faktyczną i ideową ale podstawy, interesy i kryteria naszego stosunku do tych obrazów artystycznych, ich roli, sensu. wartości i oceny są bardzo różnorodne, zmienne i chwiejne i dodajmy - niełatwe. W każdym razie to nie może być przeciwwagą nauk ścisłych. Religia dawałaby dobrą sposobność do ogólnego wykształcenia filozoficznego, w psychologii, etyce i metafizyce, gdyby nie była tak ściśle wyznaniową, kościElną, zainteresowaną w prawowierności, a - co najważniejsza - gdyby się nie stawiała z góry i zasadniczo na całkiem różnej od nauki podstawie «objawienia». Bo chociaż w najgłębszej swojej istocie nauka i religia nie są i nie mogą być sprzeczne, ale jest to na razie dopiero postulat, a na razie podstawy obu są niewspółmierne. ! A historia? Traktowana szeroko, jako orientacja w rozwoju i roli dziejowej gatunku ludzkiego, obejmująca całą ludzką kulturę i dająca wielki jej obraz, traktowana tak jak np. w książkach van Loona lub WelIsa, byłaby naturalnym pendant nauk przyrodniczych i prowadziłaby do opartego na głębokim wglądzie rozumienia i pogodzenia świata przyrody - ale traktowana tak, jak to się faktycznie dzieje a w zncznej mierze z konieczności, nie wyzwala duszy ludzkiej z zamętu i w praktyce tylko wzmaga egotyczną manię wielkości człowieka, narodu, rasy i ludzkości. W każdym zaś razie okoliczność, że historia z trudem ustala same fakty zjawiskowe, nieraz nawet najelementarniejsze, i że obejmuje w ogóle maleńki wycinek «dziejów» gatunku ludzkiego, niebardzo ją zaleca jako partnera w grze z nauką przyrodniczą. W gruncie rzeczy historia, jak i poezja, jest wielką baśnią gatunku. 3. Czy nasza polska literatura jest wielka? Czy przedstawia najwyższe wartości artystyczne, intelektualne, etyczne i filozoficzne? Czy schodzi odważnie i wnikliwie do samego dna nędzy ludzkiej i wznosi się aż do szczytów wzniosłości ludzkiej duszy? Czy przebija powłokę powszedniości, szlacheckiej, burżuazyjnej, chłopskiej czy innej? Czy przedstawia potężnie, uczciwie i mężnie tragic?ne sprzeczności życia ludzkiego? Czy odzwierciedla mocno i przedstawia żywiołowe drgania, prądy, nastroje, dążenia i rozdźwięki współczesnej epoki? Zadawszy te pytania, zatrzymajmy się chwilę myślą na naszej literaturze i na literaturach anglosaskich, niemieckiej, francuskiej, a także - rosyjskiej! Posłuchajmy ich tętna i odgłosów w świecie.. A cóż? język polski jest w zasadzie niewątpliwie tyle wart co każdy inny. Mógł Turgeniew wyśpiewać modlitewny hymn na cześć języka rosyjskiego - mógł to zrobić i Sienkiewicz dla języka polskiego. W każdym razie mimo całej swojej specyficznie polskiej postaci jest język polski szerzej, mocniej i głębiej ogólnoludzkim niż literatura polska nią dotąd była. 4. Dziwne i na pozór sprzeczne zjawisko: porządne opanowanie własnego języka i przyswojenie sobie obcego mniej usposabia do werbalizmu i wyrabia więcej jasnego myślenia niż nauka literatury W szkole, ale i w uniwersytecie. Z literatury trzeba wydobywać wiekuiste wartości i zmagania się ducha ludzkiego z wiekuistymi problemami życia; trzeba doznawać bezpośrednio uroku obrazów, w jakich je poezja widzi i czaruje; poddawać się czarowi i treści lub przed nimi się bronić - ale do tego potrzeba dojrzałego i wszechstronnie wyrobionego umysłu i ducha. Poezja, jak w ogóle sztuka, jest biologiczną koniecznością człowieka, jest jednym z rodzajów i aspektów, w jakich się przedstawia i wyżywa związek i stosunek człowieka do rzeczywistości; ale ona także zasłania i przesłania tę rzeczywistość, potęguje samozłudę człowieka, a przy tym łatwo zbyt wysubtelnia i osłabia -- a i wykoleja, bo przecież i poezja, jak wszystko, podlega choropom, zwyrodnieniom i przerostowi, sieje ziarna życiodajne i trujące. Toteż przekarmienie młodej duszy literaturą, zagłębianie się w nieciekawych często życiorysach, co często przynosi tylko fałsz albo rozterkę, zagłębianie się w najrozmaitszych ideowych lub technicznych dociekaniach, rozprawianie na wiatr lub na wiarę o genezach, wpływach, prądach i ideach przewodnich, tak często zmieniających się z pokoleniami rozprawiających, oceny i «syntezy» estetyczne, społeczne i filozoficzne - wszystko to musi na tym gruncie wywoływać i hodować tylko niejasncści myśli, złudę własnej mądrości, krótko mówiąc werbalizm, zarozumiałość i beznadziejne zabicie duszy literckim ćwiekiem. Prawdziwa nauka o języku, odsłaniając jego rolę znakową, symboliczną i orientacyjną, jest wrogiem werbalizmu, wyzwala właśnie z jego pęt koniecznych ale i ściskających i doprowadza do świadomości człowieka jego własną psychikę w jej całym bogactwie, złożoności różnorodnej i strukturze. Krótko mówiąc, pomaga mu do tego, co jest najtrudniejsze a konieczne, do przezwyciężenia samego siebie, do wglądu w straszliwą i cudowną jednostkowość człowieka i do pewnego obiektywizmu wobec siebie; pomaga mu przynajmniej do jakiego takiego opanowania myślowego tego cudownego, ale i złowrogiego subiktywizmu i egocentryzmu jednostki. 5. W języku są złożone, to znaczy chwytane, zaznaczane i ustalane elementy całej świadomości i całej psychiki ludzkiej, całego «teoretycznego» i «praktycznego» życia człowieka; krótko mówiąc, wysuwające się elementarne treści . i twory całego przeżywanego «doświadczenia» ludzkiego. Toteż od dawna, a w ostatnich dziesiątkach lat ze wzmożoną siłą, ogólna matematyka, logika, teoria poznania, psychologia, etyka, teoria prawa itd., dochodząc badawczo swoich własnych podstaw i zasadniczych pojęć i wartości, zwracają się do języka jako do praźródła bijącego z zamierzchłej przeszłości gatunku i z prapokładów życia, a płynącego ciągle potężnym, nie wysychającym strumieniem. 6. Jedna z zasadniczych różnic między umysłowością paleokulturalną, starodawną nawet grecko-rzymską a nowożytną - to ogromne rozszerzenie horyzontu i perspektywy historycznej, rozwojowej, wgląd w nieustanne przeobrażanie się życia upostaciowanego czyli w ewolucję, a w związku z tym ogromne pogłębienie samowiedzy gatunku ludzkiego. Otóż po stronie «humanistycznej» nigdzie lepiej, jaśniej i mocniej nie możn uchwycić i widzieć tego pojęcia ewolucji, jak w języku i przy jego pomocy. Tę wieczną zmianę i ciągłość. Cóż pozostało z człowieka i jego życia z tych dziesiątki i setki tysięcy lat trwających jego dziejów?! Zapewne, pozostał cJowiek, my sami. Ale wiadomo, z jakim trudem, jak powoli, niepewnie i ułamkowo usiłuje antropologia przedhistoryczna odbudować z drobnych, przypadkowych, to tu to tam znajdywanych resztek kości w ziemi fizyczną przeszłość gatunku. A co zostało z całej ubiegłej kultury? Przedhistoryczne resztki i znaleziska materialnej kultury, które zdołały się oprzeć działaniu czasu. A z życia samego, działania, myśli i uczuć, walk i radości, ze sztuki, z wyobrażeń o świecie, z całej psychiki i kultury duchowej? Wszakże nawet tak blisko i tak związaną z nami duszę grecko-rzymską i jej twórczość znamy tylko niesłychanie fragmentarycznie. Prawda, dzięki niestrudzonym, wprost heroicznym wysiłkom geniuszu, pracy i cierpliwości X IX wieku, trwającym po dziś dzień, odkryły się przed nami na nowo przeszłość, kultura, piśmiennictwo Egiptu, Egei przedgreckiej, Babilonii, Asyrii, Elamu, Hetytów itd., ale i to są tylko bezcenne okruchy tego, co było; a o przeszłości i kulturze olbrymiej większości naszego gatunku nie wiemy prawie nic zgoła. I języków mnóstwo zginęło bez śladu lub prawie bez śladu. Ale mimo to istnieje ich nieprzejrzana masa, a każdy z nich kontynuuje sobą i w sobie nieskończoną przeszłość od ginących w pomroku czasów prapoczątków rodzaju ludzkiego. Język polski, tak samo, jak każdy inny z żyjących języków, trwa nieprzerwanym ciągiem od owych czasów, kiedy istniały dopiero jego pierwociny, do dnia dzisiejszego i zawiera w sobie obok powierzchni najaktualniejszej teraźniejszości i współczesnej kultury minione pokłady i warstwy aż do prapierwotnych, tak jak skorupa ziemska kryje w sobie pokłady swoich dziejów. Toteż w XIX wieku powstało wielkie historyczno-porównawcze językoznawstwo indoeuropejskie, odtwarzające ubiegły rozwój języków tej grupy, sięgający daleko w tył poza czasy «historyczne) - pierwszy przykład systematycznego odtwarzania na "wielką skalę ubiegłego rozwoju kultury nie na podstawie «zabytków historycznych». Za indoeuropejską poszły inne: lingwistyka ugrofńska, semicka, hamicka i wiele innych i zwolna powstała i tworzy się olbrzymia nauka o języku w ogóle, wielki twór XIX wieku. Cóż z nią można porównać po stronie nauk humanistycznych? Najwięcej wśród nich rozwinięte, a raczej naj okazalsze na oko, historia i nauka o literaturze są raczej przeciwne stanowisku i ujmowaniu ewolucyjnemu, bo są wpatrzone raczej w odosobnione fakty, dzieła i postacie, oderwane od nieustannego wszechprądu ewolucyjnego, jakby w pływające na nim łódki, floty, wspaniałe okręty, a także kawałki drzewa i – śmieci. Dopiero teraz poczyna się budzić i podnosić wielki oddech historyczny, ale niełatwo mu jest chwytać dech potrzebny. Samo pojęcie ewolucji jednak jeszcze nie zbawia i nie wyczerpuje rzeczywistości życia; jest dopiero jednym biegunem albo fundamentem relacji, zwanej życiem. Obok determinacji ewolucyjnej każdego tworu i faktu i układu indywidualnego i totalnego, jest równie ważna i konieczna ich determinacja aktualna, to jest ich aktualnie funkcjonalna rola w danych warunkach, w danym czasie i miejscu, ich «sens aktualny». I znowu trzeba stwierdzić, że ze względu na określony, kompletny i zwarty charakter zjawisk i faktów językowych język posiada także w tym względzie i z tego stanowiska wartość pierwszorzędną, bo każdy fakt językowy, wszystko co mówimy, ma swoją konkretną determinację: jest czymś wywołany, oddaje czyli oznacza jakąś treść i do czegoś zmierza czyli posiada jakiś cel i kierunek i stosunkowo łatwo jest te momenty jednoznacznie określić. A jakaż niesłychana niepewność i trudność panuje w tym względzie tak pospolicie przy faktach literackich, artystycznych, historycznych, socjalnych itd.?! 7. Żywa jednostka jest rodzajem zorganizowanej «czułej masy» skomplikowanym układem żywej plazmy, działającej i reagującej w zasadniczej relacji: «jednostka - wszechświat). Socjalny układ i socjalny podkład jednostek ludzkich wytworzył język, rodzaj plastycznej warstwy między jednostką i jej otoczeniem, w której się odciska, kształtuje, wyciska, wyraża i znaczy życie, to jest stosunek, stan zachowywania się, działanie i reagowanie jedpego fundamentalnego człcna tej zasadniczej relacji, zawaruflkowanego drugim, to jest człowieka w związku z wszechrzeczywistością i to zarówno w ogólnym zakresie treściowym (człowiek - ludzkość : wszechświat - rzeczywistość), jak w szczegółowym (indywidualnym) i postaciowym (dusza i ciało, układ centralny i obwód) i w rozmaitych innych. W języku odbija się wyraziście i kompletnie, a w małej skali (niby w małych, skupionych przez soczewkę obrazkach) i stosunkowo w dosyć prastarej postaci węzeł istnienia; toteż najłatwiej jest «poznawać» tę zasadniczą relację od strony człowieka przez medium językowe. Na językach też najłatwiej studiować «mechanikę życia psychicznego), tak jak nauki przyrodnicze studiują na swoim materiale «mechanikę życia fizycznego). I nie tylko mechanikę, ale i dynamikę, bo mechanika życia nie jest martwą mechaniką maszyn, tylko twórczą i dynamiczną. A zatem, na języku najłatwiej - ale i tak niełatwo - jest badać twórczą mechanikę życia psychicznego albo mechanikę jego twórczości. Badanie języka uczy chwytać jedność i całość w wielości i odwrotnie, każdy najdrobniejszy szczegół w jego związku totalnym, a dalej uczy chwytać momenty: indywidualny, typiczny czy typologiczny i strukturalny (architektoniczny). W języku, jako wielkim systemie znaków, które wypłynęły bezpośrednio z życia, widać tet doskonale «formalnośÓ) naszego poznania, zakotwiczoną jednak w realnych doznaniach; toteŻ na języku mcżna równie dobrze, a może lepiej jak na matematyce, studiować rolę pojęć, a zarazem rolę znakowcści i samo pojęcie «znaku». 8. W ten sposób badanie języka stawia nam przed oczy ewolucję życia psychicznego od jego pierwocin do najwyższych abstrakcji, od oszałamiającej masy szczegółowych, konkretnych doznań i wrażeń do uniwersalnych ujęć i pojęć. Po wtóre stawia przed oczy wyraziście aktualne funkcje życia psychicznego, oraz rolę momentu wzruszeniowego (uczuciowego, emocjonalnego) w tym zespole zjawisk i jego stosunek do momentu intelektualnego (pojęciowego, racjonalnego). Krótko mówiąc, w języku odbija się, wyraża i utrwala od praczasów «opamiętywania się” gatunku (człowieka) w całym zakresie jego życia. Język jest plastyczną, zobiektywizowaną świadomcścią gatunku ludzkiego. I myślę, że pod tym hasłem podaliby sobie ręce i starzy romantycy lingwistyki, i przyrodniczy pozytywizm SchJeichera, i pozytywiści nowogramatycy lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, i Baudouin de Courtenay, i stary przyjemny Max Miiller, i genialny racjonalista de Saussure, walczący z trudem do końca życia z racjonalizmem swojej rasy, i noworosyjski, nie zawsze jasny, Marr. 9. Przerażający chaos i zamęt współczesnego życia, straszliwa dezorientacja dzisiejszego człowieka, bezprzykładny zalew kultury przez potworną jeszcze ciemnotę, najprymitywniejszy egoizm czy egotyzm i niewiarygodną manię wielkości zwierzęcia ludzkiego dadzą się opanować - jeżeli w ogóle teraz opanować się dadzą - jedynie maksymalnym wysiłkiem świadomości, energii, odwagi i uczciwości, a do tego trzebą przede wszystkim każdemu z nas zrobić samemu olbrzymi wysiłek, odbyć całą drogę, jaką czlowiek może w ogóle zrobić, zejść na samo dno swoich doznań i przeżyć, zejść do samego dna swojej nędzy i wznieść się na sam szczyt swojej wielkości. Jak dojść do tego? Co i kto nam może w tym pomóc? Gdzie i jak szukać światła i siły? Gdzie są przewodnicy i pomocnicy? Jak może «czuła plazma ludzka», indywidualnie dana i określona, wpłynąć sama na siebie, przeobrazić chociaż trochę swoją «daność), swoją strukturę i jakość? Albo - co ostatecznie na jedno wychodzi jak można wpłynąć na nią w tym kierunku, tak aby zechciała sama tego przeobrażenia się, aby znalazła siłę do tego, aby się dała przekonać i przyjęła to świadomie i chętnie za cel i drogowskaz? Bo, że jesteśmy popychani i kierowani wewnętrzną koniecznością swojej danej przecież z góry natury, to jasne: wszystko, co robimy i jak postępujemy, jest wynikiem naszej danej indywidualności. Ale ta konieczność nie jest absolutna, nie jest taka, jak w puszczonej w ruch maszynie, nie jest w zupełności i bezwzględnie mehaniczna, auto-matyczna i martwa. Stosunki i fakt są takie, że my rzeczywiście jesteśmy w 99 na sto, a może 999 na tysiąc, a może w 999 milionach na miliard określeni, zdeterminowani, zależni, mechaniczni itd. -tyle że żywi -, ale jest w nas element 1 na sto, a może na tysiąc, a może na miliard... twórczości, swobody, autonomii itd. element pradziedziczny, którego wynikiem jest pewne zdawanie sobie sprawy z tego, pewna samowiedza, pewna walka z mechanistyczną determinacją, pewna możliwość wydobywania się z jej pęt nieubłaganej i prawie zupełnej jednostkowości. Wracam do pytania, co może wpłynąć na ludzką jednostkę, aby chociaż odrobinę «wiedziała i chciała sama»? Oczywiście tylko jasny wgląd w ten fakt zasadniczy, ale wgląd nie tylko intelektualny, rozumowy, pojęciowy, tylko także i koniecznie uczuciowy, wolitywny i czynny, czyli w pełny sposób «doznany i doznawany”. Wiadomo, że wpłynąć na tę żywą, jednostkową, czułą plazmę ludzką przeobrażająco można naprawdę tylko «wartościami>, czymś, co ją całą chwyta, bierze w posiadanie, pobudza i pędzi jak motor. Ale wiadomo też, że wartości jest tyle, ile dziedzin życia i kultury i ile w każdej z nich szczegółowych treści, większych i mniejszych; że się nieustannie przesuwają i zmieniają w naj rozmaitszy sposób wraz z życiem, czyli że się zmienia ciągle ich wartościowanie. Chodzi zatem o to, aby wydobyć i jasno postawić sobie przed oczy wartość najwyższą, kierowniczą i stałą, uświadomić sobie najwyższy ideał jako zasadniczą siłę przyciągającą. Chodzi o tak jasne i mocne zrozumienie tego, żeby się stało panującym nastrojem. Chodzi zatem o prawdziwą orientację, o prawdziwy drogowskaz i drogę. I pytam znowu: cóż może pomóc człowiekowi w orientowaniu się w życiu i zjawiskowej rzeczywistości, w ich tragicznych więzach, sprzecznociach i zagadkach, w tym fatum starożytnych? Co mu. może dopomóc w zdawaniu sobie sprawy- z samego siebie, «żyjącego w tej rzeczywistośći>, w tym niewyczerpanym i nieskończenie różnorodnym bogactwie życia; w tej dwoistości natury i kultury, przyredy i ducha? W ich harmonii i pięknie, w ich chaosie i grozie bez końca, w których się gubimy, błąkamy, pląsamy i ciskamy, naiwni, bezradni, to uśmiechnięci, to zrozpaczeni? I dalej, co może człowiekowi dopomóc orientować się i rozeznać w «filozofii> i (filozofiach», w religii i religiach itd., itd., w ich różnorodności, sprzecznościach i rozbieżnościach, a także w dzisiejszym obłąkaniu, w żałosnym szaleństwie ludzkości? I znowu widzę, że wszyscy filozofowie i psychologowie, logistycy i teoretycy prawa, matematycy i socjologowie zwracają się ku językowi, tak jak dawniej wszyscy, a i dziś jeszcze "człowiek zaczynający rozmyślać odwraca się od języka i językowych pojęć, jako nic nie mówiących. Bo i cóż to znaczy? Znaczy to, że wszyscy zawsze szukali i szukają obiektywnych treści, a prąd tego dążenia rzuca ich to o brzeg obiektywny «rzeczywistości» pozaczłowieczej to z powrotem rzuca ich na subiektywny brzeg ich własnej «rzeczywistości», tak jak fala, wybiegająca ku brzegowi i cofająca się nazad. Jest to zrozumiałe. «Filozofia» chce najpierw pojąć wszechświat, potern wraca do człowieka, do jego własnego życia, albo i na odwrót, a nie znajdując «prawdy» ani tu, ani tam, wreszcie, zwolna z trudem zwraca się teraz - a i to nie wiem, czy z dostateczną, powszechną i zupełnie pewną jasnością - do jedynej, nie ulegającej żadnym obiekcjom podstawy, obejmującej oba brzegi. Bo nasza mądrość, nasza ludzka prawda realizuje się nieustannie, jako wynik (funkcja) biegunowego (bipolarnego) stosunku (relacji): jednostka ludzka wszechświat, ja - nieja. «Obiektywna» treść istnieje w stosunku do pojęcia «prawdy» tylko w związku z «subiektywnym» ujęciem; sama przez się, nie w stosunku do tej «prawdy», jest obojętna, niewiadoma; zaś «subiektywne» ujęcie samo przez się, nie w związku z «obiektywną» treścią, jest czymś nieokreśl9nym, czego nie można chwycić. jak Kant mówił o stosunku «poznania» (Erkenntnis) do «doświadczenia» (Erfahrung), że nasze «pojęcia» są bez «doświadczenia» puste, a nasze «wrażenia” bez «pojęć) ślepe. Po obu stronach jest sposobność, «wirtualna» zdolność i dążność, które spotykają się z sobą i wiążąc w węzeł, dają «prawdę). Ziemia i słońce niewątpliwie są jako dwie różne rzeczy, ale równie niewątpliwie istnieją tylko we wzajemnym zawarunkowaniu, w tej istotnej relacji genezy, aktualnego stosunku, przyciągania itd., która jest składową relacją układu słonecznego, który ma znowu swoją dalszą współzależność itd. Podobnie: niewątpliwe są zjawiska, które nazywamy psychicznymi i zjawiska, które nazywamy fizycznymi i cielesnymi; jest dziedzina duszy, psychiki i dziedzina ciała, fizjologii; ale niewątpliwie obie istnieją w nas tylko we wzajemnym zawarunkowaniu, realizują się (urzeczywistniają) w tej relacji. I tak ze wszystkim. Nie mówimy i nie możemy mówić, że to są dwie zupełnie różne, osobne, same dla siebie, rzeczy, bo gdyby to były naprawdę dwie zupełnie różne, aż do samego gruntu istności, toby były w ogóle niewspółmierne, nie istniałyby nawzajem dla siebie, nie tworzyłyby razem żywej relacji. To jest chyba jasne. Ale nie mówimy też, że takie dwa czy więcej członów relacji to jedno, to samo, bo to niemożliwe, wykluczające właśnie relację. Nie spekulujemy też nad przyczyną i genezą takiego wyglądu (aspektu) czy struktury rzeczywistości i życia, bo to rzecz bez wartości i próżna; chociażby dlatego, że wszelkie nasze rozmyślanie jest istotnie zawarunkowane relacją, w jakiej się realizuje. Kto ciekaw takiej spekulacji i tego, do czego ona prowadzi, niech studiuje różne filozofie, np. heglowską. Kto sądzi, że można wyjść z tego zasadniczego węzła istnienia jednostkowego, kto czuje nieprzepartą potrzebę tego, niech szuka pomocy w najwyższych napięciach religijnych czy mistycznych. Cały rozwój całej naszej kultury i tak zwolna, krok za krokiem, prowadzi ku temu, co można nazwać «ideałem rozumienia», a co jest tak odległym i ogromnym, jak wszech.świat w stosunku do człowieka. Droga otwarta. Ale że droga otwarta, to jeszcze nie znaczy, że każdy z nas i cała ludzkość nią idzie i tylko po niej, bez wahań i zboczeń. o, wcale nie. Droga jest wprawdzie zawsze dla. każdego otwarta, ale trzeba ją ujrzeć i wybrać wśród mnóstwa dróg i ścieżek żywota, a ona jest uciążliwa i z początku i długo jeszcze przykra. A dobrze to wiadomo właściwie od wieków; nie Chrystus i nie chrześcijaństwo dopiero uczą «zaparcia się siebie», co znaczy «przezwyciężanie swojej osobowości jednostkowej», rzecz konieczna i jako nakaz obiektywny z życia wypływająca. Czyż czego innego uczył Zaratustra albo grecka mądrość, popularnie ujęta w opowieść o Heraklesie na rozstaju, filozoficzr.ie w nakę stoików, itd., itd.? Każdego z nas ciągną popędy jednostki na