9. W związku z tym trzeba wyraźnie i stanowczo poiedzieć, że określanie zjawisk językowych w ogóle jako nieświadomych jest i nieporozumieniem, i ciężkim błędem. Wydaje się, że piętnowanie mówienia ludzkiego jako zjawiska nieświadomego jest do tego stopnia samo w sobie sprzecznością, że chyba nikt czegoś podobnego nie twierdzi. A jednak językoznawstwo weszło po części na tę drogę i jeszcze dziś spotyka się u wielu zawodowców niejasność zapatrywań na tym punkcie, a często dosyć także wyraźne twierdzenia, że właściwą sferą mowy są stany nieświadome, lub podobnie. Takie twierdzenia polegają jednak tylko na nieporozumieniu i na mieszaniu różnych rzeczy. A mianowicie: a) oczywiście akty językowe przygotowują się pod świadomie, ale to samo odnosi się do wszystkich aktów psychicznych, sam zaś akt nie może być nieświadomym - inaczej byłaby to contradictio in adiecto; b) mówienie odbywa się przeważnie automatycznie, bez namysłu ale to polega tylko na wyćwiczeniu i wprawie, na zautomatyzowaniu szeregów pierwotnie świadomych i odnosi się do wszelkich czynności kulturalnych, do wszystkich złożonych przebiegów psychicznych i całej twórczości kulturalnej - najbliższe podobne przykłady to gra na instrumentach, czytanie, pisanie itd., itd.; c) w szczególności pewne strony mówienia odbywają się w bardzo wysokim stopniu automatycznie, tak że nawet przy wysiłku świadomej uwagi nie łatwo jest uświadomić sobie ich przebieg; dotyczy to zwłaszcza strony wymawiania, a więc fonetycznej. nabywanej i ustalanej zazwyczaj już we wczesnym dzieciństwie i wskutek tego doskonale zautomatyzowanej; d) wprawdzie znaczna część, u jednostek «przeciętnych» z pewnością przeważająca. tego, co się mówi, obraca się w raz nabytych, ustalonych i utartych formach, zarówno pod względem treści Jak formy - bo mówi się to wprawdzie świadomie, ale i tu Jest sporo zwrotów i powiedzeń zautomatyzowanych - czyli że ostatecznie jest to świadomość o nie bardzo wysokim napięciu, jednak ostatecznie, jest; ale obok tego mówi się przecież dosyć często i dużo tak, że z całą świadomością chce się człowiek wyrazić dobrze, trafnie, dobitnie, inaczej itp. I tak było zawsze. To by były może, w tym związku, najważniejsze punkty. Teraz jeszcze kilka szczegółowych, dodatkowych uwag. Myśl o względnej «pierwotności» głosek wargowych była już nieraz poruszana, chociaż w nie bardzo szczęśliwej formie. Jeżeli się przeciw temu i innym podobnym próbom podnosi zarzut, że najpierwotniejsze są głosy krtaniowe, bo je napotykamy już u zwierząt, a po wtóre, że całkiem inne są ośrodki mózgowe dla mówienia, dla ruchów artykulacyjnych niż dla ruchów ssania itd., chociaż wykonywanych tymi samymi organami, wskutek czego w wypadkach utraty mowy wskutek porażenia, czyli w tzw. afazji ruchowej, chory swobodnie porusza językiem, wargamii itd. przy wszelkich innych czynnościach, to to znowu polega na nieporozulnieniu. Oczywiście, że innerwacja krtani, języka, warg itd. jest podwójna, ponieważ nie ma osobnych organów do mówienia i ich użycie językowe jest, ogółem biorąc, wtórne, a w każdym razie mówienie nimi polega na osobnej innerwacji. Ale też z chwilą kiedy się człowiek «odezwał» tworem wargowym wołając jeść lub matki, wyrabiała się właśnie ta innerwacja «mówienia». Bo przecież od pierwszej chwili, żeby się tak wyrazić, czynności ssania i w ogóle jedzenia i smakowania są nierozerwalnie skojarzone z odnośnymi doznaniami, a więc te ruchy warg, języka, te wrażenia, te uczucia i wyobrażenia wszystkie, wszystko to tworzy zespół;- i otóż, kiedy się człowiekowi chciało jeść czy pić, kiedy w nim powstało to pragnienie, to w myśl znanego prawa psychicznego cała reszta odnośnego szeregu psychofizycznego się powtarzała, wargi i język wprawiały się w ruchy i wyłaniał się jakiś twór o charakterze wargowym, oczywiście w połączeniu z tworem krtaniowym, ustnym czy nosowym. I tak samo przy wszystkich innych kompleksach. Zaś co się tyczy «pierwotności» głosów krtaniowych, toć one od najdawniejszych czasów «człowieczelistwa» łączyły się z tworami wargowymi i podniebiennymi itd. - przecież nie było osobnego, odrębnego, samego «głosu» m czy b, tylko co najmniej w połączeniu z jakimś elementem wokalicznym. Skoro już mówię o tych tworach «dziecinnych» mama, baba, papa, bebe itd., to wspomnę o ciekawym tworze mm Ajnow o którym wiem od śp. Bronisława Piłsudskiego. Ajnowie wymawiają go nie otwierając warg, tylko je wysuwając silnie naprzód i porusząjac nimi energicznie, przy czym głos wychodzi przez nos, głuchy i nieokreślony -podobnie jak to nieraz robią głuchoniemi. Otóż to mm Ajnów oznacza członek kobiecy, wyobrażenie na pozór dosyć dalekie od mama czy papa itp.; jednakowoż jeżeli uwzględnimy, że z «ustami» w szerokim tego słowa znaczeniu i ich działalnością są tu takie cechy styczne jak a) otwór, b) wargi, c) języczek, d) często analogiczne użycie, oraz pewne podobne uczucia pożądania, to bardzo, być może, że i ten wyraz należałoby zaliczyć jako objaw „zmiany znaczenia» do kategorii wyrazów «dziecinnych» a zarazem naśladowczych. Prof. Andrzej Gawroński zwrócił mi uwagę, że do bardzo pierwotnych tworów «języka dziecinnego» należy z pewnością (c)haln z silnym kłapnięciem zębami czy szczękalni i mocnym zwarciem warg. Są rozmaite inne bardzo pierwotne twory, np. mlaskające (niby -ml-) na wyrażenie smakowania, apetytu, rzeczy smacznych itp., albo różne cmokania wargami lub językiem przy twardym podniebieniu, rozpowszechnione li ludów wschodnich, spotykane często n Kaukazie, dobrze znane u Żydów itp. I wiele innych. Ale, słyszymy często zarzut, wszelkie takie «nieartykułowane» głosy czy odgłosy, tak samo jak wykrzykniki i onomatopeje nie grały roli przy rozwijaniu się mowy, bo się nie nadawały do rozwoju, jak tego dowodzi okoliczność, że one we wszystkich językach jeszcze dziś istnieją, ale tylko jako resztki i przeżytki. Dziwne stanowisko! To tak wygląda, jakby kto dlatego, że i dziś drzewa i lasy rosną i są sobą, a podobnie skały wapienne, glina i piaski, twierdził, że nasze domy nie mogą być z drzewa, wapna i cegły. Przecież dlatego, że posiadamy i realizujemy w sobie bardzo złożone i wysoce kulturalne pojęcia i uczucia, nie jesteśmy jeszcze pozbawieni bardzo prostych czuć i wrażeń, które są, względnie były podstawą tamtych. Co to ma jedno do drugiego? Czyż dziś nie istnieje już całkiem elementarna i naturalna potrzeba języka dziecinnego, prostych wykrzykników i onomatopeicznych tworów? I czyż owe bardzo odległe i pierwotne twory, o których mówimy i których już dziś jako takich nie ma, mają być w każdym wyrazie jako takie widoczne? Powtarzam jeszcze raz grube, ale jasne porównanie: czy w podłodze, ramie okna lub stołku ma być koniecznie widoczny cały dąb albo cała jodła, żeby uznać, że są z nich zrobione? To jest ta sama hiperkrytyka i przesada naukowości, która doprowadza ludzi od uzasadnionych obserwacji i słusznej krytyki dawniejszych, bardzo naiwnych, zapatrywrań na język - na drugi koniec, to znaczy do niemożliwych twierdzeń, że w języku wszystko się odbywa nieświadomie, nielogicznie, mimo woli, że pojęcia świadomej konwencji, sztuki, dziwactwa itp. są. w nim zupełnie wykluczone, tak samo jak działanie przypadku (oczywiście mam na myśli tylko zależność od szczegółowych i rzadkich, niecodziennych warunków; nic innego), słowem, że w języku wszystko odbywa się «naturalnie i przyrodniczo». I zważmy, co teraz z tego wynika, jak się chce być w taki sposób zanadto krytycznym i wypleniać z pogardą wszelkie «naiwne i nienaukowe» zapatrywania itd., itd. A no, dochodzi się znowu do tego, tylko z innego strony, że się z języka robi coś całkiem osobnego, tajemni:zego, niezrozumiałego, jakąś mityczną i mistyczną istność, której cały aparat naukowej nomenklatury nie jest w stanie jasno oświetić. Zapomina się o tym, że język jest częścią i wytworem ludzkiej kultury, a chociaż ta jest funkcją i wynikiem życia ludzkiego, objawem naturalnym i przyrodzonym, to jednak nie jest identyczna ze zjawiskami fizykalnymi albo fizjologicznymi! Na zakończenie po pierwsze zastrzegam się, że nie kładę nacisku na żadnym z przytaczanych wyżej przykładów, bo i one mają swoją od dawna ustaloną formę i podlegają ewolucji fonetycznej, więc trzeba je brać cum grano salis. Tak samo kiedy mówię o elementach, to mam na myśli nie jakieś proste, całkiem osobno istniejące drobiny, lecz twory, które są tylko względnie elementami albo też składniki tworów, które rozkładamy w analizie naukowej. Po wtóre zwracam uwagę na ogromną niedostateczność materiału w zakresie języka dziecinnego, interiekcji, naśladowań dźwiękowych i innych podobnych tworów: bardzo mało zebrano i opracowano dotąd tego, a pole olbrzymie i wdzięczne; dla naukowego postępu praca konieczna. Po trzecie zapowiedź, że dla lepszego zrozumienia ewolucji językowej chciałbym w przyszłym roczniku zaznajomić czytelników ze zjawiskami uczuciowej automatyzacji i dysautomatyzacji, dwuczłonowości i relatywnej wielkości tworów, które po kolei odpowiadają podstawowej roli uczucia, nieustannemu różniczkowaniu się tworów i posunięciom rozwojowym, o czym mówiłem w ostatnim ustępie. Po czwarte, z zastrzeżeniami, już to wyraźnie zrobionymi, już to wynikającymi z powyższego przedstawienia, polecam czytelnikom odnośne rozdziały dzieła Wundta o języku, zatem ustępy o języku dziecinnym, metaforach dźwiękowych, onomatopei itd. oraz o początku języka, i rozprawy prof. Appla: O mowie dziecka (Warszawa 19o7, odbitka z Encyklopedii Wychowawczej) i Rozwój mowy ludzkiej i języków (wydawnictwo Poradnika dla Samouków pt.: Świat i człowiek, wyd. 2, zesz. III, str. 179-247, Warszawa 1912).