Po wtóre zaś: ponieważ z góry niejako znaczenie kategorii (części mowy itd.), form i zespołów składniowych, było wyłączone z ewentualnej semantyki, jak o tym wyżej mówiłem, więc nie tylko znowu był brak związku między tymi dwoma działami, ale powstała taka sytuacja, że dla tego, co zazwyczaj nazywano semantyką, pozostawało jako przedmiot to, co po części jest najtrudniejsze, a po części i w pewnym sensie najobojętniejsze, mianowicie całe bogactwo szczegółowych, indywidualnych znaczeń. I silono się też to bogactwo opanować. Zapomniano przy tym, że w życiu w ogóle, a tak samo w nauce i w sztuce, chodzi przede wszystkim o gatunki i typy; że ich rozwój odbywa się właściwie przez nieskończone powtarzani się niezliczonych jednostek, które dlatego, chociaż są właściwe dla rozwoju i dyferencjacji gatunków i typÓw konieczne i ważne, to brane z osobna, dla siebie samych, prawie nic nie ważą, prawie żadnej roli nie grają, jak to dawno stwierdzono w naukach przyrodniczych, a jak należy stwierdzić, także w naukach duchowych wbrew przesadnie wybujałemu indywidualizmowi XIX wieku! Chcieć niejako wyczerpać bogactwo indywidualnych znaczeń wyrazów i ich indywidualnych przesunięć, i to uważać za zadanie nauki i szukać jakiegoś tajemniczego sposobu na to, to wygląda tak, jak gdyby kto chciał wszystkie dziesiątki, setki tysięcy i miliony ciągle na nowo robionych i używanych przedmiotów, dajmy na to wozów lub pługów, wszystkie ich egzemplarze co do jednego przeglądnąć, zarejestrować, opisać i potem w jakiś wygodny sposób to skondensować i ułożyć. To przecież niemożliwe i niepotrzebne, bo nie chodzi wcale o jednostkowe przedmioty, tylko o typy, które tym samym już tworzą klasyfikację, a reprezentują je typowe okazy; po wtóre zaś chodzi o ogólne, jednolite prawa rozwoju, to jest znowu o typologię ewolucj i w tym ciągłym następowaniu nowych jednostek i ich nieustannym przeobrażaniu. I język jest właśnie systemem typów i kategorii z nieprzejrzaną ilością jednostkowych tworów, nieskończoną ilość razy powtarzanych; ba, każdy wyraz. z osobna, każda forma i każde powiedzenie jest już typem i pojęciem gatunkowym obok swej jednostkowej wartości w każdorazowym użyciu jest to zarazem system znaków. Czwarta, względnie piąta przyczyna niepewności i niejasności co do stosunku semantyki do całości gramatyki leży w pojmowaniu fonetyki, jak o tym już wspominałem. Kiedy stwierdzono czystą znakowość, konwencjonalność i nieisfotność fonetycznych zespołów czyli brzmienia wyrazów i powiedzeń w stosunku do oznaczanej przez nie treści l, przeoczono, że mimo to te fonetyczne szeregi są naturalnego, biologicznego pochodzenia, że są nierozefwalnie związane z funkcjami całego psychofizycznego organizmu. Przeoczono, że nie tylko przebiegi, stany i nastroje psychiczne wpływają na postać fonetyczną tworów językowych i jej przeobrażanie to rzecz oczywista i wiadoma, ale że także fonetyczna strona tworów językowych nie tylko pierwotnie coś znaczyła, ale zawsze coś znaczy. Tylko że twory fonetyczne takie jak głoski itd., chociaż niewątpliwe twory, to jest złożone układy, są prostsze, niż twory wyrazowe i zdaniowe i przyzwyczajono się od wieków uważać je za elementy, za czysty fizyczny materiał! Tymczasem to niemożliwe: gdyby moment znaczenia» głosek itd. był zasadniczo równy zeru, toć chyba, żeby nie wiem ile ich do kupy naskładać, nie powstałby z nich twór znaczeniowy. Że to «znaczenie” tworów fonetycznych jest innego rodzaju, a raczej innego stonia, to rzecz oczywista, ale przecież znaczenie całego powiedzenia jest także innego rzędu niż znaczenie osobnego wyrazu lub formy, wchodzących w skład jego. Nie można zatem w żaden sposób wyłączać fonetyki z dualistycznego rozpatrywania zjawisk językowych pod hasłem «forma i znaczenie», stawiać ją na zupełnie innych prawach, niż resztę działów gramatyki i w ten sposób wyłączać ją de facto z jednolitego naukowego systetnu, bo w ten sposób sami sobie ten jednolity system od razu burzymy. Piątą, względnie szóstą ważną przyczynę dotychczasowego chaosu i niejasności poznamy przy omawianiu pojęcia tworów językowych. (Uwaga. Jako mniej ważne przyczyny, łatwiejsze do wydobycia, ale bardzo rozpowszechnione, można wymienić jeszcze mieszanie ogólnej nauki o języku ze szczegółową gramatyką pewnego języka, cośmy już spotkali u Nyropa albo w systeluie Meyera, a następnie szkolną i praktyczną gramatykę z jej specjalnym zadaniem. Jeżeli słusznie można się dziwić, że semantyce tak trudno się ukonstytuować, skoro przecież, przystępując do znaczenia, przystępujemy do zasadniczej strony języka, bo treść tego co się mówi jest właśnie tym, co wywołuje mowę, zatem istotą języka i wszelkich powiedzeń, to na to można by dać taką «praktyczną» odpowiedź, nie pozbawioną pewnego uzasadnienia. Znaczenie, to jest właśnie najważniejsza strona języka, nie gra w gramatyce prawie żadnej roli, bo ona uczy właściwie i przede wszystkim form językowych, to jest odmiany wyrazów, używania ich form różnorodnych, budowy zdań itd. A nabycie potrzebnego zasobu gotowych wyrazów i zwrotów oraz używanie ich we właściwym znaczeniu pozostawia się praktyce i ćwiczeniom, lekturze, słownikowi, rozmowie. Tu trzeba sobie przyswoić i wbić w głowę dostateczną ilość faktów i już, a na to żadna nauka o znaczeniu nie pomoże. Nawet urabianie wyrazów czyli słowotwórstwo, chociaż da się ująć w reguły, odgrywa w gramatyce szkolnej i praktycznej przeważnie rolę niewielką, bo i tu trzeba przede wszystkim nauczyć się dostatecznej ilości gotowych wyrazów, a nie myśleć o tworzeniu nowych. Ten stan rzeczy ma za sobą odwieczną praktykę, musi mieć zatem swoje uzasadnienie. Jeden moment leży w jednostronnym pojmowaniu tak zwanych form jako czystych form, o czym już była mowa Ale poza tym jest także słuszna racja. Bo rzeczywiście: póki chodzi o praktyczną stronę nauki języków, a więc o to, co stoi na pierwszym i wyłącznym planie uczenia się ich w szkole i w życiu, póty ta metoda jest jedyną - wszystko jedno, czy jest lub czy ma być przy tym mniej lub więcej bezpośrednią, zbliżoną do sposobu, w jaki się uczymy języka ojczystego, czy też bardziej gramatykalną. Bo w każdym razie chodzi o przyswojenie sobie a) struktury danego języka, b) zasobu wyrazów i wyrażeń, a to drugie musi się zostawić wyłącznie praktyce i ćwiczeniom. Ze znaczeniami ma się do czynienia na każdym kroku, ale, żeby się tak wyrazić, nie tyle przy języku, ile przy przedmiotach szkolnych w ogóle, przy formułowaniu myśli, opowiadaniu, pisaniu zadań, poznawaniu rzeczywistości, w ogóle w życiu. Język gra przy tym wszystkim rolę narzędzia, niezmiernie ważnego i nieodzownego, a chociaż ostatecznie jest tylko systemem znaków treściowych, a nie systemem rzeczywistości, to jednak pospolicie zastępuje jeżeli już nie rzeczy same, to ich pojęcia i wyobrażenia, i dlatego właśnie teoretyczne zajmowanie się wyrazami i w ogóle tworami językowymi wydaje się, a po części i jest, takie nudne. Uczymy się przecież w życiu i w szkole znaczeń jako mniej lub więcej bezpośrednio danych treści, co przecież wychodzi właściwie poza język; więc po cóż te treści rozpatrywać jeszcze raz osobno, językowo czy gramatycznie? I jest coś na tym stanowisku zwykłego rozsądku, a w każdym razie ten stan rzeczy, odbijający się w gramatyce szkolnej, mimo woli wpływał także na grarnatykę naukową.) A teraz, czy to stanowisko «treść i forma, postać i znaczenie» mamy stosować jako zasadę podziału? Otóż nie i nie! To, że rozróżniam te dwie strony, nie znaczy wcale, że je mam rozcinać! Wszelki system naukowy musi odpowiadać rzeczywistości, jeżeli ma być dobry, a rzeczywistością są twory jednostkowe, przy całej swej złożoności jednolite, tak a tak wyglądające, tak a tak się zachowujące, innymi słowy: mające taką a taką żywą postać i taką a taką żywą treść, ale nie rozcięte na dwie połowy osobne! Tak samo twory językowe. Nie m3żna ich zatem, każdy z osobna i wszystkie razem, rozkroić i raz patrzyć na ich «postać>, a drugi raz na ich «znaczenie», czyli rozłożyć cały zasób tworów językowych na dwie «nauki>, bo to śmierć, pseudosystem, nonsens, a w dodatku tautologia; tylko trzeba patrzyć na każdy twór od razu jako na jednolity twór z obu tych stanowisk. I w gruncie rzeczy przewodnikiem, wskazówką, a zarazem przestrogą jest tu ta stara, tradycyjna, nieudolna gramatyka, która wydobywała i nazywała formy na podstawie znaczenia. Jak to jest pouczające, jak to prowadzi w sam środek filozofii, ten fakt, że ta stara, dla nas tak przestarzała i naiwna gramatyka sprzed dwu tysięcy lat zawiera także coś niecoś z istotnego poznania; że mimo to była przez długie wieki zaporą i że trzeba było tyle czasu i wysiłków, aby to sobie uświadomić i nareszcie móc w sposób rozsądny nawiązać do owych starych początków, bardzo jeszcze pierwotnych i grubych, ale polegających na nieuprzedzonych jeszcze (żeby się tak wyrazić) obserwacjach i stwierdzeniach?! jakże zatem układać dane językowe i jaki system obrać? Obiektywną rzeczywistością językową jest wypowiedzenie (się), coś znaczące powiedzenie, całość względnie zamknięta tworów różnego rzędu, czyli układ coś znaczących razem i z osobna tworów. jest to zarazem prawdziwa, chociaż oczywiście, jak wszystko, względna, jednostka językowa, która się może równie dobrze składać z jednego, króciutkiego wyrazu jak z szeregu zdań. jeżeli przychodzę do domu, dzwonię lub pukam i słysząc, że ktoś wyszedł do drzwi, mówię: ja, to to jest powiedzenie. Jeżeli, wszedłszy mówię: żebyście wiedzieli, co się stało?!, a na zapytanie: no, cóż takiego? odpowiadam: zaraz, zaraz, tylko się rozbiorę, to to są trzy powiedzenia. Jeżeli potem opowiem, co się stało, to to może być także jedno powiedzenie czy wypowiedzenie się, złożone nawet z kilkunastu zdań. Zresztą nie chcę tu wchodzić w określanie, co należy uważać za jedno powiedzenie, stwierdzam tylko, że względną jednostką językową nie jest zdanie, w zwykłym tego słowa znaczeniu, tylko powiedzenie. Mamy zatem następujący szereg zasadniczych, obiektywnie danych tworów językowych: głoska - wyraz - zdanie - powiedzenie - utwór - mowa (narzecze). Wszędzie mamy do czynienia, po pierwsze, a) z prostymi tworami, b) z ich zespołami (grupami) 3; po wtóre, a) z ich stanem względnie samodzielnym, niezależnym, b) z ich odmianą; po trzecie, a) z ich stanem aktualnym, obecnym w danej chwili, b) z ich przeszłością czyli historią. A więc: twory głoskowe, głoski, grupy głoskowe (dyftongi, afrykaty...), zgłoski, grupy zgłoskowe; twory wyrazowe: wyrazy jednolite (pierwiastkowe), sufiksalne, złożone, zrosty, grupy wyrazowe (naj rozmaitsze); twory zdaniowe:. zdania jednolite (jednoczłonowe), proste dwuczłonowe, rozwinięte, grupy zdaniowe; powiedzenia: sądy, sprawozdania;. pytania, odpowiedzi, rozkazy, życzenia... (w tych kategoriach mieszczą się też: przysłowia, powitania i inne formuły językowe...); utwory: opowiadanie (relacja), pouczenie, rozmowa, polecenie, nagana... ; mowa (język), języki socjalne, zawodowe, narzecza... Te twory różnego rzędu, jako części żywej całości, jaką jest język, i jako części żywych całości, jakimi są powiedzenia, zachodzą jeden na drugi: twory głoskowe to nie tylko proste (niezłożone) gło.ski, ale także grupy głosek i zgłosek; twory wyrazowe to także jednostkowe twory jak - pomijając wykrzykniki - a, wskazujące o (np. tu o), w, -ż(e) itp.; a wreszcie podobne twory zdaniowe i powiedzenia. Ale zachodzą na siebie jeszcze pod innym względem. Przypatrzmy się mianowicie tradycyjnym pojęciom «fonetyka czyli głosownia, fleksja czyli odmiana i syntaksa czyli składnia». Otóż jest, a przynajmniej powinno być rzeczą jasną, po pierwsze, że fonetyka obejmuje dwie rzeczy: morfologię fonetyczną i semantykę fonetyczną, a po wtóre, że należy wyraźnie odróżniać fonetykę głoskową, wyrazową, zdaniową, powiedzeniową; dialekt . zną, żeby wylnienić tylko najważniejsze twory . Należy też odróżniać: «fonetyczny» = głoskowy, odnoszący się do tworów głoskowych, a «fonetyczny» = odnoszący się do brzmienia tworów językowych w ogóle. Niby to się samo przez się rozumie, a przecież wyraźne stwierdzenie i rozgraniczenie tych rzeczy jest nie tylko bardzo ważne, ale i bardzo potrzebne. A teraz pojęcie fleksji czyli odmiany, to jest funkcjonalnych modyfikacji tego samego zasadniczo tworu. Otóż, czyż nie ma takiej «odmiany» także w tworach głoskowych? Oczywiście, że tak, bo na tym polega przecież np. tak zwany zależny rozwój głosek. Jest dalej «odmiana» tworów zgłoskowych, wyrazowych (nie tylko przypadki itd.), złożeń itd., a także tworów zdaniowych (np. zmiana szyku) itd.. Do tego zważmy, że każda postać «odmiany» polega przecież na różnicy «fonetycznej» i w niej się wyraż]. To samo odnosi się wreszcie do «składnh), bo składnię, to jest fakt występowania tworów językowych w większych lub mniejszych szeregach i grupach, mamy równie dobrze poza zdaniem, w tak zwanej «fonetye», w słowotwórstwie, w powiedzeniach itd., i znowu każde ugrupowanie łączy się faktami «fonetycznymi» i «fleksyjnymi», będąc z nimi koniecznie wlązane. Z tego wynika, jak wielka jest względność pojęć głosowni, odmiany i składni i jak wielką ich powszechna stosowalność; tymczasem związano je jakby jakimś istotnym, nierozerwalnym węzłem z poszczególnymi kategoriami tworów! Ponieważ za z tego powstaje ogromna niejasność i zamieszanie pojęć, przeto najlpiej dać tym terminom i nieścisłym pojęciom pokój - one tylko szkodzą. Wystarczą nam zupełnie ogólne pojęcia morfologii i semantyki. Fakty językowe rozpatrujemy jako jeden nieprzerwany łańcuch tworów, od najmniejszych do największych, zawsze od razu mając na oku ich wygląd i znaczenie. Jeżeli ktoś koniecznie chce dla «przejrzystości» wprowadzić podział, a nie mówić po prostu po kolei o głoskach, grupach głoskowych, zgłoskach... wyrazach jednolitych (pierwiastkowych), sufiksalnych, złożeniach, przypadkach itd., itd., to może się trzymać zasadniczego wyróżnienia głosek, wyrazów i powiedzeń, ale niech tego nie nazywa po kolei fonetyką, słowotwór:stwem, fleksją i składnią, bo to są mętne i krzywe pojęcia. To jest owa piąta (względnie szósta) ważna przyczyna dotychczasowej niejasności, o której przedtem tylko uprzedziłem. Nie wyobrażam sobie, żeby Powyższe uwagi załatwiały i wyczerpywały sprawę, iżby ta próba wyjaśnienia sobie i drugitn dotychczasowego stanu nauki o znaczeniu była wystarczająca; myślę tylko, że to jest jeden krok naprzód na dotychczasowej drodze, a raczej po dotychczasowym staniu w lniejscu - nic więcej. Na szczęście, jak to zwykle bywa, robią się teraz z różnych stron równocześnie wysiłki, aby naprawdę ruszyć z miejsca. . Na zakończenie tego przydługiego, chociaż tylko bardzo szkicowego artykułu jeszcze uwaga o stylistyce i rytmice. Zdaje. mi się, jest rzeczą jasną, że fakty, mniej lub więcej stanowczo w zakres tych pojęć wciągane, należą zarówno do morfoogii jak do semantyki (w ogólnym sensie tych terminów), a po wtóre, odnoszą się do wszystkich tworów językowych. jak niewątpliwie do faktów językowych, zarówno aktualnych, jak rozwojowych, należy nie tylko zwykły, powszechny typ języka kulturalnego, ale także jego różne odmiany, wyższe i niższe, a dalej wszystkie jego odmiany socjalne (kulturalne i lokalne), tak też należą do nich odmiany związane z momentem twórczości artystycznej, zarówno z jej stroną indywiduatnie twórczą, jak z jej gatunkami i typami; wyraża się to - w różnym oczywiście stopniu, ale - w całym zakresie tworów językowych. Moment nastrojów także wszędzie i zawsze gra pierwszorzędną rolę, nie tylko w tak zwanej stylistyce. A to samo, mutatis mutandis, można powiedzieć o zjawiskach rytmicznych, w szerokim tego słowa znaczeniu zatem także poetycznych. O zagadnieniach specyficznie znaczeniowych, o tym, co dotąd na tym polu zrobiono, o ich teorii i o teorii odnośnych badań - innym razem.