ROZDZIAŁ PIERWSZY. Początki języka. Języki aryjskie i słowiańskie. Miejsce między nimi polszczyzny. Zasoby jej u progu samoistności. Pierwsze wpływy obce i ich znaczenie dziejowe. DZIEJE języka polskiego, t. j. dzieje jego, przekazane na piśmie, zaczynają się późno, później, niż u któregokolwiek innego z znaczniejszych języków europejskich. Źródła jego pisane sączą się dopiero od końca czternastego wieku, czylij o cały wiek później, niż czeskie, i płyną coraz obficiej dopiero przez piętnasty; nawet drukowane zaczynają się o całą połowę wieku po czeskich. Jeżeli zaś od tego nieprzerwanego już ciągu rzucimy okiem wstecz, to na wiekowej przestrzeni, od 1370 do 1270, znajdziemy już tylko kilka luźnych pomników, prozą i wierszem pisanych: kilka kazań krótkich; główne modlitwy; parę pieśni, a na samym wstępie całego okresu, Bogurodzicę, gdyż próby zepchnięcia tej pieśni do drugiej połowy XIV wieku krytyki pod żadnym względem nie wytrzymały. Lecz gdy od »Bogurodzicy«, hymnu, zaczynającego dzieje pisane języka naszego, jak hymn »Hospodine pomiłuj ny« zaczyna dzieje czeskiego, znowu w przeszłość spojrzymy, nie dostrzeżemy na półtorawiekowej przestrzeni (1120— 1270) niczego więcej prócz imion osobowych i miejscowych, poumieszczanych po pergaminach książęcych i kościelnych, nieraz wcale licznie, po paręset: istne spisy imion (naturalnie męskich — kobiety nie istniały, nie były jeszcze »duszami«). I ta słaba nić rychło się urywa; w jedenastym wieku już tylko kilka nazw książęcych i miejscowych zastępuje nam całe bogactwo językowe; dla dalszych siedmiu czy ośmiu wieków, jakie istnieniu języka polskiego liczyć możemy, źródeł nie posiadamy żadnych i gdyby język nasz był zupełnie od innych europejskich odrębny, niby jak język Basków czy Etrusków , nie moglibyśmy się w daleką tę przeszłość wcale zapuszczać; brakłoby nam przewodnika zupełnie. Przewodnika takiego zastąpi nam na bliższą metę łączność polszczyzny z innymi słowiańskimi językami , a na metę jeszcze dalszą, na lat tysiąc do dwu tysięcy przed Chrystusem, łączność języków słowiańskich najpierw z litewskim, potem z innymi, tak zwanymi „aryjskimi". Kolebką tych języków, a więc i szczepów, nimi mówiących, była środkowa i wschodnia Europa, od morza Północnego do Czarnego; stąd szerzyli się w coraz nowych wędrówkach ci »Aryowie«, co panami świata zostać mieli, na cały zachód Europy, do Galii i Erynu, na północ jej, aż po siedziby lapońskie i fińskie, na oba południowe półwyspy, apeniński i bałkański, i rozlali sie wązkim pasem nawet po Azyi, zachodniej i centralnej, zapędzając się w końcu aż nad brzegi Indusu. Zanim te wędrówki się rozpoczęły, wyrobił się w wiekowem spółżyciu praojców późniejszych Celtów, Germanów , Greków, Italów, Słowian, Indów i t. d. język tak spoisty, że pomimo różnic, uwydatniających się już w pierwotnej siedzibie aryjskiej, a rozwijających się coraz znaczniej z każdym wiekiem i z każdem wyodrębnieniem na nowych siedzibach, struktura językowa, najważniejsze słowa i wszelkie dawne formy i ich funkcye, wyraźne ślady pochodzenia spólnego do dzisiaj w szędzie się zachowały; czem dalej wstecz się cofamy, tem bardziej ujawnia się ta spólność, to pokrewieństwo. Niby gałęzi z jednego pnia wybujałe, przedstawiają się języki aryjskie między sobą i odcinają się swymi kształtam i od wszelkich innych, sąsiednich, lecz obcych, semickich, fińskich i t. d. Szczepy słowiańskie od pierwotnych siedzib aryjskich najmniej chyba się odstrzeliły; między tym i szczepami polski znowu wraz z zachodnią Rusią pierwotnej kolebce słowiańskiej pozostał najbliższy. Większym zmianom , niż siedziby, uległ język, mimo nadzwyczajnej zachowawczości, cechującej właśnie języki słowiańskie. Jeszcze dziś posiadamy przecież słowa i formy, w tej samej wymowie, jak i przed półtora tysiącem lat; co najwyżej przesunęliśmy akcent, np. woda, wody i t. d. brzm iały niegdyś woda, wody. Zestawiając, porównując języki słowiańskie, dochodzimy do słów i form prasłowiańskich; zresztą i dziś jeszcze, pom im o że tysiąc pięćset lat m inęło, od kiedy spólność językow a Słowian ostatecznie się rozerwała, nie przedstawia porozumienie się P olaka z Czechem , R usina z Serbem nadzw yczajnych trudności; różnic, jakie zachodzą np. m iędzy szw edzkim a niem ieckim , m iędzy francuskim a rum uńskim , niem a m iędzy językam i słow iańskim i. Dawni nasi dziejopisarze, od XIV w ieku począwszy, szczególniej zaś w szesnastym , Bielscy, Stryjkow ski i i., byli tej spólnoty językowej słowiańskiej dobrze świadomi; liczyli nawet na nią autorow ie i n a kładcy czescy, przypisując panom polskim dzieła czeskie; mieliśmy nawet pisarzv, piszących po czesku i polsku (Paprocki), lub po polsku i rusku, od Pocieja do B aranow icza, na całym przeciągu wiekowym. Wspomnieliśmy właśnie o zachowawczości języków słowiańskich, a więc i polskiego. Nie zawadzi jednak przypomnieć, że zachowawczość to względna. Jeśli porównamy czeski język piśmienny z naszym , to czeski zachował do dzisiaj stan, w jakim nasz język w piętnastym chyba wieku zostawał. Od kiedyż poszło to zmodernizowanie języka naszego, z czem się tak dziwnie kłócą np. nasze ą i ę, od których już cała Słowiańszczyzna od lat niemal tysiąca zupełnie odwykła, chociaż niegdyś cała je posiadała? Zanim na to pytanie odpowiemy, musimy przedstawić w najogólniejszych rysach zasoby, z jakimi język polski wkroczył w swą dobę pierwotną, a później historyczną. Co wyniósł język z kolebki słowiańskiej? Jak przedstawiał się na zaraniu własnych swych dziejów? Nie gubiąc się w zbytniej dali, nie wyliczyliśmy wszystkich języków, a zarazem i ludów, które z kolebki aryjskiej wyszły; i co do, spólnoty słowiańskiej ograniczymy się więc kilku luźnymi uwagami. Z żyjących języków słowiańskich zachował jedyny polski w całej pełni owe dla Słowiańszczyzny niegdyś charakterystyczne twarde i miękkie »nosówki* (ą, ę — ią, ię); i pod innymi względami odróżnia się cały wokalizm polski dziwną misternością, bogactwem rozmaitych odcieni, bez porównania liczniejszych, niż są np. w rosyjskim. Zato utracił wokalizm nasz iloczasowe różnice, istniejące np. w czeskim, i swobodę akcentu t. j. przenoszenie się jego na byle jakie zgłoski, tak wybitną np. w rosyjskim. Lecz nie myślimy zestawiać dalszych cech; zaznaczymy tylko, że najbardziej odbiegł nasz język naturalnie od południowych słowiańskich, jako najdalszych od siebie, chociaż dzielił np. z bułgarskim ia w biały, las, gdzie wszyscy inni ie mają (bieły, biły; les, lis). Jeszcze dalej odbiegł od naszego języka słowieński. Szczególniej wydaje się nam obcem ich słownictwo, przepełnione wyrazami tureckimi, greckimi, włoskimi (niemieckimi u Słowieńców), nieraz dla najpospolitszych rzeczy w mowie potocznej (np. drum zamiast drogi i t. p.), podczas gdy mowa literacka dobija się wywłaszczenia tych włazów. Na pozór wydają się bardziej zbliżonymi do naszego języki ruskie t. j. rosyjski, białoruski, ukraiński; blizkość granic, rozwój kultury i silne wpływy polskie, jakie tu działały, sprawiły, że osłyszeliśmy się z językami ruskimi, że przywłaszczyliśmy sobie jedno i drugie ich słowo, a nieskończenie więcej oni naszych; cechy jednak ruszczyzny, np. pełnogłośne ere, oro i oło zamiast naszego ro, ło, rze, le (boroda, gołowa, mołolco, bereg); cz, i (choczu, wiźu) zamiast naszego c, dz i t. d., są nam zupełnie obce. Najbliżsi nam językowo są Czesi, z którymi się na Śląsku bezpośrednio stykamy; dzielimy z nimi wiele cech np. w głosowni, a jeszcze więcej w słownictwie, chociaż ten ostatni proces jest późniejszy; dopiero bowiem spólna kultura i dawna przewaga czeska wywołały przeważnie owe spólne obu językom słowa; pominąwszy je jednak, przedstawia się związek ów polsko-czeski tak ścisłym, że wolno nam niemal wszystkie zachodnie języki słowiańskie, co od Bugu i Sanu aż za Elbę się rozszerzyły, w pewną całość języków zachodnich łączyć, przeciwstawiając je językom wschodnim (ruskim) i południowym słowiańskim. Już w prarodzinie słowiańskiej ukształtował się widocznie zaród takiego stosunku między językami — szczepami samymi, na zachodzie, wschodzie i południu pierwotnych siedzib bytującymi. Spólnoty języków zachodnio-słowiańskich dowodzi fakt, że w miarę zbliżania się granic występuje coraz więcej cech spólnych w języku, a więc np. narzecza morawskie stoją bliżej ku polszczyźnie, niż właściwe czeskie, podczas gdy w polsko-ruskich stosunkach nic odpowiedniego nie znajdziemy, bo wszystkie ruskie narzecza równie daleko od polskich odbiegły. Jeszcze widoczniej występuje taki ciąg nieprzerwany w innym kierunku, nie ku górom śląskim, lecz ku borom i jeziorom nadnoteckim i pomorskim. Tu zacierają się zupełnie granice i narzecza polskie przechodzą w kaszubskie i pomorskie; różnica, istniejąca między narzeczami polskiemi a czeskiemi, nie istnieje w równej mierze między polskiemi a pomorskiemi, których nikłe ostatki w Kaszubszczyźnie ocalały. Kto kaszubskie narzecze ludowe, nie mające żadnej literatury, porównywał z językiem piśmiennym polskim, mógł się między nimi jakichś nadzwyczajnych różnic dopatrywać i o jakimś »języku« pomorskim czy kaszubskim prawić; należy jednak narzecze kaszubskie z narzeczami polskiemi, szczególniej zachodnio-pruskiemi, porównywać, a wtedy stosunek wzajemny układa się zaraz inaczej; zresztą »języków« kaszubskich jest więcej, co kilka parafii inny »język*,— w istocie »gwara*, szumnie »językiem« przez amatorafilologa przezywana. »Język« kaszubski jest gwarą staropolską, biorącą udział nawet w późnej ewolucyi językowej polskiej, i od polszczyzny odrywać go nie można; stanowi pomost od nadnoteckiej polszczyzny ku coraz dalszym, a wskutek tego i odrębniejszym gwarom, od których niegdyś Pomorze, Marchie, Meklenburg aż za sam ą Elbę do Starej Marchii i Luneburgu rozbrzmiewały, gdy te ziemie były jeszcze słowiańskie. Z kolebki swej słowiańskiej wyniósł język polski całkowity zasób brzmień, form, funkcyi i słów, który dalszemu, samoistnemu pomnażaniu już nie ulegał więcej; ulegał rozwojowi i zamianom w brzmieniach, tracił wiele form i funkcyi, zastępował wreszcie rodzime słowa obcymi, a tworzył z dawnych »pni« nowe słowa dla nowych pojęć i potrzeb. Podstawa sama jednakże już więcej się nie przekształciła. Jakżeż wyglądał język nasz na tej podstawie? Samogłoski miał te same, co i dzisiaj, ale prócz nich miał także inne, przedewszystkiem długie. My samo poczucie różnicy iloczasowej już zatraciliśmy i dlatego brzmi tak fatalnie łacina np. w ustach naszych, nie umiemy jej po prostu wymawiać należycie i śmieją się z nas cudzoziemcy od wieków; łacińskie długie wymawiamy bowiem nie inaczej niż krótkie, skoro w własnym języku nie nawykliśmy do odróżniania iloczasu; dla nas wszystkie samogłoski są jednej miary. Obok takich, niby (dla nas) zbyt długich, posiadał jednak pierwotny nasz język i zbyt krótkie, czyli półsamogłoski, miękką i twardą, na końcu i w środku słów, szczątki dawnych krótkich i lub u. Miał dalej pierwotny nasz język dwojakie e miękkie, jedno zwykłe, dawne e, bierę (później biorę), bierzesz, łacińskie fero; drugie, osobliwszego pochodzenia, od długiego e lub od pierwotnych dyftongów, np. widzie-ć = vide-re, piec ale poję, które się nieco odmienniej wymawiało. Dyftongów nie posiadał już żadnych, zastąpił je dawno pojedyńczemi brzmieniami u, i i t. d. Jedna to z najbardziej charakterystycznych cech dla języków słowiańskich, już Litwie zupełnie obca; my tak odwykli od tych pierwotnych au, aj, oj, ei, eu, że nie znosimy ich nawet w obcych nazwach i z Paula robimy Pawła. Litwin, Niemiec, nie mówiąc o Italu lub Greku, posiadają je nieraz dotąd, np. ju n y (młody, junak i t. d.), a po litewsku jaunas, suchy, a po litewsku sausas; ob-uć, litewskie au-ti; tuk litewskie taukai; cały (z ceły), niemieckie heil; lewy, greckie laios (z laiwos); siemia (rodzina, porównaj Siemiradzki i t. p.), litewskie szeimina; śnieg, staropruskie snaigis i t. d.; dziecię jest doj-te, gdyż przedtem m atka dziecięcia nie »karmiła«, lecz » doiła*. Te i inne samogłoski układały się w pewne szematy czy stopnie; jeden i ten sam pień słowny występował w różnych formacyach z tą lub ową samogłoską, np. obok pleść był płot (miękkie e i twarde o szeregowały się więc, ie mamy np. przy czasowniku, o zaś przy rzeczowniku, oznaczającym wynik czynności czasownikowej); wieź-ć, ale wóz; czosać, ale kosa; bi-ć, ale bój; li-ć, ale łój; gnić — gnój i gniew z gnojw (jątrzenie umysłowe); mieść i most; mleć i młot; mięk-ki i mąka lub męka, wszystko od gniecenia tak przezwane; zapiąć, ale pę-ta; rzazać — raz, leźć — łazy, siedzieć — sad w innym szeregu samogłosek, albo sły-nąć i sława obok słowa, być i bawić, kipieć i kwapić, kisnąc i kwas i t. d. Samogłoskami kończył ten język stale swe zgłoski, odrzucał lub wyrzucał więc spółgłoski, np. kapać, ale kanąć (dopiero od kilku wieków w prowadziliśmy nowe kapnąć); osa (osika), ale Niemiec ma jeszcze pierwotne Esjie i Wespe i t. d. Akcent ruchomy przenosił się np. od końcowej zgłoski na poprzednią lub jeszcze dalszą; myśmy go unieruchomili, jak i Słowianie zachodni, chociaż na innej zgłosce (na drugiej, Czesi na trzeciej) — niby Włosi. W spółgłoskach jeszcze mniej było różnicy; posiadamy te same, co i język prasłowiański, i rządzą się one wedle tych samych zasad, a więc k, g, ch przechodzą przed miękkimi (e, i, j) w cz, i, sz, np. kosa, ale czesać, gony, ale wyionę (wyżenie), chodzić, ale szedł; albo p ieką — pieczesz, mogą — możesz, grzechgrzeszyć i t. d.; jest i druga, późniejsza zmiana: przed nowszemi brzmieniami miękkiemi przechodzi k g w c, dz, np. noga nodze, Polak Polacy, cesarz z kaisar (Caesar). Spółgłosek końcowych nie znoszą słowiańskie języki, a więc niebo z niebos, greckie nefos (ale w liczbie mnogiej wraca to s, z inną jednak samogłoską, niebiosa), maci (mać), ale mater; końcowe m, n zlewa się. z poprzednią samogłoską w brzmienie nosowe, rosę porównaj z rosam łacińskiem (inne słowo), pięć z greckiem pente, ptdnika z łacińskiem pontem, gęś z niemieckiem Gans, hanser. Stąd więc nasze rzeczowniki nieraz bardzo kuso wyglądają, jakby końcówki poodkąsywano i tylko »pień« czy »osnowę« zostawiono, np. dom, łacińskie domus; gość, hostis; brat, frater; ogń (później ogień), ignis, litewskie uognis; wilk, litewskie wiłkas. Tu spadają języki słowiańskie całkiem na poziom germańskich lub romańskich, np. między naszem dar a greckiem doronj zachodzi ten sam stosunek, co między francuskiem don a łacińskiem donum. Inny równie kusy przypadek — to dopełniacz liczby mnogiej, sióstr (ze siosr) = łacińskie sororum, dcor (cór) = greckie thygatron i t. d.; końcowe spółgłoski (s, r, d) odpadały, a pozostałe krótkie samogłoski z czasem zaniemiały zupełnie: domes, dome, dom. Innych >praw« głosowych nie myślimy wymieniąc, zaznaczymy tylko, że język polski, jak i inne zachodnie słowiańskie, zatrzymał pierwotną zbitkę dl, tl, np. my-dło, radio, padl, plótł i t. d., podczas gdy ruskie i południowe języki d i t wyrzucają, myło, rało, pal, piel i t. d., jakby folgowały dalej owej nawyczce słowiańskiej unikania zbitek spółgłoskowych i spółgłosek podwójnych; mówimy przecież np. obora, ale przewora, obóz, ale przewóz, obłok, ale zawłoka, ponieważ bw (obwoź, obwora i t. d.) przeszły przez bb w jedno b od niedawna dopiero mówimy znowu obwiesić, obwiązać zamiast pierwotnego obiesić, obiązać. Podwójnych spółgłosek nie znosiliśmy nigdy, redukowaliśmy je stale, np. rosół jest »rozsoleniem«; podobnie mówiono i pisano rosypać (my »poprawiliśmy« to na rozsypać), jedenasty z jeden-nasty i t. p. Dzisiejsze nasze podwójne samogłoski, najczęściej nn, albo są tylko omyłką, albo przypadkowo i późno powstały, gdy między jednem a drugiem n półsamogłoska zaniemiała, np. kamien-ny (przyrostek był niegdyś -my, litewskie -inas); lecz zwolennik i inne z -nnik (np. uczennica) są »fałszywe«, zastąpiły dawnego zwolenika (od zwalony t. j. wybrany) i uczenika (od uczony, jak grzesznik od grzeszny i t. p.); podobnież mylne nasze inny zamiast pierwotnego iny (czeskie jiny, ruskie inoj); dalej płonny zamiast plony (por. płoniny, połoniny z ruska & pianina z serbska, góry nieużytki); plenny zamiast pleni. Dziś błąd stale się szerzy, już szklanny szklanego wyrugował, a za nim blaszany i tym podobne herezye się zjawiają. Lecz odbiegliśmy od przedmiotu; miałem zaznaczyć, że nie tylko własnych podwójnych spółgłosek unikamy, mówimy np. zamiast lekki i miękki powszechnie letki, a nawet miętki, ale nawet obcych nie znosimy, np. apelujemy zamiast appellowania, boty zamiast bottes i t. d. Tem zaś ciekawsze są takie nasze podwójne, co w żadnym języku świata racyi nie miały, np. Ossoliński albo Jagiełło i wszystkie »litewskie« na -łło, naw et Zabiełło, Byłło i t. p., co śmiechu warte; po litewsku było przecież Jagailis (właściwie Jaggailis) i t. d.; nawet Radziwiłów i Kosowę lub Kosowskich dla fantazyi dwoma łł lub ss pisują, jakby to jacyś Niemcy byli; łacinnicy naw et nasz bór borrą pisywali. Tak ładniej. W róćmy jednak do wieków przedchrześcijańskich. Do cech prasłowiańskich należy również utrata wszelkich »aspirowanych« spółgłosek; przydechu pozbyły się u nas pierwotne aryjskie bh, dh i t. d.; zastępują je nam proste spółgłoski b, d i t. d. Stąd różnica między naszem biere a łacińskiem i greckiem fero, niebo a nefos, thygater a dcera (cera, córa), dym a thymos, rudy a rufus; tę cechę dzieli z nami i litewszczyzna. Obie te gałęzi są najuboższe co do brzmień przydechowych; litewski nawet ch nie posiada, słowiański nie posiadał h ani f i w najstarszych pożyczkach z niemieckich języków zastępował ich dźwięczne h przez eh, a f bezdźwięcznem p, chleb — gockie hlaibs (Laib Brot), piła — Feile, post — Fasten, pop — Fafo (Pfaffe). Dzielił niby właściwość dzisiejszych W arszawian, co li i ch nie rozróżniają, chociaż to i poza W arszaw ą między nami ogólne, stąd błędy częste w ortografii, napiszą nawet chaniebnego zamiast haniebnego, ochydny i i.; stąd dowcipy, których Lwowianin nie zrozumie odrazu, np. jakoby dziś po szpitalach przeciw historyi rzymskiej Kuracyusze zabijali Horacyuszów — nie Lwowianinowi, ale Żółkowskiemu, przypominał Horacyusz »chorego«. Inne właściwości spółgłosek słowiańskich sięgają całkiem zamierzchłej przeszłości, poza łączność litewskosłowiańską w prarodzinę aryjską, i tak pewnym łacińskim, greckim i t. d. k lub g, gh odpowiadają słowiańskie, litewskie, a zarazem irańskie i indyjskie nie k, g (jak w krew — cruor, igo— jugum i t. d.), lecz s, z (sz, ż), np. centum (niegdyś kentum), u nas sto; ego, u nas ja z (ja); greckie gomfos (koł), nasz ząb; humus, nasza ziemia i t. d.