Ruchome e temu przegłosowi nigdy nie ulegało, a więc od łokieć, paznogieć i t. d. brzmiały dawne dopełniacze trzydzieści łokiet, paznogiet i t. d.; więc pies, nie pios (jak wedle cios możnaby się spodziewać, ale psa obok ciosa); od wieś zdrobniałe wieska, nie wioska (późna to forma); więc len, lnu, ale plon, plonu, niemasz lon, mimo twardego n. Nieraz język mylnie się oryentował, np. do pieśni urabiam y od dosyć dawna piosnkę zamiast pierwotnej piasnki, mówimy dzionek zam iast dzienek, zwiorek zamiast zwiarek, przedsionek i sionka, zamiast sianka, wionąć zamiast wianąć (por. wiatr), zionąć (zamiast zianąć), sześciniedziołka o położnicy zamiast niedziałki, gąsionka do gąsienicy (właściwie wąsienicy, od wąsów), gardziołek od gardzieli, pierwiosnek zamiast pierwiosnku, por. pierwiastek, boć nie od wiosny nazwany; zamiast zawiasy pojawia się i zawiosa, zawiosny (kardynalny!); drobiazg jednak zdaje się zajęło miejsce drobiozga. I szorstki (od sierści, szerści) niem a praw a do o, powinienby być szerstkim. Jest to ostatni znaczny proces samozgłoskowy, żywy jeszcze w XI i XII wieku, gdyż ulegały mu nawet świeże pożyczki łacińskie, np. Piotr z Pietr, ale Piętrzę, Pietrzyk; kościoł, nie od kości przezwany (w kościołach chowano znacznych zmarłych), jak jeszcze w XVII wieku u nas upornie twierdzono, lecz od »castellum«; pierwotne kościoły bywały i malutkiemi warowniami, kastelami; późniejsze pożyczki nie ulegały więcej przegłosowi, więc pierła (perła), nie piorła, Biernat, nie Biornat; ale angicł przeszedł w angioła, liczba mnoga angieli; to g nam wadziło, zrobiliśmy z tego anioła — anieli (jamjoł u ludu; angieł trzymał się, oparty o łacinę kościelną, do XVI wieku). Zaznaczyliśmy, że tylko przed twardymi ten przegłos ie - io, równie jak i dawniejszy ( ie- ia), miewał miejsce. Jako twarde uchodziły tylko spółgłoski, mające obok siebie miękkie, t i ć, d i dź, s i ś, z i ź, n i ń, ł i I, r i rz; nie uchodzą za twarde brzmienia bez odpowiednich miękkich, a więc k g ch, p b w f m, cz ż sz szcz, c dz; przed nimi nigdy przegłosów nie bywało. W ięc było zawsze tylko piekę,rzekę wlekę, strzegę, biegę, zciek, grzebę, miedza, plewa, mleko, i t. d.; nie było żadnego piokę, wlokę, strzogę i t. d.; tylko później, gdy poczucie »miękkości« tych brzmień osłabło, dał się język zwieść przykładom obcym, wedle biorę powiadamy i wlokę, zamiast wlekę; macocha zamiast macechy już w XV wieku się zjawiła, oźog i pożoga zamiast poźegi również; jest i świerzopa (klacza), źrzobek zamiast źrzebka, trzop zamiast ftcgtftrutn trzepa; ćwiók, ćwioczek zamiast ćwieka (z niemieckiego Z week); ziomek i poziomka zamiast ziemka i poziemki. Bywa naturalnie i odwrotnie, i tak mówimy dziś czesać zam iast dawnego, poprawnego czosać, bo wedle czasu teraźniejszego czeszę, czeszesz i t. d. przeprowadziliśmy e wszędzie ; odwrotnie o od czoła wstawiliśmy i tam, gdzie nie należy, na czole i t. p.; u ludu istnieją nawet płowy zamiast plew. Oto główne przemiany, jakie z wokalizmu prasłowiańskiego urobiły polski, jakie stanowią właściwe jego cechy: podobne przemiany napotykamy tu i owdzie u innych Słowian, lecz wszystkie razem stanowią właściwość samej polszczyzny. Podobnie ma się rzecz i z spółgłoskami, chociaż tu mniej takich przemian.Najważniejsza sięga jeszcze czasów polsko-czeskich; zbitek tj i dj nie pozostawił język nietkniętemi, w przechodzie artykulacyi od t, d do j powstawały syczące tsj, dzj i zbitka przekształcała się z czasem w c, dz, np. świat (światło), ale świeca, urobiona przyrostkiem ja od osnowy swiet (swiet-ja, swietsja, swiecja, stwardniałe wkońcu zupełnie świeca), podobnie miedza z miedja, łacińskie media; te c, dz, cechują wszystkie języki zachodnie słowiańskie; ruskie m ają cz, ź, np. my mówimy siedzę, widzę,, młócę, wrócę i t. d., Rusin syźu, wiźu, mołoczu, woroczu, nasze cudzy, ruskie czużyj, sądzę — sużu, przędza — prjaża i t. d. Gdy takie c i dz odrębność polszczyzny może jeszcze wyprzedza, nadał inny późniejszy proces wybitną cechę naszemu językowi, wyróżniającą go niemal od wszystkich innych słowiańskich: wpływ, jaki wywarły »miękkie« samogłoski (i, ie, ię, ia) na poprzedzające spółgłoski »twarde* t. j. dopuszczające bezpośrednie miękczenie. T, d, s, z, ł, r, n przeszły na gruncie polskim przed i, ie, ię, ia w ć, dź, ś, ź, 1, rz, ń; najkardynalniejsza to zasada języka naszego. Odmieniamy więc plotę pleciesz, wiodę wiedziesz, niosę niesiesz, wiozę wieziesz, biorę bierzesz, żonę żeniesz, płot pleść, albo w odmianie rzeczowników, kłoda kłodzie; płot, na płocie; len, w lnie; dwór, na dworze; las, w lesie; wóz, na wozie; koło, w kole i t. d. Proces ten, to najpóźniejszy w rzędzie tych, które utworzyły polszczyznę; miękkiemi były wprawdzie zawsze u nas te ie, ia i t. d., ale dopiero między XI a XIII wiekiem miękie tie, die, rie i t. d. przeszły w de, dzie, rze i t. d., z podobną wsuwką syczących brzmień, jakieśmy wyżej przy c, dz (z tj, dj) poznali. Wszelkie dawne pożyczki, z niemieckiego, czeskiego, łaciny, biorą jeszcze udział w tym procesie, który i w XIII wieku był jeszcze żywotny, z latina (lingua) zrobiliśmy łacinę, z castellu kościół, dzięki z dank i t. d. Ale nie tylko pełne ie, ia, io, ię, ią wywoływały u t, d, r, ł, s, z, n tę odmianę, lecz nawet i półsamogłoska miękka, więc w dzień z pierwotnego dini i d i n uległo tej zmianie, tylko że po n odpadła, po dź musiała się utrzym ać półsamogłoska (w postaci pełnej). Do dzień oczekiwalibyśmy w dalszym ciągu dźnia i t. d., przecież była tu, więc działała, niegdyś miękka półsamogłoska (dinia); przyszło jednak inaczej, dź stwardniało, mamy dnia, podobnie orzeł — orła (nie orzła), kodeł — kotła, kozieł — kozła, osieł — osła (formy kocioł, kozioł, osioł są »fałszywe«; widzieliśmy przecież, że ie z półsamogłoski nie ulega przegłosowi w io). Tylko wyjątkowo utrzymuje się miękkość, np. przy n, 1, s, r, pański, kolski (od koła), leśny, wietrzny, Jaworznik (dzisiaj jednak Jawornik), warznik, wieczerznik. Natom iast wystarczało to drobne zmiękczenie, później całkiem ulotnione, ażeby ie nie przeszło ani w ia, ani w io, lecz zostało, a więc wierny (nie wiarny), do wiara; niegdyś był mianownik wierzeń z wierin, we wierny z tegoż wierin r wkońcu stwardniało, lecz pozostało ie nietknięte. Form a wierzeń m a się do wierny, jak dzień do dnia; gdy ie ulegało przemianom, odczuwano jeszcze miękkość tego r, więc ie pozostało niezmienionem; tak samo miara — mierny (mierzeń); r w wiara i r w wierny są dzisiaj dla nas zupełnie jednolite, lecz niegdyś, w X, ba jeszcze w XII wieku różniły się stanowczo; w wiara r było zupełnie twarde i wywołało przegłos ie — ia, w wierny r było miękkie i przegłosu nie dopuszczało (po litewsku byłoby werinas). Taka sam a różnica między t w kwiat a w kwietni (niedziela kwietnia, później kwietna; nasz język pozatracał i wiele innych przymiotników dawnych na -ni, przemienił je w twarde -ny, i różni się tern np. od rosyjskiego: u nas dolny, dolny, dawny, rosyjskie dalnij, dolnij, dawnij i t. d.); stąd też niebieski (s było niegdyś miękkie, por. pański, w rosyjskiem« twarde, panskij), nie niebioski, Zaleski, nie Zalaski i t. d. Więc biedny, dzielny gniezdnik (z tego samego gniazda t. j. rodu czy dzielnicy), powietnik, zmienny, świetny, bezźenny, bezdzietny i t. d. W yjątków jest kilka, żelazny, nie źelezny (choć niegdyś tak było); przasny albo przaśny, nie prześny; ciasny, nie desny; tem więcej ich w nowo utworzonych przymiotnikach i t. d., np. ulotny (mówimyż i w locie zamiast w lecie!), przymiotnik, siatnik, piórnik — z czem nam bardzo dobrze, bo piernik, jakiegoby reguła wymagała, pokłóciłby się z piernikiem od piernego t. j. pieprznego (pierz w dawnej polszczyźnie, tyle co pieprz; od nas ma Ruś swój per, perec, prjanyj = pieprzny; paprika natomiast jest znowu tylko madiarską wymową naszego pieprzu). Rozumiemy teraz nasze przymiotniki, co do których pisowni się wahano: od miłości urabiamy miłostny, od nienawiści nienavistny, od postu postny, sprostny; skoro z przykrej tej zbitki trzech spółgłosek średnią wyrzucimy, miłosny, nienawisny, posny, sprosny i t. d. się ostały; rzeczywiście mówimy i piszemy bolesny, własny, naw et żałosny, lecz coraz bardziej wkrada się wymowa, a nawet pisownia miłosny, zazdrosny, radosny, pośny, sprośny; dźwięczy nam w uchu i miłość i formy miłośnik (gdzie ś dla ni konieczne, przed niem się zmiękczyło), albo przymiotniki, jak głośny (rosyjski głasnyj), mroźny, groźny i t. p., chociaż i tu są wyjątki: jasny (mięsny łatwiej się wymawia, niż mięsny), nie jaśny. Jeżeli gdzie, to w języku niema reguł bez wyjątku. Oto w próżny i różny wilczem prawem, t. j. bezprawiem, przyzwyczailiśmy się do wymowy i pisowni próżny, różny, a coś podobnego i żmiję skrzywdziło; zrobiliśmy z niej żmiję, chociaż od ziemi ją nazwaliśmy! Nie znosimy niezmiękczonych t, d, r przed i, nawet w słowach obcych, nawet dziś jeszcze, więc jeśli nie chcemy w obcych słowach spółgłosek odmieniać, odmieniamy samogłoski; i twardnieje nam w y i mówimy polityk, aby ujść policikowi, muzyka, arytmetyka nie arzitmecika, Władysław nie Władzisław; przy e nie puszczamy się na takie manowce, ponieważ te, de, re nam nie obce, od twardego e, zastępcy półsamogłoski twardej, ten, deszcz, sen i t. d.; zostajemy więc przy obcym teatrze, greku, dekrecie i t. d. Gdy tu więc miękczenie tak silnie działa, że przeciw innym językom słowiańskim, pozostającym przy mniej lub więcej miękkiem ti, di, de, dochodzimy do ci, cie, dzie, wypada stwierdzić i proces odwrotny, również dla nas charakterystyczny. Już przy c, dz w świeca, miedza, wskazaliśmy twardość owych brzmień, niegdyś o wiele miększych (swiecia, miedzią), a podobne stwardnienie zauważymy i przy naszych ź, cz, sz, szcz, rz; były one i u nas miększe, jak miękkie są u Czechów a po części u Rosyan; mówiliśmy więc niegdyś żiła, szidło, Połaci (por. Rusini), Rzim, szczigieł i t. d.; z czasem jednak utraciły te brzmienia tak dalece wszelką miękkość, że i przeszło w y, że wymawiamy żyła, szydło, Polacy, wrodzy, szczygieł i t. d., że wymowa żiła, szidło i t. d. wydawała się już w XVI wieku uchu naszemu jakąś pieszczoną, niewieścią; stąd poszło to mniemanie, że w przeciwstawieniu ku Czechom, nie znającym y, ł, Polacy całą gębą, niby gwałtem, mówią. Jak i inni Słowianie, z biegiem czasu nie znieśliśmy przejścia od (tylnych) gardłowych k, g, mniej ch, do twardego (przedniego) y, e i zamieniliśmy je w i, ie; nie mówimy więc wielky, lecz wielki; nie kyj, lecz kij; nie bokem, Bogem, lecz bokiem, Bogiem; w słowach obcych Kónig, Kellner i t. d. przechodzi u nas w wyraźne Kienig, kielner; mawiamy cichy, duchem, ale coraz więcej słychać cichi, duchiem; nawet pisownia w aha się między chyćhotem a chichotem, lecz przy chybię, chyleniu i t. d. twardo stoimy. Czas, kiedy Polacy przestali mówić żiła, szić, a poczęli żyłę, szyć, i naodwrót, kiedy pozbyli się kyja, gynienia dla kija i ginienia, trudno należycie określić; w każdy sposób proces to ogólno-polski, ogarniający i Kaszubszczyznę, co, dalej po tej drodze miękczenia krocząc, od kija i ginienia dziś do cija, czyja i dzinienia, dżynienia doszła. Osobliwszych losów doznały na gruncie polskim samogłoski w połączeniu z l, r między spółgłoskami lub w nagłosie. Nie wiele tu było kombinacyi, ponieważ pierwotnie tylko e, o lub półsamogłoski w takiem towarzystwie zjawiać się mogły. Mieli więc Polacy niegdyś słowa o takim wyglądzie: bierg, mielko, bor da, bołto, Korl, ivielk, wierch, wełna, terg. Tylko u półsamogłosek zostało przy pierwotnem następstwie brzmień, chociaż same półsamogłoski ulegały rozmaitym przejściom, wilk, wirzch (ale u górali naszych wirch), wełna, tary; naw et i tutaj zachodzą z czasem przestawki brzmień, np. z dęły), tełsty, sełńcc, powstało wkońcu długi, tłusty, słuńce (później słońce); odwiodłoby nas za daleko, gdybyśmy chcieli wszelkie odcienie zaznaczać i wyjaśniać; języki ruskie i śladu ich nie mają, u nich wszystko jednostajnie, tołstyj, wołna, wołk, dołyij, sołnce i t. d. W ypadałoby tylko zwrócić uwagę, że dawniej słów typu wirzch było o wiele więcej, sirzp, cirzpieć, pirzwiej, cirznie i t. p., dziś cirpieć, pirwiej, cirnie, bez rz, ocalałego nie tylko we wirzchu, lecz i w wirzbie, w pirzchaniu, wirzgnięciu, zmirzchu i i.; śmierzć (z dawnego śmirzć) znają tylko górale. Wspomnieliśmy śmierć, niegdyś śmierzć i jeszcze dawniej śmirzć lub śmirć; obok niej, do niej należąc, martwy, umarły. I tu wokalizm polski święci tryumfy: zachował odcienie, jakich inne słowiańskie, np. czeski lub rosyjski, nie znają; tam wszystko jednostajne, u nas zróżniczkowane. Tak różni się u nas czwarty od czwirci (dziś ćwierci), twardy od ćwirdzić (dziś u nas twierdzić, twardy narzuciło swoje t), wartki (W arta) od wircieć (wirzcieć), smard (pogardliwa nazwa niewolników) a smirzdzieć, śmirdzieć (w rosyjskiem jednostajne ier, smierd i smierdiet’), tam a cirznie (dziś ciernie). Rozstrzygało otoczenie; przed tw ardemi głoskami ulotniło się zmiękczenie półsamogłoski, przed miękkiemi zesiliło się w i: tarn (z tiarn), ale cirznie; lecz nie brak językowi polskiemu (i narzeczu kaszubskiemu) przykładów w rodzaju miartwy zamiast martwy, np. zam iast dawnego darski (rosyjskie dierzkij, do czasownika darznąć, dierznut’) upowszechniło się dziarski; mamy ziarno zamiast zam a; prześmiardnąć zamiast przesmardnąć i i. Nie wchodzimy w szczegóły; zaznaczymy, że można i inaczej przegłosy te oświecić; smard niekoniecznie był niegdyś smiardem, nie darmoż piszą go dokumenty i zmurdem. Gdzie nie półsamogłoski, lecz o lub ie przed r, ł, (l) stały, przestawiono brzmienia. Niemiec mówi Berg, Milch, B art, Karl, my przestawiam y 1, r; mówimy brzeg, mleko, broda, król; łacinnik porcus, culmus, my prosię, słoma; Litwin gałwa, my głowa; Niemiec Waldemar, walten, my włodać, włodarz, Włodzimirz. Polskim ustom, jak i słowiańskim wogóle, nie przypadały do smaku owe borda, gołwa, korl i t., nie lubią one kończyć spółgłoskami zgłoski, więc przestawiły brzmienia; nawet w nagłosie; Niemiec więc mówi Arbeit, my robota, jego Elbe w czeskich ustach Łabą została, on Arm, my ramię; Litwin alne nazywa, z czego u nas łania. Cały ten proces nie jest prastary, odbywał się w jakim VIII i IX wieku; jeszcze w VI spotykamy przecież Słowian, zowiących się Ardigostami, nie Radigostami, jak później. Co najdziwniejsze, że słowa typu borda (broda) zjawiały się w dawnej polszczyźnie wyjątkowo i w postaci barda, a więc Wrocław nazywał się niegdyś Warcisławiem, a imię osobowe Warcisław nietylko pomorskim książętom, lecz i wielu Polakom przysługiwało; obok krowy (z korwy) mieliśmy i karwę (por. nazwy miejscowości Karwin, Karwodrza i Kawodrza obok Krowodrzy; karw t. j. wół w dawniejszym języku), Karśniccy są tylko Chrośnickimi, jak Karwiccy Krowickimi. W kaszubskiem podobnych przykładów jest więcej, słów jak chama (chrona), parg (próg), bardawka (brodawka), starna (strona) i t. d. Jeszcze ich więcej na najdalszym zachodzie, u załabskich Słowian, chociaż i tu nie brak przestawki, np. w broda. Oto główne przemiany, co dotknęły brzmień spółgłoskowych; inne są mniej znaczne, rzadsze. Naprzykład wstawiamy chętnie d między z i r; rozdrzeszyć (później mylnie rozgrzeszyć) zamiast rozrzeszyć t. j. rozwiązać; zdrada t. j. zrada Verrat; zdrój się z ziemi wyroił; zazdrość zastąpiła zazrość; zamiast z ręki mawialiśmy niegdyś zdręki, a podobnych drobiazgów możnaby przytoczyć i więcej. Tem króciej możemy się uporać z innymi działami. Cośmy wyżej o formach i funkcyach powiedzieli, zachowało znaczenie także dla tej, jak dla każdej doby; a więc zapominano powoli rzadkie formy; wymiana, krzyżowanie się rozmaitych deklinacyi postępowały coraz dalej; prastare słowa wychodziły z używania; z dawnych pni i osnów urabiano przyrostkami nowe; znaczenie odmieniało się nieraz, lecz tego wszystkiego możemy się tylko domyślać; dowodów, wobec braku źródeł, nie mamy, więc ryczałtem to załatwiamy. Na koniec doby przypada nowe wtargnięcie żywiołów obcych do słownika, a spowodował je wypadek dziejowy i cywilizacyjny największej wagi, przyjęcie c h r z e ś c i j a ń s t w a . Chrzest Mieszki był uroczystem zakończeniem procesu, co w małopolskich dzielnicach, od ściany morawskiej i czeskiej, wcześniej się zaczął. Nie wchodzimy w szczegóły dziejowe; już językowe wskazują ziemię i wpływy, jakie odtąd przez wieki w Polsce zaważyć miały, Czechy w pierwszym, Niemcy w drugim, a romańskie (włoskie, łacińskie) w ostatnim rzędzie. W prowadzenie chrześcijaństwa, cały szereg zupełnie nowych pojęć i urządzeń, od razu zbogacało język o liczne nowe terminy. Nie po raz pierwszy ukazywały się one między Słowianami; od półtory wieku przed chrztem Mieszki szerzyło się chrześcijaństwo, głoszone przez kler niemiecki od Salcburga aż do (najpóźniejszego) Magdeburga, zorganizowane odrębnie przez dwu Greków, braci soluńskich, Konstantego (Cyryla) i Metodego. Cerkiew morawska, za nią czeska, pominąwszy południową Słowiańszczyznę, nie wcho dzącą dalej w grę, wyrobiła całkowitą terminologię kościelną, chrześcijańską, i tę terminologię przyjęliśmy i my, całą, gotową, za pośrednictwem czeskiem; imię Dobrawki (z której u nas niesłychaną Dąbrówkę uczyniono, kiedy ona Dobrosławą sobie była!) jest niby wykładnikiem tego procesu dziejowego. Nie mieli wprawdzie Czesi — Morawy wtedy zeszły na całkiem podrzędne stanowisko — duchowieństwa zbywającego na eksport, chociaż niektórzy z nich Dobrawce towarzyszyli; mimo to ustaliła się i utrw aliła od razu czesko-słowiańska terminologia kościelna i w Polsce; w wiekach średnich chętnie z gotowego korzystano, nie podejmowano się dwukrotnie, niezawiśle, tych samych trudów. Na to słownictwo chrześcijańsko-słowiańskie składały się wyrazy greckie i łacińskie, nieraz takie, co wpierw przeszły przez usta niemieckie, w formie więc niemieckiej je otrzymaliśmy; jako najpóźniej przybyli, zasiedliśmy do wszystkiego gotowego. Takim to sposobem nabył język od razu szereg walny słów obcych. Tu należało słowo pop dla księdza, używane do XVI wieku, istniejące do dziś w nazwach miejscowych (Popowo) i po przysłowiach, zresztą już wyrugowane przez księdza, za przykładem Chrobrego, co każdego popa księdzem t. j. panem nazywał; podobnie i w czeskiem; wiemy już, że poszło od niemieckiego Pfaffe, gdyż krótkiemu a obcych języków odpowiada zawsze nasze niegdyś tylko krótkie o; nie myślimy badać nazw dalszych, biskupa, papieża (niemieckie pabes) i t. d. Jeszcze dłużej, niż pop, utrzymała się nazwa cerkwi, zastąpiona późno kościołem, dawniejsza cyrkiew, cerekwie, co poszła z niemieckiego Kirche; do części cerekwie należały ołtarze, kapły (później tylko zdrobniałe, kaplice), kruchty, cele i t. d. Polanin, jak Słowianie, nie miał ścisłego podziału rocznego; rozróżniał pory roku t. j. obejmował mniejsze przestrzenie czasu cechami charakterystycznemi z życia przyrody czy z zajęć gospodarskich; mówił więc o dniach Listopadu, Czerwnia czy czerwca, gdy czerw pszczeli się roił, Września, gdy wrzosy mu kępy leśne barwiły, Kwietnia — ale słuszniej Łżykwiatem go nazywał, bo pierwiosnki i inne kwiaty leśne nie wiele cieszyły, Lipca, gdy pszczołom jego na główny zbiór się darzyło, Grudnia, gdy mu grudy wszelką drogę utrudniały, Tycznia, później Stycznia, gdy sobie tyki wycinał; Lutego, co mu jeczcze mrozami lutemi doskwierał. Nie były to jednak terminy ścisłe i nie nadawały się dla nowego, kościelnego kalendarza, jaki wraz z rokiem kościelnym, jego miesiącami i tygodniami, świętami i postami ludowi narzucono. Zatrzymano nazwy miesięcy łacińskie (Maj, Marzec i między ludem się ustaliły); dni tygodniowe liczbami porządkowemi oznaczono. Dzień pański niedzielą nazwano, bo zdziwionemu niepomału ludkowi działać w ten dzień surowo w zbraniano; przeciąg czasu od jednej niedzieli do drugiej również niedzielą nazywano, por. nazwę daw ną sześciniedziołki; później ogólnie powrót »tego dnia* (tyjdzień, tydzień, my mówimy już fałszywie tygodnia; tygodnie zam iast tydnie i t. d.) oznaczano. Święta tłumaczono jako tako, lud je i po swojemu nazywał, więc Godami Boże Narodzenie, a Wniebowzięcie Maryi Pirzwą świętą Marzą, bo Marya brzm iała wedle trybu polskiego Marzą, jak do dziś w niektórych nazwach miejscowych, np. Świętomarza; obok wielkich świąt miał i Świątki (zielone). Z kalendarzem przybył także cały zbiór imion chrześcijańskich, m ających odtąd powoli rugować i zastępować pierwotne słowiańskie. Nie wspominaliśmy wyżej o tym ciekawym a ważnym dziale językowym; nie chcąc zbytnio materyi rozdrabniać, na tem miejscu pomówimy wogóle o losach naszej »onomastyki*, naszego imiennictwa. Dziś przy chrzcie (i bierzmowaniu) imię nie odgrywa osobliwszej roli; dają je niby dziedzicznie, po ojcu lub dziadku, po rodzicach chrzestnych, nawet wedle imion panującego; dawniej był zwyczaj bardzo ogólny, imię nadawać tego świętego, w którego »fest« dziecię na świat przyszło. Pozatem imię nie odgrywa u nas roli, nie dziw też, źe się jedno i to samo ciągle powtarza; u mężczyzn tyle było Stanisławów, że aż Zygmunt Stary żartem mawiał: »Jeden Stanisław z izby, drugi do izby«. U kobiet, ponieważ patronki narodowej nie było, nie było też takiej predylekcyi dla jednego imienia, zato liczba wszystkich była ograniczona; już w XVI wieku panował przesąd, że imię Maryi nieszczęście sprowadza, zabiją ją albo jej męża.