I tu stare i nowe, formy i słowa, pomieszane. Od jednych już zupełnie odwykliśmy, np. od owego dzie (jak w rosyjskiem: on die goworit) w przytaczaniu cudzych słów, niby prawi (pry); od form togo, tomu, siego i t. d.; drugie są całkiem nowożytne, np. mówić zamiast dawniejszego mołwić, częstego w psałterzu, chociaż tekst świętokrzyski znacznie od psałterza (floryańskiego) starszy; pierwowzór tych kazań można śmiało do czasów Łokietkowych odnieść, one przecież są odpisem, nie oryginałem. Albo zostać zamiast ostać dawniejszego; język tak przywyka do niektórych złożeń, że traci poczucie złożenia i nowym przyimkiem opatruje słowo już złożone, np. nie mówimy już naleźć, lecz znaleźć, nie przedać, lecz sprzedać, nie opytać lecz zopytać (przemieniono w zapytać), spojrzał zaczyna już pojrzal rugować i t. d.; podobnie nadużywamy przeczeń przy ani (on ani go widział ani go nie szukał, nie całkiem zbędne), albo nie wystarcza nam tylko, więc jeszcze li dodamy — ciągłe używanie osłabia wrażenie i staram y się je potęgować. Ale w racajmy do naszych zabytków. Nawet i te niepokaźne początki nie obeszły się bez obcych wpływów, wzorów, pomocy. I tu uwydatniła się najbardziej przewaga kulturalna pobratymczego narodu, czeskiego. Usuwaliśmy ją dotąd umyślnie na bok, wystawiając na czoło inne wpływy, głównie niemieckie, chociaż już przy niemieckich pożyczkach można nieraz powątpiewać, czy nie przeszły one za czeskiem pośrednictwem do Polski; o niejednej wie się to na pewne. Jeżeli pożyczki słowne są najwygodniejszym wymiarem ciśnienia jednej narodowości na drugą, jeżeli dają się najłatwiej odczytywać, to przy czeskopolskich wadzi nadzwyczajna blizkość językowa. Przy słowie niemieckopolskiem niemasz wątpliwości, wiesz od pierwszego rzutu oka, kto je zapożyczył; przy czeskopolskich z wątpliwości ani wybrniesz. Są wprawdzie różnice między obu językami: najważniejsza dotyczy nosówek (ę, ą, ię, ią), jakich Czesi od XI wieku już i śladu nie mają, inne odnoszą się do h, czeskiego, nie polskiego (Praha — Praga), do ra, la zamiast naszego ro ło (np. słoma — slama, krowa — krava), do te de czeskiego zamiast naszego de dzie, wreszcie do wymiany nowo-czeskiej ju na j i (klucz — klicz, lud — lid). Dawniej wydawała się rzecz nadzwyczaj prostą; polskie słowo uchodziło za pożyczkę czeską, skoro zamiast nosówek wykazywało czeskie u lub a, skoro zamiast polskiego g miało czeskie h, zamiast polskiego cie, dzie czeskie te, de, zamiast polskiego ro, lo czeskie ra, la lub zamiast polskiego iu czeskie i. Dziś kryteryum nie popłaca, dochodzimy bowiem do absurdów, trzym ając się go ściśle, ignorując fakty językowe. Cóż myśleć np. 0 słowach i nazwach z u zam iast ą, ę, których Czesi wcale nie znają, np. nasze sumienie zamiast sąmnienia (od sąmnieć się t. j. wątpić, mnieć tyle co mniemać), Czechom nieznane, albo nazwy, jak Pałuki, ług i t. p. Hańba ma być Cześkiem, bo po polsku było, jeszcze w XV wieku, gańba (od ganić); hardy, dla swego h, obok polskiego gardzić, za przybysza uchodzi; gdyby herdym brzmiał (czeskie hrdy), prędzejbyśmy uwierzyli. Wolimy przypuszczać, że i w polszczyźnie li się zaczęło wytwarzać, lecz sporadycznie tylko, że nie objęło całego materyału językowego, jak w Cześkiem, lecz słowa pojedyncze, np. hojny, hołotę (ale ogołocić), dawniejszą gołotę, ohydny i i. (u Czechów ohyzda, ohyzdny). Dawniej mieliśmy tylko lutować, lutość, od XV i XVI wieku panują litować 1 litość, ależ polskie li zamiast lu znajdujemy nawet w nazwach miejscowych (Libiąż, Libusza);odwrotnie lu zamiast li w lunąć (deszcz lunął) zamiast lina/ i w lucemiernilcachzamiast licemiernikach (faryzeuszach) — więc nie od Czechów tylko to li wyjść mogło. Na razie zawieszamy więc zdanie nasze. Czeskie pożyczki niewątpliwie odnoszą się przeważnie do pojęć wyższego rzędu i tern się od niemieckich różnią; Niemiec-osadnik, na wsi lub w mieście, w rzemiośle i cechu, wprowadzał terminologię rzemieślniczą, cechową, miejską; Czech kolonista się nie zjawiał, zato naśladowano jego instytucye, kulturę, literaturę. Nazwy stanowe, wojskowe, osobowe nawet przechodziły od nich do nas; nie przypadkowo oba szczepy tegoż słowa pan używają, zamiast dawnego gospodzina czy gospodna; hrabia (i groff), chorągiewni panowie, grododzierżcy (kasztelanowie), chlebojedźcy (czeladź), oprawca (urzędnik sądowy, a dopiero później zszedł na kata), starostowie (jako czeska instytucya, nie polska, generalny starosta i t. d.), terminologia podatkowa, wojskowa (od taboru począwszy), imiona osobowe, jak Wacław, W ładysław (zamiast polskich Więcława i Włodzisława), wreszcie' nazwy pojęć oderwanych, co właśnie przez literaturę się szerzyły, cechują wpływy czeskie, odmienne od niemieckich. Czesi, zagrożeni zupełnym zalewem niemieckim, otrzęśli się wcześnie; obudził się w nich antagonizm narodowy, stanęli do współzawodnictwa, wysnow iu tworzyli, jako nader pojętni uczniowie, literaturę narodową już na początku XIV wieku, wyprzedzając nas o całe dwa wieki! Więc gdy Polska Kazimierzowa wpatryw ała się w Czechy Luksemburczyków, ich naśladowała, rozpoczął się pochód czeskich słów, pojęć, rękopisów do Polski; wywołał tu, acz znacznie słabszy, ruch podobny. Znać wpływy czeskie jeszcze w XV i XVI wieku; owszem, jeszcze w połowie XVI wieku sadzili się nasi panowie, jak ich potomkowie na francuszczyznę, na czeszczyznę, mówili o stawach zamiast stanach i sniemach zamiast sejmach, aby nadać mowie poloru, aby pokazać, że za granicą byli i żyli: już wtedy można było »Cudzoziemszczyźnie« Fredrowej miejsce szykować. Nawet Rej najniepotrzebniej w świecie przesadzał polszczyznę zakrada zamiast ogrodem, ohromnym i krubym, złotohławami i końcami, tesarami (cieślami) i burzycami (burzycielami); wybaczymy mu »czeskiego kohucika*, ale jego zamutld (smutki), istoty (kaucye, zapisy), powyszeności i t. p. kwalifikują go całkiem na Czecha, jeśli nie »od Czerwieńska*, jak wtedy mawiano, tedy »od Żurawna*. Kochanowski raczej żartobliwie czeskich zwrotów używał, np. kiedy w pytlu hrosza neni. Tak bywało jeszcze w XVI wieku, a zaczęło się to w XIV. Najdawniejsze pomniki wykazują w najrozmaitszej mierze wpływy i wyrazy czeskie. Tłumacz pierwotny psałterza (XIII wieku, psałterza Kingi), jeśli ogółem z czeskiego korzystał, nie czynił tego przenigdy w tej mierze, jaką u drugiego pisarza floryanskiego znajdujemy, co żywcem czeskie terminy, formy, pisownię do polszczyzny mieszał, np. cery (zamiast córy), mieza zamiast miedza, wietrów zamiast wiatrów, trzyescz zamiast trząść, obliczaj zamiast oblicza i t. d. Rośnie więc z wiekiem zależność od czeszczyzny; niebawem dostajemy pomniki mieszanego języka: w starej pieśni o św. Dorocie czytamy, bok u służyła, slibując (ślubując) bohactwa mnoho, złato kamienie drako... tot je welmi (wielmi, bardzo, jeszcze i w XVI wieku używane), tepechu (bili) aż potocy teczechu (ciekli) i t. d. »Biblię królowej Zofii« toć nie z łaciny tłumaczono, ale to czeski tekst, żywcem na polskie przełożony, zdradzający ciągle obce pochodzenie. I takie stosunki powtarzają się i później. Małeccy (ojciec i syn), tłumacze katechizmów i postyl Lutrowych, wyrozumowali całą teoryę, że polszczyzny nie starczy na ich cele, że należy się posługiwać terminami teologicznymi czeskimi, skoro »Czesi są pirwszy niżeli Polacy w tłumaczeniu biblii*. Pierwszy drukowany kancyonał polski (po mniej udałej próbie Seklucyana) ks. Walentego z Brzozowa z r. 1554, przeraża ilością czechizmów, np. jemż (t. j. chrztem) wierne óbźywiuje a grzechów umartwiuje w nowy żywot splodzuje, boga baźniwy, uzdrawował, kojcu nawracował, uczastenstwie żądając (uczęstnictwa żądając), na miłość przytomnu (przytomną) i t. d.; nie dziw też, że zbytniego poklasku ten mieszaniec w Polsce nie znalazł. Jeden z najstarszych druków polskich, rodzaj ewangelijki, przed 1520 r. wydany, pstrą mieszaninę czeskich i polskich form przedstawia, np. od tamtud sem, maudry, sau i su zamiast sa, żena, prócz (przecz, dlaczego?), nieposadzuj sie, któż sie podwyszuje, poniżuje (jak w kancyonale), rozmarhal statek jego (roztrwonił mienie, i w kancyonale), kulhawy (kulawy, i u Reja z czeska), koliko i kolko, knieżę kapłańskie i knieżęcego, chociaż obok tego jest i książętom, najdziwaczniejsze słowa-hybrydy: będau, źenę swau i t. p. Cofając się jeszcze dalej wstecz, znajdziemy w zaginionym dziś kancyonale bakałarza Przeworszczyka z r. 1435 czeskie teksty z wtrąconemi polskiemi słowami. Tak więc na pełnym przeciągu dwu wieków posiłkuje się literatura i język żywiołem czeskim, rozpanoszonym głównie w duchownym, kościelnym dziale, w przekładach z pisma św., w pieśniach nabożnych; literatura świecka o wiele mniej zawisłą się okazała. Podkreśliliśmy już, jak trudno ten wpływ czeski dokładnie oznaczyć. Jeżeli dwa terminy, polski i czeski, nawet zupełnie się zgadzają, nie wynika z tego, aby polski musiał być z czeskiego przejęty; i samoistnie mógł Polak dojść np. do duchoioieństwa i podobnych wyrazów. Nasuwają się jednak różne wątpliwości. W starej polszczyźnie używano np. stale wyrażu śmiertny, dopiero później zjawia się śmiertelny jak w czeskim smrtelny i pytamy mimowoli, czy nie wyrugował czeski przybysz rodowitego Polaka? Tem bardziej zaś podobne przypuszczenie możliwe, skoro wedle polskiej głosowni oczekiwalibyśmy śmiercielnego. Lecz czyż wszystkie nasze przymiotniki na -teiny miałyby być pochodzenia czeskiego {rzetelny, właściwie: źrzetelny t. j. przeźroczysty, jasny; skazitelny; wierzytelny — dawniej mówiono u nas tylko o listach wierzących; czytelny i t. d.)? Jeżeli porównamy obywatela z nauczycielem, to łatwo się domyślimy, że polska jego forma powinnaby brzmieć obywaciel — i rzeczywiście istnieje tu i ówdzie. Jeżeli przypomnimy, że szkoła czeska wyprzedziła polską, że już w XIV wieku przekładali Czesi wszelkie terminy filozoficzne (np. substantia, co i w teologii-dogmatyce taką odgrywa rolę) i gramatyczne, to nie zadziwi nas przypuszczenie, że Polacy z gotowego materyału skorzystali, że postatę albo podstatę dla substancyi, zrzek dla zgłoski i t. d., prosto od Czechów przyjęli. Im jednobrzmiące słowa polskoczeskie bardziej skomplikowane, tem bardziej wzrasta prawdopodobieństwo, że polski termin z czeskiego pożyczony, np. taki jak sprawiedliwość, której do źródła, do prawego, już bardzo daleko. Nie jest prawdopodobnem, aby Czesi i Polacy niezawiśle od siebie, od prawdy sprawiedliwość urobili — zostaje więc tylko możliwość pożyczki, a ta w tych dawnych czasach tylko w jednym kierunku postępować mogła. Albo w dawnej polszczyźnie, u Kochanowskiego jeszcze i późniejszych, termin niezbędny bardzo pospolity, tyle co brzydki, obmierzły — w nowszych przedrukach z niezrozumiałego już niezbędnego stale niezbędnego robią; najzwyklejszy to termin po dziś dzień u Czechów, ale oni i zbędnego (skromnego, zacnego) mają, więc nasuwa się mimowoli przypuszczenie, że u nas niezbędny gościł tylko do czasu, zawleczony od Czechów. A cóż będzie z uprzejmym, którem u i fizyognomię i znaczenie zupełnie odm ieniliśm y, a Czesi n iestarte zachow ali; był on daw niej uprzemym, czeskim uprzimym i uprzimnym, i znaczył otw artego, szczerego, upartego naw et (por. ruskie prjam yj), w urzędow ych tytulaturach jeszcze XVI wieku czytam y stale »uprzejm ie i w iernie nam miły*, potem niby z przyjem nym go pom ieszaliśm y, 7. którym nic nie m iał spólnego. U słow a obcego w gruncie, pożyczonego, takie zm iany łatw iej zachodzą, niż w domowych. Oto np. dziś i tak już od kilku wieków, w ykrzyknik niestety, daw niej niestoty i niestocie, jeszcze daw niej niestojcie, »ach niestojcie na ten świat« — w oła Bielski w komedyi o Justynie (1557 r.), »bieda a niestojcie* — czytam y w kancyonale Brzozowczyka i t. d. Jeszcze dalej cofają nas ortele m agdeburskie, pom nik prawa miejskiego z końca XV wieku, gdzie czytamy: >gdyby nań niestojcie abo ceter po trzykroć zawołano«. Ceter, to okrzyk na złoczyńcę, przydybanego »u lica«, niemiecki, i jak u Niemców dziś się zetem używa, chociaż lica i kryminału niemasz, tak i u nas »niestojcie« od rabusiów i morderców na każdą biedą uogólniono. Ale u Czechów tylko zachował się wyraz w pierwotnych, formie i znaczeniu: okrzykiem nastojte zwoływano ludzi na pomoc, niech nastoją na złoczyńcę. Jeszcze w psałterzu floryańskim czytamy też: bog został jego, »nastojcie« nań i połapcie ji — w puławskim czytamy zamiast tego »prześladujcie*; albo: wiele jiż nastoją na mię i męczą mię. Otóż pytanie, czy tego nastojcie nie przyjęli Polacy jako okrzyku sądow ego niby, i z czasem nie rozumiejąc go więcej, przekręcili w zupełnie bezmyślne »niestojcie * ? Że nazwy geograficzne przejmowaliśmy od Czechów, nic dziwnego, prędzej niż my nazwali oni i Wideń i Rakusy i Uhry (Węgry, u nas obok polskiej ta czeska form a przez cały XVI wiek uparcie się trzyma), nawet Akwisgranę nazywaliśm y w XV wieku Cochy, jak Czesi (Z’ Achen). I w botanice nas wyprzedzili, więc nazw y roślin, używanych w farmakopei średniowiecznej (a czegóż ona nie używała!), lekarskich, zawdzięczamy czeskiem u pośrednictw : macierzą duszkę, kostywał, którego z kośćm i dopiero tłumaczenie połączyło, kosćiciec, olesznik, który znowu z olszyną w żadnym związku nie stoi, lecz z greckiego wyrazu poszedł, wawrzyn (laurus), dzięgiel (z angelica, u Czechów dóhel, porów naj: dzięki — dieki), chebd — jak i dzięgiel do prastarych pożyczek należący. I kaczkę za nimi przezwaliśmy, nazwa ta Kaśkę oznacza, jak Mika, Mikuś niedźwiedzia: żartobliwe to. Pożyczki czeskie zajmują odrębne stanowisko, z niemieckiem i ich zestawiać nie można. Nie spaczały ani krzywdziły języka; często byłby i Polak na ten sam wyraz trafił i nie bierzemy mu za złe, że się gotowym materyałem posługiwał. Trudniej je też z języka wydzielić i wątpliwościom w szelakim się oprzeć; wobec widocznego popłacania form czeskich, w obec mody na nie widocznej, w końcu i hardgo i hańhę w raz z hołotą i ze zmarhaniem do rzędu takich pod wpływem czeskim odmienionych lub nawet utworzonych (marhać!) słów zaliczyć wypadnie. Na Śląsku, a miejscami i na Podgórzu trafiały wpływy czeskie w prost do ludu, gwary śląskie obfitują w najrozmaitsze czechizmy miejscowe; ogólno-polskie pożyczki czeskie szły jednak przez klasy wyższe, przez duchownych i w literaturze najsilniej się odbiły, szczególniej w pewnych pomnikach. Że np. w stronach rdzennie polskich (na Śląsku) popłacał przez cały XVI wiek język urzędowy czeski, że wszelkie zapisy i t. d. w Oświęcimskiem, zatorskiem , pszczyńskiem czyniono w języku czeskim , chociaż ludność czeską nie była, w to nie wchodzimy. Nawet pisow nia polska nie uchroniła się tych wpływów. Poznaliśmy ją dotąd tylko w wstawkach polskich (imion i t. d.) w dokumentach łacińskich, gdzie nieudolnością raziła. Jakżeż przedstawia się w pomnikach polskich? Tu należy rozróżniać okresy rozmaite. W najdawniejszym, obejmującym jeszcze pisownię kazań świętokrzyskich a nawet gnieździeńskich, uderza ta sam a nieudolność: rz piszą samem r, dla ć używają wprawdzie tej samej litery, która i c lub cz oznacza (c i ch\, a więc chas, chali i chab — czas, cały i ciało), lecz dla dz i dź zadowalają się prostem d, piszą więc idesz zam iast idziesz: nie można tego czytać idesz i przypuszczać, że d jeszcze niezmiękczone, przecież pisownia pbces dowodzi, że już pleciesz wymawiano, a więc i idziesz, tylko wyrażać tego nie umiano, bo dla c, ć było łacińskie podobne brzmienie, nie było go jednak dla dz, dź. Miękczenia nie oznaczają, piszą więc bez i bies tymi samymi znakami; o pochylonych sam ogłoskach ani słychu. Jeden tylko postęp uskuteczniono; dla wszystkich nosówek (ą, ę, ią, ię) używają osobnego, rozmaicie przekreślanego o, znaku grafiki północnoniemieckiej (dla oe, 0), więc całkiem konwencyonalnego — nie dowodzi on bynajmniej, by podstawą nosówek właśnie o było. Taką prostą, niezłożoną pisownię zachowują stale kazania świętokrzyskie; w gnieździeńskich przeważa już jednak pisownia młodsza, złożona, kombinująca kilka znaków łacińskich dla jednego brzmienia polskiego, co Czesi już od dawna, tylko z większą konsekwencyą, czynili. Więc znajdujemy obok siebie difny, preuedecz, prysły (przyszli), priscza (przyśzcia), crifdó (krzywdę), prycry (przykry), chvoraki (czworaki), chuarthem (czwiartem), strogich (stroić), ale już nie deuicha, jak w świętokrzyskich, lecz dzeuicza; krobwicz, nie kroleuich i t. d.; znaku dla joty niema, zastępuje go g, czeska nawyczka, usprawiedliwiona w języku, co brzmienia g nie posiadał, niemożliwa w polskim, a więc ga (ja), pokog (pokój), gan (Jan), sgavam (zjawiam); wyjątkowo jest i, iuź i t. d.; zresztą i, y używa się całkiem dowolnie. Pisownia psałterza floryańskiego przedstawia się inaczej, nie co do przekreślonego o dla nosówek, nie co do nieoznaczania pochylenia czy zmiękczenia, lecz co do rz, cz, szcz, i; wystarczy byle wiersz przytoczyć: będze iaco drzewo, iesz szczepono iest podług czekócych wod, iesz owocz swoy da w swoy czas i t. d. Drugi pisarz tegoż psałterza oznacza już nieraz, pod silnym wpływem grafiki czeskiej i za jej wzorem, pochylenie i zmiękczenie, np.: kv czynyenyv gich, bbd<><> = będą i t. d., guor lub buog dla gór lub bóg. Pisownia psałterzowa przewagę otrzymała, bo była racyonalniejsza, odpowiadała lepiej potrzebom naszej grafiki. Pisownia XV wieku odróżnia się od tej dawniejszej głównie oznaczaniem zmiękczenia przez y, od roku mniej więcej 1420 zupełnie ustalonym t. j. do tego roku przeważa pisownia bez y (ne, se), później pisownia z y (nye, sye). Powoli zaczyna ginąć o przekreślone dla nosówek; miejsce jego zajmuje a z przekreślonym ogonkiem ą, albo an, albo ąn (am, ąm przed wargowymi, damb): widocznie nie podobała się podstawa o, obrano inną, a. Po r. 1450 pojawia się ó wyjątkowo, chociaż w biblii Zofii góruje. Coraz rzadziej występuje c w znaczeniu łacińskiem (jako k); innych zmian mało, konsekwencyi jeszcze mniej; brzydka nawyczka pisania th zamiast t, kwitnie dalej bez sensu. Oto np. zdanie z wcale porządnie pisanego kazania na Wszystkich świętych: Nasch pan wyedzącz, eze ludze ginako blogoscz albo blogoslawnoscz myenyą, nysze gest, a ginako k nye chczą przicz, nysze sluscha, raczil yą usznamycz, kyebi bila a potem rozkazowacz, kacobi knye myano przicz; o tem czy tato gest ewangelia swyąta, yąsz przeto na dzyen wschech swyątich położona, eze kaszdi ssnych tako bidlil, yako tuta wilozil pan y nauczil. I ta pisownia, bardzo daleka od poprawności, miesza bez różnicy i i l, y i i; ź raz js , raz sz pisze, sz przez sch, ale przecież postęp ku dokładniejszemu oznaczaniu brzmień widoczny. A oto próbka pisowni z pomnika o kilkanaście lat młodszego (około 1490 r.): Kthorych czaszow m ayą posczyczy a m yąssa nye gyeszyczi. Pospoliczye wszythczy braczia y syostry nyemayą myąssa gyesczi w ponyedzyalek, ve syrodą y w pyąthek yw sobothą, nyzlyby nyemocz albo mdlosczi y tez chorosczi ynak radzyla... nyemayą obyadvaczy any tez vyeczerzaczi alyz pyrzve przed thym paczyerz yednącz zmovyą... a yesthlyby sye tho przygodzylo kthoremv brathv thego nyespelnyczi albo opusczyczi, thedy po them m a trzy paczyerze zmoviczy, zpyaczi y zpelnyczi. Żaden inny pomnik nie oznacza tak dokładnie zmiękczeń, jak ta »Reguła tercyarska«, np.: kosyczyola i t. d. Jak odbija od tej gmatwaniny znaków prostota kazań świętokrzyskich: »pouada suoie ucesene ilkoz douidena bo moui videle ocy moy... za trinadesce dny otnarodena... yde tobe zbauicel izbi otuecne.. poc<>h(> s<> modlich.. ydeh<> pospesihó s<>« i t. d. W pół drodze staje zapiska urzędowa z roku 1420 (akt oskarżenia biskupa krakowskiego): tuss ti yechaw yotpissalgess czterdzesczitiss<>cz kop czsosch ye krzizewniczi dawali nawoyne... przeswedzenya panów woyewod a naymó i t- d. Przestanków niema żadnych (przecinków, punktów i t. d.); wielkich liter nie pisze się w tekście nigdzie, ani u imion, ani na początku zdań i t. d.; myli bardzo później, że nosówki także przez samo a w yrażano; niepotrzebnie dwojono znaki, ss zamiast s, ssani (nawet scham, schobye!), ff, U. Zresztą każdy nieco większy pomnik miewa swoje osobliwsze cechy, a raczej narowy; ortografii łacińskiej uczono, więc była wszędzie jednakowa; polskiej nie uczono, więc się każdy na swoję wysadzał i dziwi nas, źe mimo tej anarchii pewnych zasad dosyć ogólnie przestrzegano. A więc etymologicznej; pochylone o może już jak u wymawiali, mimo to stale, wedle innych form, przez o je wypisują; w końcowych spółgłoskach również etymologią, jaka z innych form wynika, nie wymową, się rządzą. Zato w szczegółach »wolnoć Tomku w swoim domku* popłacało; jeden rozróżnia why- i wy- (dla wy- i wi-); drugi pisze sghyne = zginie, aby sgyne nie czytano = zjine(j); inny wsadzi dla przestrogi z, bogzem, bo gdyby bogiem lub boyem napisał, każdyby to bojem czytał; pisarz kazań gnieździeńskich nawet dzyn(), vbodzy, x()dzy, dludze, bodzem i t. d., zamiast giną, ubogi, księgi, długie, bogiem wymyślił, wychodząc od faktu, że g i dz w tych formach rzeczywiście się zmieniają (księdze, w bodze, dłudzy, ubodzy); więc to niby etymologiczna pisownia, podobnie jak idesz zamiast idziesz, wedle idę. Wspominam o tem dziwactwie, a podobnych jest więcej, ponieważ dawniej uważano tę pisownię jako cechę dyalektyczną, upatrywano w niej kaszubizmy; Kaszubi dziś rzeczywiści ubodzi, dłudzie mówią, ale tak samo i wielci cij lub czij (wielki kij), a u naszego pisarza przy lc i śladu takiej pisowni niema, bo przy k pomyłki być nie mogło, jak przy g; są jeszcze inne wyraźne wskazówki, że ta pisownia, to tylko niefortunny pomysł graficzny, z głosownią nie stojący w związku.