Z takim to mozołem, po takich manowcach formowała się pisownia polska. Główną przyczynę ślimaczego, krętego jej chodu i w końcu niezadowalającego rozwiązania upatrujemy w braku życia i ruchu literackiego; Czesi o wiele rychlej normy się dobili — my jej i dziś jeszcze nie mamy. Nie mieliśmy reformatora na wielką skalę, jakim Hus się okazał; u nas, od XV do XX wieku, nikt się tą sprawą energicznie i rozumnie nie zajął, spychano ją na byle kogo, o ortografii wielkiej literatury wielkiego narodu rozstrzygnęli w końcu chyba zecerzy drukarscy, wylatawszy z rozmaitych systemów jaką taką całość. Hus zerwał z systemem kombinującym, używającym kilku znaków (cz, sz, sch i t. d.) na wyrażanie jednego brzmienia i wprowadził kreski i haczyki, aby z niewystarczającej ilości znaków łacińskich utworzyć zupełne abecadło czeskie. Na tej podstawie oparła się po dłuższem wahaniu — samo imię Husa kompromitowało jego mądre dzieło — ortografia czeska. Nasza przeciwnie na żadnej się nie oparła, chwieje się między systemem kombinacyjnym a kreskowym. Nie brakło wprawdzie i u nas ludzi, przemyślających nad ustaleniem ortografii, ale zamiast zastosować jedynie racyonalną metodę Husa-kacerza, silili się na wymysłki i mędrkowania, niweczące z góry najlepsze ich zamiary. Tak pomieszał np. mistrz krakowski Jakób około r. 1440 pismo z nutami muzycznemi; wyszedł wprawdzie z najracyonalniejszego stanowiska, że każde brzmienie jednym znakiem oddawać należy, ale zamiast różnice miękkości i twardości na samych znakach (6 i c, w' i w i t. d.) kreskami wyrażać, powymyślał znaki okrągłe i kanciaste, niby muzyczne. Traktat jego, niestety w złym odpisie przechowany i jeszcze podlej wydany i objaśniony (przez Bandtkiego 1830 r.), jest jednak pierwszem i dlatego nadzwyczaj cennem teoretycznem ujęciem głosowni polskiej; pobudki patryotyczne, o czem inny autor w przedmowie rozprawia, chęć służenia mowie, dziejom i sławie ojczystym, dotąd zupełnie zatłoczonym, wywołały tę pracę w języku łacińskim. Sam autor czuł niestosowność używania języka obcego dla rzeczy o grafice własnej i przynajmniej w końcowych rymach — w średnich wiekach rymowano wszystko, nawet traktaty o urynie — użył ojczystej mowy: Kto chce pisać doskonale Język polski iteż prawie, Umiej obiecado moje, Którem tak napisał tobie: następują przepisy graficzne, odsyłające wreszcie dla uniknienia »tęskności« i przedłużenia czytelnika: Patrzy obiecada mego Tobie tu napisanego, Boć wniem każde słówko tobie Pismem różny głos da wr sobie. Pisz je w jimię Boże tako, Jeżem ci napisał jako. Pisownia tych wierszy, nie najgorsza, używa i znaków dyakrytycznych (rozróżniających), odbiega jednak od właściwego systemu mistrza Jakóba. O wiele późniejszy traktat o ortografii Zaborowskiego, nieraz w XVI wieku przedrukowywany, rzeczy również nie posunął naprzód; autor teoretycznie rozprawiał mądrze, ale w praktyce dopuścił się najgorszego kompromisu z istniejącą anarchią. Trudno tu co innego winić, niż »porządną niedbałość polską*; jak w rzeczach państwowych, wszyscy utyskiwali na nierząd, lecz nikt go na seryo wykorzenić nie myślał, podobnie odczuwali braki i niekonsekwencye ortografii polskiej wszyscy. Pierwsza »ankieta*, jaką w Polsce przeprowadzono, właśnie ortografii czy tam kakografii polskiej dotyczyła; wypadła też, jak każda inna ankieta, t. j. bez wyniku, chociaż projektów podano kilka (arcyniepraktycznych swoją drogą). Mimo braku grafiki odpowiedniej wzrastały stale zasoby piśmienne. Wiek XV zaznacza postęp. Złożyło się na to kilka przyczyn, w pierwszym rzędzie rozbudzony przez nową szkołę ruch umysłowy; a do założenia i wyposażenia nowej szkoły przyczyniła się głównie królowa Jadwiga. Udział jej w pielęgnowaniu mowy ojczystej byłby o wiele znakomitszy, gdybyśmy mogli zawierzyć słowom Długosza o założeniu istnej biblioteki polskiej, na jaką się składały tłumaczenia pisma św. i ojców Kościoła, dokonane na życzenie królowej, gorliwej czytelniczki wszelakiej literatury budującej. Niestety, z całej tej biblioteki i ślad nas nie doszedł; niejedno nawet przeciw jej istnieniu zauważyćby można. Jeśli już dla Jadwigi np. biblię przetłumaczono na polskie, jak Długosz twierdzi, pocóżby ostatnia żona Jagieły, Sońka, na nowo ją sobie tłumaczyć kazała? czyż takiemu rozprószeniu uległa spuścizna Jadwigi, że zawieruszyły się nawet wszystkie jej księgi? W średnich wiekach właśnie księgi, teksty, tłum aczenia nieprzerwany utrzym ują związek. Tymczasem biblia Zofii powstała rzeczywiście dopiero około połowy XV wieku. Więc mimo zapewnień Długosza nie możemy się pozbyć wątpliwości co do istnienia takiej biblioteki. Jadw iga po łacinie umiała, posiadamy łacińskie traktaty, jej ofiarowane — więc może po łacinie, nie po polsku, czytała. Jeżelibyśmy jednak Loisównie odmówili zasługi bezpośredniej w wywołaniu literatury narodowej, pośrednią przypiszemy jej z tern większem uznaniem. Inne, pewniejsze świadectwo tego samego Długosza stwierdza nadzwyczajne ożywienie ruchu umysłowego przez szkołę Jadwigi i Jagieły w całym kraju, w pierwszym rzędzie w małopolskiej dzielnicy i jej stolicy. Ruch ten wyraża się wprawdzie tylko w szacie łacińskiej. Dziś nam niepojętem się wydaje, jak tacy gorący patryoci, Długosz np., zupełnie obojętni być mogli na losy języka narodowego — jakby dla nich nie istniał wcale. Uczył się Długosz sam na stare łata pisma i mowy ruskiej, t. j. cerkiewnej, aby korzystać z latopisów ruskich; niemieckie kazał sobie tłumaczyć, ale że polskich t. j. po polsku pisanych nie było żadnych i niczego niemal, to go bynajmniej nie raziło, to przyjmował jako rzecz naturalną! Toć już przedmowa do owego traktatu ortograficznego stanęła na wyższem stanowisku. Może i tu bezwiednie oddziałała trwoga przed husytyzmem, co właśnie przez narodowy język odnosił tryumfy; stąd może nieufność czy obojętność przeciw literaturze narodowej, cechująca Oleśnickiego i jego powiernika i sekretarza, »tajemnika«, jak to tłumaczono, Długosza. Tym reprezentantom Kościoła, jego wszechmocy, jego uniwersalności łacina, wyraz tegoż wymowny, zupełnie zasłoniła oczy na potrzebę pielęgnowania rzeczy t. j. mowy narodowej, bo nawet uposażenie kaznodziei polskiego podejmowali w celach religijnych, oddziaływania na lud, nie w celach podniesienia literatury narodowej, tem potrzebniejszej, im mniejszą była znajomość łaciny poza uprzywilejowaną w arstw ą duchowną. To jeszcze nie wiek XVI, gdzie i rzemieślnicy nieraz i kobiety mawiały po łacinie, gdzie znajomość jej sięgała o wiele dalej, niż np. w spółczesnej Francyi; wiek XV tego jej wszechwładztwa nie znał jeszcze, już dla braku szkół, od których dopiero w ciągu wieku roić się zaczynało. Szkoły były wyłącznie łacińskie; uwzględniano język narodowy tylko na najniższym stopniu, przy wprowadzaniu chłopców do elementów. Ale, wykładając autorów łacińskich, chętnie rzadsze ich terminy 1 na polskie przekładano i w odpisach umieszczano takie »glosy«, objaśnienia polskie. Potrzebę glos odczuwano jeszcze bardziej przy piśmie świętem. Minął już czas, kiedyto tylko biskup kazania miewał; teraz przy pomnożeniu sił uczonych w kraju, przy wzrastających wymaganiach i najlichszy kościółek nie obywał się bez kaznodziei i jeżeli pleban zadaniu nie wydołał, obsługiwali zakonnicy najbliżsi kościół jego. Przy kazaniu należało najpierw lekcyę dzienną wyłożyć dosłownie, więc wpisywał sobie kaznodzieja słówka polskie, aby nie łamał się dopiero na kazalnicy z językiem. Kazanie samo, najczęściej główną treść, t. j. punkty rozdziału i cytacye z ojców czy pisma, spisywał po łacinie, co było łatwiej, niż pisać po polsku. Choćby dla samej krótkości; pismo łacińskie wyrobiło w XIII i XIV wieku znakomity system skracań całych słów czy zgłosek, przez co się czasu i miejsca nadzwyczaj oszczędzało, rzecz bardzo ważna przy masowej produkcyi literackiej łacińskiej; w językach narodowych nie pisano wiele, nie potrzebowano więc skąpić czasu i miejsca i dlatego systemu skracań łacińskich do nich nie stosowano; u nas tylko kazania świętokrzyskie, wypisane z nadzwyczajną ekonomią miejsca, jakby żal było poświęcać drogi materyał, pergamin, tak niewdzięcznemu przedmiotowi, kazaniu polskiemu, nadzwyczaj w skrócenia obfitując, przypominają praktykę powszechną łacińską. Cytacye z pisma i ojców tak czy tak musiał kaznodzieja w oryginałach przytaczać, kazanie zaś jego, to nieraz tylko brnięcie z eytacyi w cytacye, miałaż więc łacina miejsce zapewnione w seksternach. Ale do ludu mówił po polsku, cytacye łacińskie zaraz przekładał, więc znowu notował po brzegach, między wierszami, lub i w samym tekście wyrazy polskie. I rozbrzmiewały kościoły od kazań polskich i rzadki u nas tom kazań łacińskich, gdzieby nie było kilku albo i kilkuset glos polskich; tylko kazania uczone, prawione po łacinie przed duchowieństwem na synodach, albo przed uniwersytetem, albo po niektórych klasztorach, i kazania zbiorów obcych, przeznaczone na wzory wymowy i kopalnie szczegółów, pozostawały wolne od takich objaśnień. Układano także pewne krótkie ustępy, np. formułę spowiedniczą, wyliczanie uczynków miłosiernych i t. p. w języku polskim. Zbiorów kazań polskich z XV wieku wcale nie posiadamy, pomimo, że produkcya literacka właśnie na tem polu olbrzymio wzrosła; natrafiam y tylko wyjątkowo na polskie formułki, wstępy kaznodziejcze i na luźne kazania polskie, np. na dzień Wszystkich Świętych. Duchowieństwo, posługujące się na piśmie wyłącznie łaciną, dla siebie polskich rzeczy nie potrzebowało — tem bardziej potrzebowali ich ci, co łaciną nie władali — kobiety. Pomniki dawnej polszczyzny spisywano dla kobiet i w żadnej innej literaturze narodowej płeć piękna nie bierze tak znacznego, acz biernego udziału, jak w polskiej. Liczne są świadectwa wyraźne: biblia Zofii, psałterze dla córek Loisowych, książki do nabożeństwa dla Nawojki, Konstancyi, W acława Ubogiego, Wigilie za umarłych, żywoty świętych luźne, a gdzie wyraźnych świadectw brak, można się tegoż domyślać. Nasze pieśni duchowne nie były dla ludu przeznaczone, dla śpiewu ludowego, lecz dla zbudowania kobiet; ludowych było bardzo niewiele, starych a krótkich: »Chrystus zmartwych wstał jest«, »Przez twe święte zmartwychwstanie*, »Bogurodzica*, >Zdrowa bądź królewa* i kilka innych; obszerne pieśni o kilkunastu strofach przeznaczało się dla pań; dla nich pisano i legendy wierszem (o św. Aleksym) i wiersze dydaktyczne np. wiersz o śmierci i Polikarpie, gdzie zakończenie hołdem dla świętych niewiast adres wyjawiło, pod którym cały, najobszerniejszy i najciekawszy poemat nasz średniowieczny, wystawiono; i wiersz dydaktyczny »Złoty o kaźni stołowej* panie i ich uwielbienie miał na oku. Z pierwszymi drukami polskimi m a się rzecz tak samo. Cóż sądzić o tych tłumaczeniach, zagęszczonych w literaturze XV wieku, pod względem językowym? Wyłączamy poezyę, wiersze i pieśni; te bowiem, jeżeli nawet tłumaczą albo naśladują obce, dla samej formy i dla rymu, swobodniej się poruszają i tylko wyjątkowo nieudolność autorską wykazują. Ich język bardzo poprawny, żadnej trudności nie nastręcza, gładki i jasny. I w modlitwach toczy się płynniej — tem twardszy zato w tłumaczeniach, szczególniej z pisma św. Tłumacz zupełnie nie sprostał zadaniu; zadowalał się dosłownem przelewaniem słów łacińskich, względnie czeskich, na polskie; czytając jego tekst, wglądamy coraz w łaciński, aby połączenie wyrozumieć. Wieki średnie tego braku nie odczuwały; jak zadowalały się biernem słuchaniem niezrozumiałej mowy liturgicznej, tak zaspokajały się skupianiem słów polskich, 0 sens właściwy zbyt się nie troszcząc. Nie należy jednak zapomnieć, że wydoskonaleniu przekładów pisma św. stanęła na walnej przeszkodzie nieufność a raczej jawna niechęć duchowieństwa. Zapomniawszy zasady, że »abusus non tollit usum«, prześladowało duchowieństwo samo posiadanie tłumaczeń pisma św., zamiast żeby je szerzyło; tak oddziałała fatalnie groza husytyzmu. Jeśli więc małe Czechy posiadają kilkadziesiąt odpisów całej biblii z XV wieku, w olbrzymiej Polsce tylko jeden ocalał, a o dwu drugich ślady niepewne mamy; z ewangelii tylko nieznaczne fragmenty dochowano. To ubóstwo polskie nie jest więc ani przypadkowe ani zagadkowe. Co oskarża najbardziej nieruchomość umysłowości polskiej, to brak literatury świeckiej. Czesi posiadają, chociażby za wzorem niemieckim, własną świetną i bogatą, mniej liryczną i dramatyczną, niż epiczną i dydaktyczną; u nas głuche milczenie. Nie zaliczymy przecież do literatury świeckiej tłum aczeń praw krajowych, podejmowanych na Mazowszu i na Rusi czerwonej. Brak znajomości łaciny dawał się najsilniej odczuwać między zagonową szlachtą mazowiecką, daleką od szkół i nauki, i na nowo przyłączonych, wpływom polskim świeżo otworzonych ziemiach ruskich; tu i tam więc najrychlej uznano potrzebę uprzystępnienia tekstów prawnych. Ale Boże się pożal tych tłum aczeń, szczególniej mazowieckich (ks. Świętosława z Wojcieszyna). Gdyby nie tekst łaciński, nie rozumielibyśmy nieraz jego polszczyzny; szczególniej z dłuższych zdań, w których tak sobie upodobały harengi średniowieczne, ani sposób wybrnąć naszemu tłumaczowi — zresztą i z innych pomników widać, jak trudno o logiczny związek, jak kuleją połączenia zdań, jak chwiejne jest używanie spójników. Obok tłumaczeń statutów krajowych, praw »wiślickich« i mazowieckich, posiadamy tłumaczenia pomników sądownictwa niemieckiego t. z. ortelów magdeburskich z niemieckiego i artykułów tegoż praw a z łaciny; i o tych tłum aczeniach należy powtórzyć, cośmy o tam tych wspomnieli. To są najobszerniejsze pomniki tak zwanej świeckiej literatury; wspomnieć można i o rotach sądowych, wpisywanych w księgi sądowe: rotę powtarzał, kogo do przysięgi dopuszczono, dosłownie, bez myłki, inaczej przysięga ważną nie była, więc musiano ją dla kontroli w całości wpisywać, Ale to tylko krótkie zdania; wyjątkowo i zeznania świadków wciągano w zapiski. Te roty i zeznania mają znaczenie dla dziejów językowych, gdyż miejsce i rok każdej zapiski najdokładniej podano, czego w innych pomnikach brak nieraz zupełny; wiemy więc, jak w danym roku i miejscowości mówiono i pisano. Oto np. zeznanie woźnego, wysłanego na graniczenie, czyli, jak mówiono, na ujazd, z ksiąg poznańskich z r. 1398: (Gdy przyszedł Dobrogot Ludomski) »sopolim na ujazd, tedy woźny s opolim miał jest ić strugą i poszedł, zuw się, s opolim. Tegdy drudzy opolnicy nie chcieli ić strugą, ale podle strugi; tegdy Wawrzyniec Łódzki wstrącił ty, co szli podle strugi. Tegdy Jarosław s Przedzsławem oświadczył woźnym (t. z. przez woźnego) to wstrącenie. Tegdy Dobrogost puścił na Jarosława a na Przedzsława, kędy pojedziecie, tędy przysiężycie. Tegdy oni przyjawszy na uroczysko ku przysiędze, usuli dwa kopca nie przysięgawszy«. Oto polszczyzna z przed pięciuset laty; tylko pisownię poprawiliśmy, pisarz sądowy już wymyślił fałszywą nb. pisownię etymologiczną idź zamiast ić! Inne zeznanie, jednaczów czyli »obermanów« pana Hincki z Wiesenborka i panów Szenwiców, z ksiąg poznańskich z r. 1395: »J a ko przyjęli do Wielgiego Koźmina, tako są puścili jednacze w ręce; tedy Szenwicowie pokazali swe winy wypisane niemiecski. Tedy rzek p. Hincka: dajcie mnie ty winy wypisawszy, iżbych nato odmowę dał. Tedy oni ty winy dali przepisane i zapieczętany jednackimi pieczętami. Ot tego wzięli sobie rok jiny do Jutrosina, nie szkodno ich listom. Jako do Jutrosina s obu stron (!) przyjęli, tako rzekli jednacze pana Hinckowi, my nie rozumiemy po niemiecsku, dajcie nam ty winy wypisany łaciną Tedy jednacze jełi, smowili się do wojewody na spytanie. Kiedy u wojewody byli, tedy go są pytali, możeli gościa dawnością zbyć. Tedy wojewoda rzekł, ja nie skazuję, ale mnie się tako widzi, by kto mógł gościa zbyć laty, kto niema dziedzicstwa wziemi Tedy rzekli pana Hinckowi jednacze, my nie możemy do Koźmina jachać, nie chcemy ważyć swego jeństwa, bo nie jeśmy przezpieczni«. A nakoniec zeznanie z r. 1399: »Tego na cię żałuję, eż przyjął we dwudziestu we trzech, tako dobrych jako sam, z siedmiąnaćcie kmiot siłą, mocą, gwałtem, wziąłeś mi niewód i tom s woźnym zastał; acz by mi tego przał, gotowem to ukazać*; obżałowany odpowiada: »znaję, eżem wziął, a com uczynił, tom na swem uczynił i gotowem to ukazać*. Jak odbija fatalnie od tej jasnej i płynnej mowy staropolskiej o pół wieku młodsza polszczyzna ks. Świętosława, tłumaczącego tak np. statut wiślicki o staniu pod pewnymi chorągwiami: »Niektórzy z naszych szlachciców gdy na grodziech przeciw nieprzyjacielom bywają położeni, otrzuciwszy wszystką sromiezliwość z namniejszą drożnością naśladując ni pod czyją chorągwią z naszej wojski stanowić się obykli, na ten koniec a ktemu końcu, aby puszek, ćwirdzy alibo wojennej strożej się uwiarowali i obrony, jąż jinszy bracia jich pod pewnymi chorągwiami postawieni podług urzędu miedzy jimi położonego czynić są obykli. Ale iże szkarada jest część, jaż się s swym pospólstwem nie zgadza, ustawiamy* i t. d. W małopolskiem czy czerwonoruskiem tłumaczeniu, o dwadzieścia lat późniejszem, brzmi ten sam ustęp przy końcu tak: »a to przeto aby grozy puszek albo strożej się uchowali, którążto stroźą jinszy panowie podług urzędu jim postawionego miedzy sobą poczynają. Abojem zły jest człowiek, który nie przyjaje swemu ciału, przeto układamy* i t. d. A to jeszcze ustęp jeden z najłatwiejszych. Jak po grudzie szło więc i z pisownią i z językiem piśmiennym polskim, lecz gruboby się mylił, ktoby wedle tych podłych prób i zasobów chciał język sam osądzać. Bujne życie przypadało mu w udziale; otwierały się wpływowi jego i rozrostowi niesłychane przedtem przestworza; nie tylko w obrębie własnego etnograficznego obszaru przetopił wszelkie naleciałości obce, żywioły niemieckie głównie, nie tylko uchylał się powoli od przewagi czeskiej, ale, zwrócony całym frontem ku wschodowi, rzucał już na Rusi (przez szlachtę, mieszczaństwo i włościan) i na Litwie (przez duchowieństwo i szlachtę) pierwsze podwaliny pod nową, potężną budowę, co wszelkie utraty na zachodzie, na Śląsku, w Prusiech i obu Marchiach suto powetować miała. I rozrostowi m ateryalnemu, fizycznemu, liczebnemu odpowiadać będzie wzmożenie się duchowe; język nabierze i na piśmie, nie tylko w ustach mówców, siły, gładkości, wyrazistości, jakiej średniowieczny nie posiadał; podejmie się teraz z ufnością zadań najtrudniejszych, wykształci się wszechstronnie, stanie się godnym wielkiego narodu; wybije się na czoło słowiańszczyzny, zaćmiwszy sobą zupełnie czeski, spadający w XVII i XVIII wieku niemal na gwarę ludową, prostą, zapominającą dawnej świetności, i cerkiewny, niekształtny i nieruchomy, kostniejący w odrębnej pisowni i w przestarzałych zupełniej zasobach, niezdolny do wyrażania nowych myśli i rzeczy.