U rzeczowników męskich skupiło się najwięcej form. Mianownik liczby mnogiej miał ich cały szereg; było ich po parze w dopełniaczu i celowniku liczby pojedynczej; szczególnie ważne następstwa wywołała jednak prastara podwójność u biernika liczby pojedynczej, przeniesiona z czasem i na liczbę mnogą. Niegdyś spadały się w liczbie pojedynczej biernik i mianownik, Bóg — prze Bóg, mąż — (iść) za mąż, stół — na stół i t. d.; wcześnie jednak zaczęto w bierniku używać dla nazw osób żyjących dopełniacza, widzę męża i t. d., podczas gdy nazwy nieżyjących, gdzie dwuznaczność żadna powstawać nie mogła (jak np. w zdaniu ojciec kocha syn, gdzie tylko przypadkowy szyk słów rozstrzyga, kto kogo kocha), przy dawnym bierniku zostały. I wyrobiło się powoli poczucie odrębnej formy rzeczowej a osobowej, widzę stół, lecz widzę chłopca; i przeniesiono stosunki liczby pojedynczej do mnogiej. Tu były różnice między mianownikiem a biernikiem niegdyś stałe; mężowie, panowie, albo orli, stoli, wilcy w mianowniku, męże, pany, orły, stoły, wilki w bierniku; dziś jeszcze język poetycki i styl arcbaizujący może używać form dawnych, np. gromił Szwedy, Turki, Tatary, widzę hohatery, wielbię męże. Żadnej dwuznaczności tu nie było, mimo to kapryśny język dał się skusić stosunkami, panującymi w liczbie pojedynczej, i przeniósł je do mnogiej. Jak stół było biernikiem i mianownikiem zarazem, jak męża, Boga było dopełniaczem i biernikiem, podobnie mężów, Bog&iv stało się dopełniaczem i biernikiem, a biernik stoły pochłonął dawny mianownik. I utworzył się w liczbie mnogiej, chociaż całkiem zbędny, silniejszy rozbrat między formą rzeczową a osobową, niż istniał w liczbie pojedynczej. Ktoby chciał wszędzie symbole upatrywać, pomówiłby język, że, folgując arystokratycznym nawyczkom, różnice stanowe nawet do deklinacyi przyczepił. Gdy rosyjska demokracya w liczbie mnogiej żadnych różnic nie uznaje, wszystkie mianowniki np. na y kończy, my między Żydzi a Żydy, urzędnicy a urzędnild, Polacy a Polaki znaczną odczuwamy różnicę; formy urzędniki, Polaki, nabrały u nas coś rzeczowego, poniżającego; Bosyanin tego naśladować nie potrafi. W prowadzamy tak w język różnice, o jakich się mu ani śniło; rozróżniał on niegdyś osnowy, ale czy rzecz, czy osobę osnowa oznaczała, najmniejszej nie miało wagi. W ytwarza się u nas niby nowa kategorya; grupujemy rzeczowniki wedle stanów, do wyższych należą ojcowie, mężowie, królowie, sąsiedzi, Polacy, do niższych wilki, stoły, orły, trudy i t. p.; na szczęście to różniczkowanie dotknęło tylko rodzaj męski i ogranicza się do mianownika-biernika. Że go w dawnym języku nie było, że odmienialiśmy stoli — stoły, orłowie — orły, wilcy — wilki, jak sąsiedzi — sąsiady, a w dopełniaczu orłów, wilków, sąsiadów, stołów, o tern wspominaliśmy wyżej. Najniewinniejszemi formami przypadkowemi, wzgardę, obniżanie umieć okazywać, to unikat naszego książkowego, pisemnego języka — w ludzie naszym cudactwa te się nie przyjęły. Ta chęć uwydatniania owego arystokratycznego i, doprowadziła nas do absurdu. Weźmy zaimki i przymiotniki jak nasz, młodszy, starszy i t. d. Ponieważ i po sz nie wymawiamy, tylko y, więc było zawsze w liczbie mnogiej naszy ojcowie, starszy panowie i t. d.; inna forma niemożliwa. Ależ ginęło w niej to i; ażeby na przekór owemu sz je utrzymać, poświęciliśmy sz i od XVII wieku zaczynają się pojawiać nasi ojcowie, stursi panowie i nic już lycli z gruntu fałszywych form nie wyruguje. Nad innemi właściwościami dawnej odmiany, zacierającemi się coraz bardziej, nie potrzebujemy się dłużej rozwodzić; -ą w bierniku żeńskim, panią, Maryą, było niegdyś o wiele liczniejsze, wszystkie na ija (yja) i niektóre na ja (wola, praca, rola i t. p.) miały to ą (nasze pracą, wolą, rolą i t. d.); odwrotnie ę u zaimków panowało, moje, twoję, swoje, ale w ściągniętycli mą, twą, swą, naszę, wasze, jednę, tę, samę, wszę, jakę, takę i t. d.; dzisiaj tylko te silnie ugruntowane, zresztą próżno opiera się gramatyk niesfornej tłuszczy zaimkowej na ą, wypierającej dawne -e, piszą i drukują powszechnie naszą, waszą, jedną, jaką, taką, jak dobrą, jak nią. I tu role się pomieszały; dalszemu pomieszaniu szkoła stawia opór skuteczny. Również pozbył się język form przymiotnikowych u rzeczownika. Już od XIV wieku pojawiają się formy ziemiej, wolej, rolej, zamiast i obok dawniejszych ziemie, wole, role, poczem giną; wedle ryby, ręki mówimy ziemi, woli, roli; w liczbie mnogiej różnicy język dochował (ryby, ręki ziemie, role) — brak konsekwencyi, dowolność nieprzewidziana, oto jedyna konsekwencya, jedyna systematyczność języka. W innych działach pozatracało się niejedno dawniejsze, np. rzeczownikowe formy przymiotnika, tak dalece, że dziś powiedzieć dom Adamów, to odczuwają pod tern nie przymiotnik (Adamów, Adamowa — tak choć żonę nazywają, Adamowo), ale dopełniacz liczby mnogiej, niby dom, jakim Adamowie władają! Zresztą tylko: zdrów, wart, godzien, z francuska i po francusku, zdawiendawna (dawien dopełniacz liczby mnogiej!), zdobradziwa (ludowe raczej) i podobne ocalały. U czasownika nie było już co i zatracać, tyle to form postradaliśm y już w wieku XV; więc chyba usunęliśmy między wyjątki formę idziem zam iast idziemy, w trybie rozkazującym wyrównaliśmy obie liczby, skróciwszy formy, idź, idźcie zamiast dawnego idzi, idzicie (jeszcze dawniejszego idzi, idziecie), a gdzie skracanie nie szło, np. przy ciągń, ciągńcie, opatrzyliśmy pierwotne ciągni, ciągnicie jotą, jak przy bij, bijcie, daj, dajcie (ciągnij, ciągnijcie). Czas przeszły zeszczuplał ostatecznie do form ściągniętych i skróconych, dałem, dałeś, dał (bez jest), daliśmy, daliście, dali. (bez są)] w przyszłym coraz częściej obok pierwotnego będę wielbić mówimy będę wielbił, chociaż to niegdyś inny czas, nie zwykły przyszły oznaczało. Spójką jest tylko nowa forma, jestem, jesteś, jest, jesteśmy, jesteście, są, t. z. trzecią osobę jest odmienia się przez pierw szą i drugą, jak dał przez dałem, daliśmy; gwarowe formy, je (w najdawniejszej pieśni wielkanocnej polskiej z r. 1363), jeść (zawsze w kazaniach świętokrzyskich, wyjątkowo w psałterzu), jesta (forma pruska i kaszubska do dzisiaj), poodrzucaliśmy. Pozmienialiśmy niektóre odmiany: jeszcze Rej odm ienia stale chramie, ale łapa, kłania, drapa i t. d.; my odmieniamy chroma, ale łapie, drapie, kłamie; używamy wre, nie używramy zaś tej formy, co tę dziwaczną wywołała, wra, m a ją . Zato mylimy się, nie od czasów saskich dopiero, w odmianie z -imy, -icie; zam iast jedynie poprawnego widzimy, cierpimy, musimy i t. d , cierpiemy, musiemy i t. d. zaraźliwie się szerzą; dotyczy wyrugowało dawno dotyczę. Wszystko razem wziąwszy, różnice były drobne, fizyognomii językowej nie zmieniały wcale. O kilka »nowych« form czasownikowych zbogacił się język tylko pisownią. I tak od szesnastego wieku poczęły się szerzyć imiesłowy na -łszy, szedłszy, rzekłszy i t. p.; cofnęły się na jakiś czas, aby od końca XVII wieku niepodzielnie panować. Zawdzięczamy je — jeśli o wdzięczności mowa być może — nieporozumieniu. Rzek zamiast rzekł wymawiano i pisano już od XIV wieku, ale »etymologiczna« pisownia z ł ustaliła się ostatecznie; chociaż wymawiano, on szed i t. d., pisano szedł. Z tą formą przeszłą połączono inny imiesłów przeszły, szed, szedszy lub szedw, szedwszy; zdawało się, źe i tu tego ł domyślać się należy, chociaż wymowa (ani »etymologia* tym razem) go nie zna i taką fałszywą analogią zaczęto pisać szedłszy, formy, których i dziś jeszcze wytępić nie zdołaliśmy. Stąd ta różnica między wybiegłszy a obróciwszy, nie obróciłszy, dawniej tylko wybiegszy (lub wybiegwszy); inne słowiańskie języki tego monstrum nie znają. Inne »nowe« formy, to bezokoliczniki, pisane nie z ć lub c, lecz z dź i dz, np. dndź, biydź, idź, módz, strzedz i t. d., wedle dadzą, idą, będą, mogą, strzegą i t. d., chociaż te formy z owymi bezokolicznikami nic spólnego nie mają; idź t. j. ić zamieniono zresztą wcześnie w iść, do idę dorabiając iść, jak do kładę: kłaść; dziś i wziąść zamiast wziąć (ale odjąć, nie odjąść!) szerzyć się poczęło. W innych działach również mało dostrzegamy znaczniejszych różnic. W składni pozbvwamv się celownika w wielu razach, zastępujemy go dopełniaczem, mówimy rozgrzeszenie grzechów, nie grzechom (rozdrzeszenie); uczyć kogo czego, nie czemu (uczyć się znaczy tylko: nawykać czemu); rozumiem to, nie temu. Co przyrostków dotyczy, jakimi urabiamy nowe »słowa« z starych pni lub od słów obcych, to liczba ich ograniczona, ale już od dawna. Wielu ich wcale nie możemy używać, np. przymiotnikowych na -ry lub -wy (ostry od oś; siicy od si- błyszczeć); Karta tytułowa Rzewuskiego, rzeczownikowych na -t (młot od miel, most od mięt, dłóto od dłubać), na r (siekira od siec, dar od dać, pir,uczta, od pić — istnieje w pier-ogu, pieczywie na uczty), na -na (wełna i t. d.). Zato przyrostkiem -owy lub -ny coraz nowe przymiotniki tworzymy, nawet wrażeniowy i uczuciowy; telegrafny lub telegrafowy nam nie wystarcza, dawaj nam telegraficznego, chociaż to nonsens (przecież to nie polityczny ani muzyczny i t. d.). Rzeczowników od przymiotników urabiam y mnóstwo, od uczuciowego uczuciowość i t. d.; potknęliśmy się nieco z ikiem. Ik urabiał głównie rzeczowniki męskie, czynne, a więc grzeszny — grzesznik, uczony uczenik (uczenica), biedny— biednik (taksamo stradnik, obaj__ nędznicy)-, siennik co siano robi, kośnik mawiano w XIV wieku; nocnik co się po nocach wałęsa; pamiętnik ten, co pamięta (»żyją jeszcze pamiętnicy tego czasu«) — no i tak w nieskończoność, dziś pamiętnik, dziennik, siennik i t. d. czynne, osobowe straciły znaczenie. Rej był niewyczerpany w podobne nowotwory. Przyrostki z k zdrabniają, wózek, nóżka i t. d. — kilkoma przyrostkam i osiągamy to samo, na co niegdyś język całe ich mnóstwo wyszafował; i tu zależy prawdziwe bogactwo na oszczędzaniu, skupianiu. W znaczeniach słów zaszło mało różnic. Niejedno podnosi się, szlachetnieje; drugie upada, podleje, np. kobieta z czarownicy żonę zastąpiła (kwestya kobieca, nie żeńska), zato dziewka do krów i chlewa zeszła; kilka innych odmian pozaznaczaliśmy przygodnie (rzetelny, uprzejmy i t. d.); drużba nie oznacza nam już tego, co to samo imię chrzestne nosi (»Janie mój drużba* śpiewał jeszcze Kochanowski). I z kibicią nie lepiej jak z leobietą, boć przyrząd drzewiany oznaczała i »wiotka kibić* niegdyś tylko u starego drzewa czy belki była. Płeć służyła tylko ciału, więc wcielenie Syna Bożego zawsze opłceniem nazywano, dziś do rodzaju się dostała, co pierwej pogłowiem nazywano; rodzaj sam był tylko urodzajem. W buntach i spiskach pierwotnie nic _»rewolucyjnego* nie było; jeszcze w XVI wieku oznaczają one najspokojniejsze przymierza. Obojętny oznaczał dwuznacznego, niepewnego, co się tej i owej strony imał; dziś tego, którem u i to i owo jedno. Inne otrzymały późno znaczenie oderwane, np. badać, co przecież od bóść pochodzi. Przysłówek prawie odmienił znaczenie w przeciwne, znaczył niegdyś: całkiem, wcale, istotnie, potęgował wyraz, dziś go osłabia: omal. Co do słownika — ledwie wybrnął język z powodzi niemieckiej i czeskiej, już mu nowa zagroziła. Tym razem od łaciny, co dotychczas obok języka narodowego stała, nie wpływając nań, obca mu zupełnie; rozumieli ją ci, co w szkołach bywali, duchowni głównie. Od XVI wieku powiał inny prąd. Szerzenie się oświaty odbywało się kosztem narodowego języka; nie posiadając literatury, nie dostarczał środków kształcenia; kto tego pragnął, wprost do źródła jedynego, do łaciny, sięgał i polszczyzny tern gorliwiej — unikał. Było to błędne koło, z którego, zdawało się, nie było wyjścia. Każdy humanista stawał się urzędowym poplecznikiem monopolu łacińskiego. Szlachta i mieszczaństwo garnęli się do szkół, doma czy za granicą, i wychodzili czy w racali łacinnikami, a choćby łaciną tylko gęby pomazali, wstawiali, szczególniej gdv przybierali pozę przy mowach, obchodach, w listach, do polszczyzny łacinę, przyzwyczajali się łatać mowę gotowemi, oklepanemi, wygodnemi słowami i zwrotami łacińskiemi; szkołą t. j. łaciną szkolną trącił Polak do grobowej deski. Jak nieograniczony, ba, uprzywilejowany przywóz wyrobów zagranicznych zabił nasz przemysł domowy, podobnie zubozyła przywoźna łacina myśl i język polski. Było to i lenistwo umysłowe, o pomstę do nieba wołające: zamiast wysilenia się na coś własnego, samodzielnego, nieskończone włóczenie się u paska pani matki-łaciny, niechęć, brak ambicyi, aby raz przecież stanąć na własnych nogach, zrzucić te kule łacińskie. Najlepszy patryota, najdrażliwszy na punkcie honoru narodowego, nie wahał się deptać i zatłaczać własnego języka na korzyść przy woźnego; regalista i anarchista, katolik i protestant podawali sobie dłoni, gdy szło o tłumienie języka narodowego. Tylko kazalnica (w kościele, choćby dla kobiet nie uchodziło wszechwładztwo łaciny) i poezya, co o czystość językową dbać musiała, przechowały polszczyznę, ginącą w prozie nie tylko uroczystej, ale już i poufnej. Nałóg tryumfował. Skutki znajome; niema języka, któryby do dziś zachował tyle latynizmów, jak właśnie nasz; szczególniej sfery umysłowe, oderwane, zagęściliśmy łaciną. Każdy naród np. ma swój własny »honor«, my mamy tylko łaciński i t. d. Nawet do ludu podostawały się latynizmy, nieraz zeszpecone do niepoznaki, jankur z rankoru i podobne dziwolągi, od których nawet język klas wykształconych nie zawsze wolny, por. fetór i odór — skąd łacinie do pochylenia? Łacinie zawdzięczamy ohydną,, coraz bardziej grasującą końcówkę a, akta, interesa, nawet już i urzęda: końcówkę tę wyplenić należy z kretesem. Przebrało się dziś nieco tych latynizmów; trącą już myszką wszystkie owe despekty i respekty i afekty i submitowania się i impety i ansy i inne bezeceństwa, i mamy nadzieję, że wszystkie kiedyś wyrzucimy. Na razie i obejść się bez nich trudno. Szczególniej szkoła, sądy, leki i kościół niewyczerpanej ich dostarczają kopalni. Nikomu się nie śni, prócz nas samych, używać pularesów, kałamarzy, atramentu, okularów, bibuły, otemperowanego piórka, arkuszy i t. d., lecz pocóż te niewesołe rubryki wyliczać? Zwróćmy raczej uwagę na kilka mniej widocznych szczegółów. Nasza łacina domowa, polska, nie jednej daty, nie z humanizmem tylko nas naszła; były już przedtem latynizmy, niektóre sięgają odległych czasów; taki łan np., gleba, stywa i i.; innych znowu pozbyliśmy się rychło, odstąpiliśmy ich sąsiadom, tak przyszli Rosyanie przez nas do swojej łuny (księżyca) i spiny (krzyza), u nas obu w XVI wieku (np. Paprocki) używano, potem wyrugowano. Jedne wyrazy łacińskie zostawiamy nietknięte, odczuwamy ich cudzoziemskość, z innymi spoufaliliśmy się bardzo i wykręciliśmy im fizyognomię na polską, np. obccs, obcesowy (właściwie opętany, boć to obses, obsessus) i trzeba już wysiłku, aby dojść, że amprztyfikować się do panienki poszło od amplifkacyi, od przesadnego mówienia. Jeśliśmy z niemieckich -arz i -unk własne urobili przyrostki, toć i łacina poczęstowała nas swojem -us, wedle wagus mówimy i obdartus, a ponieważ konsekwencya górą, więc skoro z Horacyusa Horacyusza czynimy, to i chudeusz, słabeusz i t. p. do owego -us przypytać się mogą. Inne latynizmy przetłumaczyliśmy żywcem, np. z respublica nasza rzeczpospolita (jedno słowo!) urosła. Niektórych literatura nam mimo wszelkich wysiłków przecież narzucić nie zdołała, np. Orzechowski, a za nim liczni pisarze zawsze »patryą« wojowali, twierdząc, że ojczyzna tylko ojcowiznę oznaczać może — mimo to ojczyzny nam nie wydarli. Z powodu słów obcych i rzadkich nasuwa się nam uwaga, którą zastosować można do wszelkich okresów. Słowa własne, słowa często używane powtarzam y wierniej, reprodukcya) pamięciowa ciągła uchybień nie dozwala od normy prawidłowej. Inaczej m a się rzecz z słowami, reprodukowanemi rzadziej, albo obcemi, jakich poczucie językowe nigdzie należycie przyczepić nie potrafiło; takim grozi wykolejenie, reprodukcya ich bywa tylko częściowo wierna. Słów, że je tak nazwiemy, głównych nie psujemy, ale cośmy zrobili np. z rdzeniem, co od strżenią (mamy i drżeń zamiast tego) poszedł, albo z nazwami żwiru: dziarstwo, drzastwo, dziarno, drząstwo i t. p. Z obcemi obchodzimy się naturalnie jeszcze dowolniej; tu niema poprostu żadnych granic ich psucia: z tadynlców i tadynkowania zrobił lud trarunld. Weźmy niewinny rumianek. Każdego musi zadziwić, że rumianek w jawnym związku z rum ianym pozostaje, chociaż miałby się raczej »żółcieniem« nazywać. Przyglądnąwszy się bliżej, dostrzegamy jednak, że to podobieństwo pozorne. W dawnej polszczyźnie był tylko rumen i rumień (w dopełniaczu rumna)\ twierdzono, że to od »romanus« poszło, ale ta uczona kombinacya równie trafna, jak owo ludowe podprowadzenie rum na pod rumianek! Dziś wiemy, że rumen to tylko rmen, rman, herman, a to znowu przez czesko-niemieckie manowce z camomilla poszło, a to z greckiego chamaimelon! W niezrozumiałą nazwę lekarską (a bardzo wiele naszych nazw roślinnych, niby ludowych, pogańskich, z apteki łacińj. skiej średniowiecznej wyszło), wprowadził ludek jaki taki, ale swój sens, a raczej nonsens! Czasem nawet na dowcipy niewczesne się silił. Oto kapłun (a piszą go niby z pańska kapłonem). Poczciwiec nazywał się wszędzie kapunem (kapaun); myśmy go tylko owem ł nadziali — dlaczego? Zawinił kapłan, na bezżeństwo również skazany, i tak związaliśmy słowa, nic a nic sobie nie krewne, tak dalece, że Knapiusz się pytał, czy to nie kapłan od kapłuna nazwany, chociaż capellanus żadnej nie dozwala wątpliwości. Inne zmiany, umyślne, wprowadza język aby nie wywoływać wilka z lasu inuę miało przeciez siłę magiczną, ledwieś dyabła po imieniu wyzwał, a on już tu. Więc o dyaclile i dyasku mówią, żeby lucyper się nie zmiarkował, podobnie febrę ciotką nazwali; jak Niemiec, żeby nie blużnić, Potztausend zamiast Gottestausend mówi, podobnieśmy 0 Jeny i Jeńcie zamiast Jezu, lub Bore zamiast Boże wołali, stąd i nieborak (zamiast niebożaka) poszedł. Lecz wróćmy do łaciny. Łacina zluzowała więc czeszczyznę. I jej wpływ szedł z góry, od literatury i wykształconych. Wyraził się w języku piśmiennym i, chociaż panowanie srogiego Alwara dawno minęło niepowrotnie, skutki jego odczuwamy do dzisiaj. Dawni pisarze poddawali się wręcz składni łacińskiej, używali zwrotów łacińskich, nie polskich (np. znam ciebie męża zamiast mężem; nawet Rej, nie mówiąc o Kochanowskim, nie wolny od podobnych grzechów); my ich za nimi nie powtarzamy, ale szyk słów łaciński został nam w spuściźnie po tej wszechwładzy. W prawdzie przymiotnik kładliśmy po rzeczowniku jeszcze przed łac in ą — różnimy się tem od Rosyan i Czechów, ci mówią tylko »polskaja literatura«, my tylko ^literatura polska*; ale rozrywanie przymiotnika od rzeczownika, wstawianiem nawet kilku słów, ale osobliwsze miejsce, jakie czasownikowi na końcu peryodów wyznaczamy, to wszystko Cyceronem pachnie. Tak nam od szkoły rytm łaciński wpadł w ucho, tak nam Cycero i Pliniusz, Liwiusz i Tacyt szczytem doskonalej wymowy się wydali, których naśladować z dala, nigdy im wyrównać nie potrafimy, że za ich wzorem i własne stawialiśmy słowa i budowali długie a sztuczne okresy. Nie darmo gniewają się na nas Słowianie o zbytnie przejęcie się obczyzną; o papugach i innej zoologii nasi sami nieraz pomrukiwali. Łacina, nie jedyny to obcy język, jaki na nasz wtedy oddziaływał. Zupełnie przestał dla nas istnieć czeski, od XVII wieku; od Rakuszan, panujących w Czechach po bitwie białogórskiej, dzielił nas wstręt nieprzezwyciężony. I Niemcy przestali rej wodzić w mieście i cechach, ale od XVII wieku coraz ich więcej w wojsku, w cudzoziemskich chorągwiach, w dragonii (co drą a gonią, żartowali nasi), w piechocie, której musztra jeszcze w połowie XVIII wieku. niemiecką była; zresztą przed 1773 r. niemczyzna się nie liczyła; z wojska np. przyszła i lwowska furdyga (Corps de guarde). Zato języki romańskie wychyliły się naprzód. Związki nasze z nimi, z Francyą i »Ausonią« dawne, ścieśniły się od wieku XV, lecz dopiero od Bony i jej fraucymeru włoskiego, od tłumnego nawiedzania Padwy, Bolonii, Rzymu przez naszych kortyzanów i uczącą czy tylko polerującą się młodzież, omijającą niebawem nietylko krakowskie, lecz i niemieckie szkoły, wtoczyły się z modami, wzorami, książkami włoskiemi i nazwy włoskie do języka, wyłącznie do literackiego, szczególniej do poetyckiego. Kochanowski ich jeszcze prawie niema, chociaż fraszkami (z włoska) swe figliki przezwał; najbardziej obfituje w nie język Morsztynów i Twardowskiego, Kochowskiego, mniej już Potockiego. Wyrazy odnoszą się do pewnych zakresów: kultura wyrafinowana, pałacowa, ogrodowa, u stołu, w ubiorze, w sztuce konnej, szermierskiej, przedewszystkiem w »muzyce boskiej«, opływa w włoszczyznę. Wyjątkowo pojawia się np. facylet już w XV wieku (chustka), główna fala napływa później i utrzymuje się do XVIII wieku, ustępując nowym przybyszom, francuskim.